Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 84 из 90

– Jesteś pewna, że mieszkali w pokoju sto dwanaście? – spytał Riggs.

LuA

– Oczywiście, że jestem.

Zamknęła oczy i zaczęła się kołysać na piętach. Wiedziała, co tu się wydarzyło! Nie mogła znieść myśli, że Jackson dotykał Lisy, że krzywdził jej dziecko.

– Posłuchaj, skąd miałem wiedzieć, że łączy cię z tym facetem jakaś psychiczna więź?

– Nie z nim. Z nią! Z moją córką.

To oświadczenie zbiło Riggsa z tropu. Stał i wodził wzrokiem za LuA

– Potrzebne nam bliższe informacje, Matthew. Natychmiast.

Riggs był tego samego zdania, ale nie uśmiechało mu się zwracać z tym do policji. Straciliby mnóstwo czasu na wyjaśnianie sytuacji, a efekt mógł być taki, że lokalni gliniarze zatrzymaliby LuA

– Chodź – powiedział.

Wrócili do biura motelu i Riggs podszedł do automatu telefonicznego. Zadzwonił do Mastersa. Dowiedział się, że FBI nie natrafiło jeszcze na ślad Jacksona, Roger Crane też przepadł jak kamień w wodę.

Riggs opowiedział Mastersowi w paru słowach, co się wydarzyło w nocy w motelu.

– Nie rozłączaj się – warknął Masters.

Riggs obejrzał się na wpatrzoną w niego LuA

W słuchawce znowu rozległ się głos Mastersa. Agent mówił cicho, był wyraźnie zdenerwowany. Riggs odwrócił się do LuA

– Rozmawiałem z policją w Danville – mówił Masters. – Zgadza się, jakiś mężczyzna został pchnięty nożem w motelu pod miastem. Ze znalezionych przy nim dokumentów wynika, że nazywa się Robert Charles Thomas.

Czyżby Charlie? Riggs oblizał zaschnięte wargi, mocniej ścisnął słuchawkę,

– Z dokumentów? Nie mógł sam tego policji powiedzieć?

– Był nieprzytomny. Stracił dużo krwi. Podobno to cud, że w ogóle przeżył. Tak mi powiedzieli. Rana została zadana profesjonalnie, miał się powoli wykrwawić. Znaleźli też w pokoju strzałki od paralizatora, którym przypuszczalnie został obezwładniony. Lekarze nie potrafią jeszcze powiedzieć, czy z tego wyjdzie.

– Jak wygląda? – Riggs usłyszał szelest przekładanych kartek. Był właściwie przekonany, że to Charlie, ale chciał się jeszcze upewnić.

– Ponad metr osiemdziesiąt – podjął Masters – sześćdziesiąt parę lat, potężnej budowy ciała, musi być silny jak byk, skoro jeszcze żyje.

Riggs wziął głęboki oddech. Nie miał już wątpliwości. To był Charlie.

– Gdzie teraz jest?

– Helikopter pogotowia ratunkowego przetransportował go do kliniki wydziału medycyny Uniwersytetu Stanu Wirginia w Charlottesville. Leży na oddziale intensywnej terapii.

Riggs wyczuł za plecami czyjąś obecność. Obejrzał się i zobaczył LuA

– George, a nie ma tam wzmianki, że była z nim dziesięcioletnia dziewczynka.

– Sam zapytałem. W raporcie zapisano, że ten człowiek odzyskał na chwilę przytomność i zaczął wykrzykiwać czyjeś imię.

– Lisa?

Masters odchrząknął.

– Tak. – Riggs milczał. – To była jej córka, prawda? – spytał Masters. – Nasz gość ją teraz ma, tak?

– Na to wygląda – wykrztusił Riggs.

– Skąd dzwonisz?

– Chyba nie jestem jeszcze gotowy, żeby ci to powiedzieć, George.

– Facet porwał małą dziewczynkę – powiedział z naciskiem Masters. – Wy dwoje możecie być następni, Matt. Pomyśl o tym. Możemy was wziąć pod ochronę. Musisz się do nas zgłosić.

– Sam nie wiem.

– Posłuchaj, jedźcie do domu Tyler. Nasi ludzie pilnują drogi dojazdowej do posiadłości dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeśli ona zgodzi się tam pojechać, obstawię cały teren agentami.

– Zaczekaj, George. – Riggs przycisnął słuchawkę do piersi i spojrzał na LuA

– Charlie?

– Nieprzytomny. Nie wiedzą, czy z tego wyjdzie. Leży w klinice uniwersytetu wirgińskiego na oddziale intensywnej terapii.

– Jest w Charlottesville?

Riggs kiwnął głową.

– Przetransportowano go tam helikopterem. Drogą powietrzną to niedaleko, a mają tam świetny oddział intensywnej terapii. Będzie pod dobrą opieką.

Nie odrywała od niego wzroku, czekała. I doskonale wiedział, na co.

– Prawdopodobnie Jackson ma Lisę. – Zmienił szybko temat. – LuA

Wyrwała mu słuchawkę z ręki.

– Nie chcę żadnej ochrony! – krzyknęła do niej. – Nie potrzebuję waszej zakichanej ochrony. On ma moją córkę. I ja ją odnajdę. Odbiorę mu ją. Słyszysz?

– Pani Tyler… zakładam, że rozmawiam z LuA

– Wy się w to nie mieszajcie. On ją na pewno zabije, jeśli chociaż tylko mu się wyda, że depczecie mu po piętach.

Masters usiłował panować nad głosem, chociaż to, co mówił było okrutne:

– Pani Tyler, nie wiadomo, czy on już jej czegoś nie zrobił. Treść i żar jej odpowiedzi kompletnie go zaskoczyły.

– Wiem, że jej nie skrzywdził. Na razie.

– To psychopata. Z takimi nie można…

– Wiem, co mówię. I wiem, o co mu chodzi. Na pewno nie o Lisę. Trzymajcie się od tego z dala. Jeśli się wtrącicie i przez to zginie moja córka, to znajdę ciebie na końcu świata.

Słuchając tego, George Masters, siedzący teraz za swoim biurkiem w silnie strzeżonym gmachu Hoovera, mający za sobą dwadzieścia pięć lat tropienia przestępców, w ciągu których niejedno widział, otoczony tysiącem świetnie wyszkolonych, zahartowanych agentów specjalnych FBI, zadrżał.

W słuchawce trzasnęło. Połączenie zostało przerwane.

Riggs puścił się w pogoń za pędzącą do samochodu LuA

– LuA

LuA

– LuA

– Lisa jest moją córką. To przeze mnie znalazła się w niebezpieczeństwie i ja muszę ją ratować. Tylko ja. Nikt i

– Nie pozwolę ci tropić go samej, LuA

– Nie słyszałeś, co mówiłam, Matthew? Przestań się tym zajmować. Idź do swoich kumpli z FBI, niech ci zorganizują jakieś nowe życie jak najdalej od tego wszystkiego. Jak najdalej ode mnie. Chcesz umrzeć?! Bo jeśli będziesz się mnie trzymał, umrzesz na pewno, to ci gwarantuję!

– On i tak mi nie popuści, LuA

Wiatr wzmagał się. Stali o krok od siebie. Od odpowiedzi LuA

– Wsiadaj! – burknęła w końcu.

W pomieszczeniu było ciemno choć oko wykol. Na zewnątrz lało od rana. Lisa, przywiązana do stojącego pośrodku krzesła, marszcząc nosek, bez powodzenia próbowała zsunąć sobie z oczu opaskę. Te kompletne ciemności napełniały ją lękiem. Miała wrażenie, że gdzieś blisko czają się jakieś koszmarne stwory. I nie myliła się.

– Głodna? – rozległ się niespodziewanie głos tuż przy jej prawym łokciu. Serce omal jej nie stanęło.

– Kto to? Kim jesteś? – Głos jej drżał.

– Starym znajomym twojej mamusi. – Jackson klęczał przy dziewczynce. – Więzy nie uwierają?

– Gdzie wujek Charlie? Co mu zrobiłeś? – Lisie wracała odwaga.

Jackson zachichotał cicho.

– Wujek? – Wstał. – To dobrze, bardzo dobrze.

– Gdzie on jest?

– Nieważne – warknął Jackson. – Mów, czy jesteś głodna.

– Nie.

– To może się czegoś napijesz?

Lisa zawahała się.

– Wody.

Usłyszała w tle brzęk szkła i zaraz potem poczuła chłód na wargach. Cofnęła głowę.

– To tylko woda. Nie otruję cię. – Jackson powiedział to tak rozkazującym tonem, że Lisa otworzyła usta i zaczęła pić. Jackson cierpliwie trzymał przy jej ustach szklankę, dopóki nie skończyła.

– Jak będziesz chciała czegoś jeszcze, na przykład skorzystać z toalety, to powiedz. Będę w pobliżu.

– Gdzie my jesteśmy? – Nie doczekawszy się odpowiedzi, zadała i

Stojący w ciemnościach Jackson długo zastanawiał się nad odpowiedzią, zanim jej wreszcie udzielił.

– Twoja matka i ja mamy pewne rachunki do wyrównania. Wiąże się to z czymś, co wydarzyło się dawno temu, ale mnie popychają do tego reperkusje bardzo niedawnych wypadków.

– Moja mama na pewno nic panu nie zrobiła.

– Wprost przeciwnie, zawdzięcza mi wszystko, co w życiu osiągnęła, a robi wszystko, co w jej mocy, by mi zaszkodzić.

– Nie wierzę – zaperzyła się Lisa.

– Nie oczekuję od ciebie, że uwierzysz – powiedział Jackson. – Jesteś lojalna wobec matki, i tak powi