Страница 82 из 90
LuA
– Czyli zobaczę jutro Lisę?
Riggs podparł się dłonią pod brodę.
– Jutro.
LuA
Położyli się i Riggs przytulił się do niej, obejmując zdrową ręką w talii. Swojego dziewięciomilimetrowca miał pod poduszką, drzwi zablokował krzesłem wklinowanym pod uchwyt zasuwki. Wykręcił żarówkę z lampy, stłukł ją i rozsypał odłamki szkła pod drzwiami. Zastosował te środki ostrożności na wszelki wypadek. Nie spodziewał się, żeby ktoś zakłócił im nocny odpoczynek.
Leżał obok niej pewny siebie i skrępowany zarazem. Wyczuła to chyba, bo odwróciwszy się twarzą do niego, pogłaskała go po policzku.
– Coś cię gryzie?
– To nerwy. Pracując w FBI, miałem zawsze spore kłopoty z tłumieniem niecierpliwości. Mam chyba wrodzoną awersję do czekania.
– Tylko to? – Riggs kiwnął powoli głową. – A nie żałujesz, że się w to wplątałeś?
Przyciągnął ją bliżej.
– Czemu miałbym żałować?
– Pozwól, że ci wyliczę powody. Dostałeś nożem i o włos uniknąłeś śmierci. Jakiś szaleniec robi prawdopodobnie, co może, żeby nas zabić. Poszedłeś z mojego powodu do FBI, niszcząc tym samym przykrywkę, jaką ci dali, i teraz ludzie, którzy już raz próbowali cię zabić, mogą tego spróbować ponownie. Tłuczesz się ze mną po kraju, twoja firma schodzi tymczasem na psy, a wygląda na to, że na koniec zostanę bez centa przy duszy i nie będę ci mogła wyrównać strat, chociaż wypadałoby po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś. Wystarczy?
Riggs pogłaskał ją po włosach i zdecydował, że jej to teraz powie. Kto wie, jak się sprawy potoczą? Druga okazja może się już nie nadarzyć.
– Nie powiedziałaś jeszcze, że się w tobie zakochałem.
LuA
– Wiem, że gorszego momentu nie mogłem już sobie wybrać, ale chciałem, żebyś to wiedziała.
– Och, Matthew – udało jej się w końcu wykrztusić. Głos jej drżał, wszystko w niej drżało.
– Na pewno nieraz już to słyszałaś. Od facetów prawdopodobnie lepiej ode mnie pasujących…
Zakryła mu usta dłonią. Pocałował jej palce.
– Owszem, mówili mi to i
Pogłaskała go po włosach i poszukała w ciemnościach ustami jego warg. Całowali się powoli, namiętnie, rozbierając się nawzajem pośród dotyków i pieszczot. LuA
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY
Charlie przetarł kułakami zaspane oczy. Patrzył na telefon. Już dwie godziny temu LuA
Dźwignął się z kanapy. Kolana dokuczały bardziej niż zwykle. Dawały o sobie znać długie godziny spędzone za kierownicą. Nie mógł się już doczekać, kiedy zobaczy LuA
Zajrzał do śpiącej w sąsiednim pokoju Lisy. Patrząc na delikatne rysy dziewczynki, jak zwykle nie mógł się nadziwić jej podobieństwu do matki. Też będzie wysoka. Jak szybko zleciało tych dziesięć lat. A gdzie rzuci ich los w przyszłym tygodniu? Czy dla niego za tydzień będzie jeszcze przy nich miejsce? Na scenie pojawił się Riggs i może to on przejmie teraz po nim pałeczkę. LuA
Dzwonek telefonu brutalnie przerwał jego rozmyślania. Spojrzał na zegarek. Dochodziła druga nad ranem. Chwycił za słuchawkę.
– Charlie?
W pierwszej chwili nie rozpoznał głosu.
– Kto mówi?
– Matt Riggs.
– Riggs? Gdzie LuAnh? Wszystko u niej w porządku?
– Nawet lepiej niż w porządku. Mają go. Aresztowali Jacksona. – W głosie Riggsa słychać było nieskrywaną radość.
– Boże Wszechmogący! Alleluja! Gdzie?
– W Charlottesville. FBI obstawiła agentami lotnisko i wszedł im z bratem prosto w ręce. Chyba przyleciał porachować się z Lu A
– Z bratem?
– Rogerem. FBI nie wie jeszcze, czy był w to wszystko zamieszany, ale to się wyjaśni. Najważniejsze, że mają Petera Crane’a. Wzywają LuA
– Jutro? To co będzie z naszym spotkaniem?
– Właśnie w tej sprawie dzwonię. Spakujcie się z Lisą i przyjeżdżajcie do Waszyngtonu. Spotkamy się w gmachu Hoovera. Ulica Dziewiąta róg Pe
– A FBI? To oskarżenie o morderstwo?
– Wszystko załatwione, Charlie. LuA
– Wspaniale, Riggs. To najwspanialsza wiadomość od nie wiem kiedy. Gdzie LuA
– Rozmawia z drugiego aparatu z FBI. Przekaż Lisie, że mama przesyła jej całusy i nie może się już doczekać, kiedy ją zobaczy.
– Powtórzę. – Charlie odłożył słuchawkę i bez zwłoki zabrał się do pakowania. Ależ chciałby widzieć minę Jacksona, kiedy zgarniało go FBI! Kutas jeden. Wpadł na pomysł, że wyniesie bagaż do samochodu i dopiero potem obudzi Lisę. Niech mała sobie jeszcze pośpi, póki może. Jak usłyszy o matce, długo nie będzie mogła zmrużyć oka. Wyglądało na to, że Riggs jednak się spisał.
Z sercem lekkim jak piórko, objuczony dwiema torbami, Charlie otworzył drzwi frontowe.
I zamarł. W progu stał mężczyzna w czarnej kominiarce i mierzył do niego z pistoletu. Charlie z dzikim rykiem wściekłości rzucił w niego torbą, wytrącając mu pistolet z ręki. Potem złapał mężczyznę za maskę, wciągnął do domku, pchnął na ścianę i zanim tamten oprzytomniał, siedział już na nim, okładając fachowo wielkimi jak bochny pięściami.
Mężczyzna zwiotczał szybko pod tym gradem potężnych ciosów i znieruchomiał. Charlie, czując za plecami obecność kogoś jeszcze, obejrzał się.
– Witaj, Charlie. – Jackson zamknął za sobą drzwi. Rozpoznając ten głos, Charlie rzucił się na nowego intruza z szybkością, która zaskoczyła Jacksona. Dwie strzałki z paralizatora utkwiły w piersi Charliego, ale niemal w tym samym momencie na podbródku Jacksona wylądowała ogromna pięść, odrzucając go na drzwi. Jednak Jackson dalej naciskał spust, rażąc ciało Charliego prądem elektrycznym.
Charlie klęczał i wytężając wszystkie siły, próbował wstać. Pragnął wziąć tego człowieka w obroty, skatować go tak, żeby nie mógł już nikogo skrzywdzić. Na próżno. Próbował się do niego podczołgać. Cały swój wysiłek podporządkował jednemu celowi: zniszczyć tego człowieka. Ale ciało nie reagowało na wysyłane przez mózg polecenia. Osuwając się powoli na podłogę, patrzył ze zgrozą na stojącą w drzwiach sypialni Lisę.
Chciał coś powiedzieć, chciał krzyknąć, żeby uciekała, uciekała co sił w nogach, ale z jego ust wydobył się tylko cichy, przeciągły jęk.
Patrzył z przerażeniem, jak Jackson, zataczając się, podbiega do Lisy i przyciska jej coś do ust. Dziewczynka szamotała się rozpaczliwie, ale na próżno. Wciągnęła noskiem opary chloroformu i po chwili leżała już na podłodze obok Charliego.
Jackson otarł sobie krew z twarzy i bez ceremonii poderwał na nogi swojego wspólnika.
– Wsadź ją do samochodu, ale tak, żeby nikt nie widział – warknął.
Mężczyzna kiwnął w oszołomieniu głową. Jeszcze nie w pełni doszedł do siebie po kontakcie z pięściami Charliego.
Charlie patrzył bezradnie, jak wynosi nieprzytomną Lisę. Potem przesunął oczy na Jacksona, który klęczał przy nim, rozcierając sobie ostrożnie podbródek.
– Aresztowali Jacksona – odezwał się głosem Riggsa. – Mają go. Mam ochotę to uczcić. – I wybuchnął śmiechem.
Charlie milczał. Leżał nieruchomo, patrzył, czekał.
– Wiedziałem, że mój telefon uśpi twoją czujność – podjął Jackson własnym już głosem. – Otwierać drzwi, nie sprawdziwszy uprzednio, czy droga wolna, bez gotowej do użycia broni? Cóż za zaniedbanie! A do tej pory tak się pilnowałeś, z taką sumie
Charlie skrzywił się lekko, widząc, jak Jackson wyciąga z kieszeni kurtki nóż, i skrzywił się jeszcze raz, kiedy Jackson podciągnął mu rękaw koszuli.
– Doprawdy kocham to urządzenie – ciągnął Jackson, spoglądając na paralizator. – To jeden z nielicznych przyrządów, jakie znam, które umożliwiają przejęcie pełnej kontroli nad kimkolwiek, nie czyniąc mu specjalnej krzywdy i nie pozbawiając przytomności.