Страница 92 из 116
Znajdź Carlosa! Złap Carlosa w pułapkę! Kain to Charlie, a Delta to Kain!
Nie, źle!
Znajdź Treadstone! Odczytaj wiadomość! Odszukaj właściwego człowieka! Odszukaj Jasona Bourne’a!
Czuł, że odchodzi od zmysłów! Zamazane obrazy z przeszłości nakładały się na tę straszną rzeczywistość doprowadzając go do obłędu. Jakieś drzwi w jego głowie to się otwierały, to zamykały, uchylały się niespodziewanie i zatrzaskiwały z hałasem; na chwilę zapalało się jakieś światło, po czym zapadała ciemność. Poczuł znowu w skroniach ostre, bolesne pulsowanie. Ruszył w stronę mężczyzny w czarnym garniturze i białej jedwabnej apaszce na twarzy. Nagle zobaczył jego oczy i otwór lufy – trzy ciemne pociski leciały ku niemu, jak trzy czarne promienie z lasera. Bergeron?… Czyżby to był Bergeron? Czyżby? A Zurych… a… Nie ma czasu!
Pochylił się w lewo, po czym uskoczył w prawo, poza linię strzału. Pociski trafiły po kolei w kamień, wzniecając grad odłamków. Wczołgawszy się pod zaparkowany samochód, Jason zobaczył między kołami uciekającego człowieka. Pulsowanie w skroniach ustało, lecz ból trwał. Jason wypełznął spod samochodu, wstał i pobiegł w stronę marmurowych schodów.
I cóż najlepszego zrobił? D’Anjou zniknął! Jak mógł do tego dopuścić? Odwrotna pułapka to nie pułapka! Jego strategia obróciła się przeciw niemu, doprowadzając do tego, że jedyny człowiek, który mógł mu coś wyjaśnić, uciekł. Śledził ludzi Carlosa, a ludzie Carlosa śledzili jego! Od Saint-Honoré. Wszystko na nic; jakaś chorobliwa niemoc owładnęła jego ciałem.
I wtedy usłyszał słowa dobiegające zza pobliskiego samochodu. Ostrożnie wyłonił się zza niego Philippe d’Anjou.
– Tam Quari jest bliżej, niż by się wydawało. Dokąd pójdziemy, Delta? Nie możemy tu zostać.
Siedzieli za przepierzeniem w zatłoczonej kafejce przy rue Visage, wąskiej uliczce na tyłach Montmartre’u. Pijąc powoli podwójną brandy, d’Anjou mówił niskim, zadumanym głosem.
– Wyjadę znów do Azji. Do Singapuru, Hongkongu albo może na Seszele. Francja nigdy mi nie służyła, a teraz to już całkiem.
– Może nie będziesz musiał – odparł Bourne, pociągając łyk whisky i czując, jak ciepły płyn rozpływa się szybko po ciele, dając mu krótkie ukojenie. – Naprawdę tak uważam. Powiedz mi to, co chcę wiedzieć, a ja wyjawię ci… – przerwał, bo ogarnęły go wątpliwości; nie, jednak powie. – Wyjawię ci, kim jest Carlos.
– Nie jestem tym specjalnie zainteresowany – odrzekł były „meduzyjczyk” patrząc na Jasona uważnie. – Powiem ci, co będę mógł. Czemu miałbym cokolwiek ukrywać? Oczywiście, na policję nie pójdę, ale gdybym wiedział coś, co ułatwiłoby ci schwytanie Carlosa, to świat stałby się dla mnie bezpieczniejszy, nieprawdaż? Wolałbym jednak nie być zamieszany w to osobiście.
– Nie jesteś nawet ciekaw?
– Co najwyżej akademicko, bo wyraz twojej twarzy mówi mi, że mnie zaskoczysz. Stawiaj więc swoje pytania, a potem wpraw mnie w zdumienie.
– Będziesz zaskoczony.
Bez żadnego uprzedzenia d’Anjou powiedział cicho:
– Bergeron?
Jason zamarł; przyglądał mu się w milczeniu. D’Anjou kontynuował.
– Wiele razy o tym myślałem. Ilekroć rozmawialiśmy ze sobą, patrzyłem na niego i zastanawiałem się, czy to on. Ale za każdym razem oddalałem od siebie tę myśl.
– Dlaczego? – przerwał mu Bourne, nie przyznając jednak „meduzyjczykowi”, że trafił w sedno.
– Widzisz, pewności nie mam, ale czuję, że to nie tak. Być może dlatego, że o Carlosie dowiedziałem się najwięcej właśnie od René Bergerona. Ma fioła na jego punkcie; pracuje dla niego od dawna i szczyci się jego zaufaniem. Jedyne, co mnie zastanawia, to to, dlaczego aż tyle o nim mówi?
– Może to ego Carlosa przemawia przez tego, którego udaje?
– Niewykluczone, ale z kolei nie zgadzałoby się z nadzwyczajnymi środkami ostrożności podejmowanymi przez Carlosa, z tym nieprzeniknionym w ścisłym tego słowa znaczeniu murem, jakim się otoczył. Pewności nie mam, oczywiście, ale nie chce mi się wierzyć, żeby to mógł być Bergeron.
– Ty wymieniłeś to nazwisko, nie ja.
D’Anjou uśmiechnął się.
– Nie masz czego się obawiać, Delta. Słucham twoich pytań.
– Ja też myślałem, że to Bergeron. Przepraszam.
– Nie przepraszaj, bo to może być on. Powiedziałem ci, że nic mnie to nie obchodzi. Za kilka dni będę się uganiał w Azji za frankami, dolarami czy jenami. My, „meduzyjczycy”, należeliśmy do zaradnych, nie?
Jason nie bardzo wiedział, dlaczego nagle stanęła mu przed oczyma mizerna twarz André Villiersa. Obiecał sobie, że dowie się dla niego wszystkiego, czego będzie mógł. Taka okazja mogła się już nie powtórzyć.
– A na czym polega rola żony Villiersa?
D’Anjou uniósł brwi.
– Angélique? – spytał. – Sam przecież powiedziałeś o Parc Monceau, nieprawdaż? Skąd?…
– Szczegóły nie są teraz ważne.
– Na pewno nie dla mnie – zgodził się „meduzyjczyk”.
– Co z nią? – naciskał Bourne.
– Przyjrzałeś się jej z bliska? – spytał d’Anjou. – Jej cerze?
– Z dość bliska. Opalona. Bardzo wysoka i bardzo opalona.
– Dba o to, żeby jej ciało było zawsze opalone. Riwiera, wyspy greckie, Costa del Sol, Gstaad; nie występuje inaczej niż z brązową opalenizną.
– Do twarzy jej z nią.
– Tak, a zarazem jest to sprytny kamuflaż. Pozwala ukryć prawdziwy kolor skóry. Jej nie zagraża jesie
– O czym ty mówisz?
– O tym, że wprawdzie wszyscy biorą ją za paryżankę, zachwycająca Angélique Villiers, paryżanką nie jest. Jest Hiszpanką. Ściślej mówiąc, Wenezuelką.
– Sanchez – wyszeptał Bourne. – Iljicz Ramirez Sanchez.
– Tak. Nieliczni wtajemniczeni mówią, że jest bliską kuzynką Carlosa i kochanką od czternastego roku życia. Mówią też – ci wtajemniczeni – że poza nim samym, jest jedyną osobą, na której mu zależy.
– A Villiers jest nieświadomym niczego trutniem?
– Słowo „meduzyjczyka”, Delta? Rzeczywiście. – D’Anjou skinął głową. – Villiers to truteń. Carlos nadzwyczaj sprytnie podłączył się do wielu bardzo tajnych organów rządu francuskiego, a nawet do komórki zajmującej się jego sprawą,
– Nadzwyczaj sprytnie – powtórzył Jason, coś sobie nagle przypominając. – Nieprawdopodobne.
– Właśnie.
Bourne pochylił się ku d’Anjou.
– A teraz Treadstone – powiedział ściskając przed sobą oburącz szklankę. – Powiedz mi coś o Treadstone-71.
– Co mógłbym tobie powiedzieć?
– To, o czym wiedzą. O czym wie Carlos.
– Czy ja mam o tym pojęcie? Dochodzi do mnie czasem to i owo, składam to do kupy, ale o zdanie pytają mnie co najwyżej w sprawach „Meduzy”, jeszcze rzadziej mi się zwierzają.
Jason z trudem się opanował, żeby nie zasypać go pytaniami o „Meduzę”, Deltę, Tam Quan, nocne wichury, ciemność i błyski, oślepiające go, ilekroć słyszał te słowa. Czuł, że tak należy; pewne rzeczy trzeba było przyjąć na wiarę, a sprawę utraty pamięci pominąć, nie zdradzać się z tym. Pierwszeństwo miał Treadstone. Treadstone-71.
– Co do ciebie doszło? Co ci się udało z tego złożyć?
– To, co do mnie dochodziło, nie zawsze do siebie pasowało. Ale pewne rzeczy były dla mnie oczywiste.
– Na przykład jakie?
– Jak cię zobaczyłem, od razu się domyśliłem. Oto Delta wziął dobrze płatną robotę dla Amerykanów. Kolejną dobrze płatna robotę, ale chyba i
– Wyrażaj się jaśniej, dobrze?
– Dziesięć lat temu poszła plotka z Sajgonu, że zimny Delta bierze największą forsę ze wszystkich „meduzyjczyków”. W moich oczach byłeś najlepszy, więc mnie to nie dziwiło. Za to, co robisz obecnie, z pewnością wytargowałeś więcej.
– To znaczy? Co mówią?
– Co wiedzą? To, czego dowiedzieli się w Nowym Jorku. Mówiono mi, że Mnich potwierdził to przed śmiercią. Zresztą, wszystko na to wskazywało od samego początku.
Bourne skupił się na szklance, omijając spojrzenie d’Anjou. Mnich. Mnich, Nie pytaj. Mnich nie żyje i nie ma znaczenia, kim i czym był. Nie liczy się już .
– Powtarzam pytanie – powiedział Jason. – Czym według nich się zajmuję?
– Wiesz, Delta, to przecież ja wyjeżdżam. Nie ma sensu…
– Proszę – przerwał mu Bourne.
– No dobrze. Zgodziłeś się być tym Kainem. Tym mitycznym mordercą mającym na swym koncie mnóstwo fikcyjnych, całkowicie zmyślonych kontraktów, co potwierdzają wszystkie dostępne źródła. Celem jest rzucenie wyzwania Carlosowi, „bezusta
Promienie jego własnego, osobistego słońca wdarły się w ciemne kąty umysłu Jasona. Gdzieś w oddali uchylały się jakieś drzwi, ale wciąż były zbyt daleko i za mało otwarte. Jednakże tam, gdzie dotąd była wyłącznie ciemność, trochę pojaśniało.
– A tymi Amerykanami są… – Bourne nie dokończył zdania gore pragnąc, żeby uczynił to za niego d’Anjou.
– Zgadza się – powiedział „meduzyjczyk”. – Treadstone-71. Największa komórka wywiadu amerykańskiego po Wydziale Operacji Konsularnych Departamentu Stanu. Zorganizowana przez twórcę „Meduzy”. Przez Dawida Abbotta.
– Mnicha – dodał cicho Jason, instynktownie. W oddali jakieś i
– Oczywiście. Komuż i
– Rolę… – Bourne przerwał; promienie słoneczne nabierały jasności, ciepła, ale nie oślepiały.
D’Anjou pochylił się ku niemu.
– Właśnie w tym punkcie to, co usłyszałem, nie pasuje mi do całości. Nie chciało mi się wierzyć, żeby były to prawdziwe powody, dla których, jak mi powiedziano, Jason Bourne przyjął tę robotę.