Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 76 из 116



Bourne wpatrywał się w niego jak urzeczony, zastanawiając się, jakie szaleństwo popchnęło takiego człowieka w zbrodnicze objęcia Carlosa. Jakiekolwiek istniały przyczyny, musiały być bardzo poważne – ten mężczyzna nie traktował życia lekko. Czyniło go to niebezpiecznym, głównie ze względu na szacunek i posłuchanie u rządu.

Villiers odwrócił się i powiedział coś do służącej, spoglądając jednocześnie na zegarek. Kobieta przytaknęła i zamknęła drzwi, a generał zszedł żwawo po schodach i okrążył maskę dużej limuzyny, żeby znaleźć się po stronie miejsca kierowcy. Otworzył drzwi i wsiadł do środka, po czym uruchomił silnik i wolno wyprowadził samochód na środek ulicy. Jason odczekał, aż limuzyna dojedzie do rogu i skręci w prawo; wtedy ruszył swoim renault, dodał gazu i dotarł do przecznicy w chwili, gdy Villiers znowu skręcał w prawo o przecznicę dalej na wschód.

W zbieżności wypadków istnieje pewna ironia albo omen, gdyby dawać wiarę takim rzeczom. Trasa, którą wybrał generał Villiers, by dojechać do położonego na przedmieściach Nanterre, wiodła przez boczną drogę, niemal identyczną do tej w St. Germain-en-Laye, gdzie dwanaście godzin temu Marie błagała Jasona, żeby nie poświęcał ani swojego, ani jej życia. Tym razem pastwiska i pola przechodzące w łagodne pagórki nie tonęły w pora

Jason nie miał kłopotu z utrzymywaniem odległości około czterystu metrów i dlatego ze zdziwieniem stwierdził, że niemal dogonił starego żołnierza. Villiers zwolnił nagle i skręcił w boczną, wysypaną żwirem drogę, która biegła przez las do oświetlonego reflektorami parkingu. Mignął mu przed oczami napis wiszący na wysokim słupie na dwóch łańcuchach. „L’Arbalète”. Generał spotykał się z kimś na obiedzie w ustro

Bourne minął wjazd i zatrzymał się na poboczu w ten sposób, by prawą stronę samochodu zakrywały krzaki. Musiał wszystko przemyśleć… musiał się uspokoić. Ogień płonął w jego głowie; wzmagał się, rozprzestrzeniał. Przepełniała go bez reszty myśl o tej niezwykłej okazji.

Biorąc pod uwagę niekorzystne wydarzenia – olbrzymią kompromitację, na jaką naraził się wczoraj Carlos w motelu w Montrouge – istniało duże prawdopodobieństwo, że André Villiors został wezwany do tej ustro

Dotknął pistoletu za paskiem; siedział mocno. Wysiadł i włożył płaszcz przykrywając kurtkę z napisem na plecach. Wziął z siedzenia kapelusz z wąskim rondem, którego miękki filc, opuszczony na boki, powinien dobrze zakryć włosy. Próbował sobie przypomnieć, czy miał na nosie te okulary w rogowej oprawie, kiedy robiono mu zdjęcie w Argenteuil. Nie, nie miał, zdjął je – siedział wtedy przy stole i głowa pękała mu od bólu, spowodowanego słowami o przeszłości tak dobrze znanej, i jednocześnie zbyt przerażającej, by jej stawić czoło. Pomacał się po kieszeni koszuli; miał na wszelki wypadek okulary. Zatrzasnął drzwiczki i wszedł w las.

Jasność bijąca od reflektorów przed restauracją prześwitywała przez drzewa i w miarę jak podchodził, stawała się ostrzejsza, gdyż zasłaniało ją coraz mniej drzew. Bourne wyszedł na skraj małego lasku i znalazł się przed żwirowanym parkingiem. Zobaczył restaurację zbudowana w wiejskim stylu. Wzdłuż dłuższego jej boku biegł rząd małych okien, za którymi migotały płomyki świec oświetlające postacie gości. Przesunął potem wzrok w kierunku piętra rozciągającego się tylko do połowy budynku i przechodzącego dalej w otwarty taras. Część jadalna wyglądała podobnie do dolnej. Rząd okien, może nieco większych, również oświetlały świece. Widać było przesuwające się postacie, które różniły się nieco od gości na dole.

Byli to sami mężczyźni. Nie siedzieli, lecz stali lub poruszali się wolno ze szklankami w dłoniach, a nad ich głowami unosiły się kłęby papierosowego dymu. Z trudem przyszłoby mu określenie ich liczby – więcej niż dziesięciu, mniej niż dwudziestu, coś koło tego.

Pojawił się i on; podchodził to do jednej grupy, to do drugiej, świecił biała brodą, raz po raz zasłaniany przez postacie przechodzące bliżej okna. Generał Villiers rzeczywiście przyjechał do Nanterre na naradę i wszystko wskazywało na to, że była to narada poświęcona nie przewidzianym wypadkom ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, wypadkom, które pozostawiły przy życiu człowieka zwanego Kainem.

Wszystko wskazuje na to… czy wszystko? A gdzie ochrona? Ilu ich jest i gdzie są rozstawieni? Trzymając się skraju lasu, Bourne przesuwał się bokiem w kierunku wejścia do restauracji, naginając bezszelestnie gałęzie i stąpając lekko po trawie. Zastygł w bezruchu, szukając wzrokiem ludzi ukrytych w krzakach lub w cieniu budynku. Nikogo nie dostrzegł i wrócił tą samą drogą, tym razem zapuszczając się na tyły restauracji.

Otworzyły się drzwi zalewając ciemność ostrym światłem, i ukazał się w nich mężczyzna w białej marynarce. Stał przez chwilę i osłaniał dłońmi ogień, próbując zapalić papierosa. Bourne spojrzał w lewo, w prawo, w górę, na taras; nikt się nie pojawił. Strażnik ustawiony na tym terenie zaniepokoiłby się nagłym rozbłyskiem światła trzy metry poniżej miejsca, gdzie odbywała się narada. Nikogo zatem na zewnątrz nie było. Ochrona, tak jak i w domu Villiersa na Parc Monceau, zapewne znajdowała się w środku.

W drzwiach pojawił się drugi mężczyzna, także w białej marynarce, ale w czapce szefa kuchni na głowie. Głos jego brzmiał ostro, z gardłowymi naleciałościami dialektu gaskońskiego.



– Ty sobie tu odpoczywasz, a my harujemy! Taca z tortami jest prawie pusta. Napełnij ja. No już, ty skurwielu!

Człowiek od ciastek odwrócił się i wzruszył ramionami; zdusił papierosa i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Światło zniknęło, pozostał jedynie blask księżyca, który wystarczająco oświetlał taras. Nikt na nim nie stał, żaden strażnik nie pilnował podwójnych drzwi prowadzących do środka.

Carlos. Znajdź Carlosa. Złap Carlosa w pułapkę. Kain to Charlie, a Delta to Kain.

Bourne ocenił odległość i przeszkody. Stał nie dalej niż dwanaście metrów od tyłu budynku i ze trzy lub cztery metry poniżej balustrady otaczającej taras. Z dwóch wentylatorów w zewnętrznej ścianie wydobywała się para, a obok nich biegła ry

Szarpnął w ciemności za porowaty metal; siedział mocno. Wyciągnął ręce jak najwyżej w górę, podskoczył obejmując rękami rurę i jednocześnie przebierając szybko nogami, aż lewa noga znalazła się na wysokości otworu. Uchwycony ry

Drzwi pod nim otworzyły się z trzaskiem i smuga światła strzeliła po żwirze prosto w las. Wypadła na zewnątrz postać z trudem utrzymująca równowagę, a za nią wrzeszcząc wyleciał szef w białej czapce.

– Ty zasrańcu! Jesteś pijany i tyle! Piłeś przez całą tę gównianą noc! Ciasta rozwalone na podłodze w jadalni… wszystko do góry nogami! Wynoś się, nie dostaniesz ani jednego su!

Drzwi zamknęły się z hukiem, zasuwa zatrzasnęła nieodwołalnie. Jason trzymał się ry

Bourne odetchnął z ulgą i rozluźnił nieco ciało, opierając się przy tym mocniej o ścianę. Ale trwało to jedynie chwilę; ból w kostce przeniósł się do stopy powodując skurcz. Wyprężył się, chwytając prawą ręką za balustradę, a lewą odrywając od ry

Znalazł się na tarasie, który używano w miesiącach wiose