Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 100 из 116



– Udusiłem, zmuszając, by patrzyła mi w oczy, gdy oddawała ostatnie tchnienie.

– Miała pana pistolet…

– Co niewiele daje, gdy żar z fajki wpada do oczu. Zresztą to już nieistotne. Miała szansę wygrać.

– I wygrała, jeśli pan to tak zostawi! Proszę zrozumieć! Carlos wygra! Ona pana zniszczyła! Jedyne, co pan wymyślił, to udusić ją. Mówi pan o pośmiewisku? Pan się łudzi! Nic oprócz pośmiewiska nie będzie już pana udziałem.

– Dlaczego pan nalega, Monsieur Bourne? – spytał Villiers znużonym głosem. – Nie spodziewam się litości od pana ani od kogokolwiek i

– Gdyby zechciał mnie pan wysłuchać! Trzeba schwytać Carlosa. Ile razy muszę to powtarzać? To on jest panu potrzebny. Z nim trzeba wyrównać rachunki. Mnie też jest potrzebny. Jeśli go nie złapię, zabiją mnie. Zabiją nas. Na litość boską, proszę mnie wysłuchać!

– Chciałbym panu pomóc, lecz nie mogę. Nie mam jak.

– Jest sposób.

Wizje Jasona przybrały konkretne formy. Ich treść nabrała sensu.

– Trzeba odwrócić pułapkę! Wyjść z niej cało, nie ponosząc uszczerbku!

– Nie rozumiem. Jak tego dokonać?

– To nie pan zabił swoją żonę. Ja ją zabiłem.

– Jason! – krzyknęła Marie ściskając mu ramię.

– Wiem, co robię – powiedział Bourne. – Po raz pierwszy naprawdę wiem, co robię. To śmieszne, ale chyba wiedziałem od początku.

Cisza spowijała Parc Monceau; na opustoszałej ulicy kilka świateł z ganków rozpraszało mgłę zimnego deszczu, a okna w całym rzędzie luksusowych domów były ciemne – z wyjątkiem rezydencji André François Villiersa, legendy St. Cyr i Normandii, członka Francuskiego Zgromadzenia Narodowego… zabójcy własnej żony. Z okien po lewej stronie na piętrze sączyło się słabe światło. Były to okna sypialni, gdzie pan domu zamordował panią domu, gdzie nękany wspomnieniami stary żołnierz zadusił dziwkę mordercy.

Villiers na nic się nie zgodził; był zbyt oszołomiony, by podjąć decyzję. Lecz wysiłki Jasona nie poszły na marne; tyle razy i z takim naciskiem powtarzał przez telefon najistotniejszą sprawę, że aż jego słowa rozbrzmiewały echem. Schwytać Carlosa! Nie zadowolić się dziwką mordercy! Dostać zabójcę syna! Który podłożył pięć lasek dynamitu do samochodu na rue du Bac i zgładził ostatniego z linii Villiersów. To jego trzeba złapać! Dopaść go!

Znajdź Carlosa! Złap Carlosa w pułapkę! Kain to Charlie, a Delta to Kain. Dla Jasona było to takie jasne. Nie ma i

Villiers musiał zrozumieć tak wiele, a tak mało czasu było na tłumaczenie, w dodatku utrudnione z powodu luk w pamięci i stanu, w jakim znajdował się stary żołnierz. Trzeba uchwycić kruchą równowagę; wytłumaczyć, ustalić czas i bezpośredni udział generała. Jason rozumiał, że prosi człowieka, który honor stawia ponad wszystko na świecie, aby wszystkich okłamał. Żeby Villiers zrobił coś takiego, celem musi być sprawa honorowa najwyższej wagi.



Znajdź Carlosa!

Dom generała miał jeszcze drugie wejście, na prawo od schodów, za furtką, którędy dostawcy wnosili towary do kuchni. Villiers zgodził się zostawić te drzwi i furtkę otwarte. Bourne nie powiedział staremu żołnierzowi, że to właściwie bez znaczenia, bo i tak dostanie się do wewnątrz, nawet za cenę pewnych zniszczeń. Przede wszystkim istniało ryzyko, że dom Villiersa jest pod obserwacją, a Carlos miał powody, by go pilnować, ale też miał powody, by go unikać. Rozpatrzywszy się w sytuacji, morderca mógł postanowić trzymać się z daleka od Angélique Villiers, żeby przypadkiem któryś z jego ludzi nie został ujęty, co potwierdziłoby istnienie łącznika w Parc Monceau. Z drugiej strony, Angélique była jego krewną i kochanką… „Jedyną osobą na świecie, na której mu zależało”. Philippe d’Anjou.

D’Anjou! Oczywiście, że ktoś tam będzie czatował – może dwóch ludzi, a może dziesięciu! Jeśli d’Anjou wydostał się z Francji, Carlos mógł przypuszczać najgorsze; lecz jeśli meduzyjczykowi nie udało się wydostać, to morderca wie już wszystko. Przycisnęli go, wydobyli każde słowo, jakie wymienił z Kainem. Ale gdzie? Gdzie byli ludzie Carlosa? Jason pomyślał, że jeśli nikt nie pilnuje Parc Monceau tej właśnie nocy, to cała jego strategia weźmie w łeb.

Ale pilnowali, byli tam. W dużym samochodzie, tym, który śmignął przez bramy Luwru dwanaście godzin temu – ci sami dwaj ludzie, mordercy, osłaniający i

Pożar. Niespodziewany. Nagły, z dala od domu Villiersa, lecz na tyle blisko i tak zaskakujący, że obudzi tę cichą, wymarłą uliczkę wysadzaną drzewami. Tumult… syreny; ładunek wybuchowy… eksplozja. Da się zrobić. To tylko kwestia sprzętu.

Bourne prześlizgnął się za róg następnej uliczki i cicho podbiegł do najbliższych drzwi, gdzie zdjął płaszcz i marynarkę. Następnie zdjął koszulę i rozdarł ją od kołnierzyka do samego dołu; ponownie ubrał się w marynarkę i płaszcz, postawił klapy i dokładnie się zapiął. Koszulę wetknął pod pachę. Wpatrywał się w deszcz, robiąc przegląd samochodów na ulicy. Potrzebna mu była benzyna, ale w Paryżu zbiorniki paliwa są przeważnie zamknięte. Przeważnie, lecz nie zawsze; musi się znaleźć choć jeden nie dokręcony korek w całym tym ciągu samochodów przy krawężnikach.

Nagle na wprost siebie dostrzegł coś, co cały czas chciał zobaczyć; przymocowany do żelaznej bramy łańcuchem – motorower. Bak wyglądał jak metalowa bańka między kierownicą a siodełkiem. Korek na pewno był na łańcuchu, ale chyba nie miał zamka. Dziewięć litrów benzyny to nie czterdzieści; ryzyko kradzieży niewielkie, a za te parę litrów paliwa grozi raptem pięćset franków grzywny.

Jason podszedł do motoru. Sprawdził, czy na ulicy nie ma nikogo; słychać było tylko szmer deszczu. Korek baku nie stawiał oporu. Co ważniejsze, otwór był stosunkowo duży, a zbiornik prawie pełen. Nałożył korek z powrotem; na razie zrezygnował z użycia koszuli. Potrzebował jeszcze jednego przyboru.

Znalazł go przy najbliższym rogu ulicy, obok rury kanalizacyjnej. Był to brukowiec obluzowany przez nieuważnych kierowców, wjeżdżających na krawężnik. Obluzował go do reszty, wbijając obcas w małą szparę przy wyszczerbionym murze. Podniósł kamień i jeden mały odłamek, po czym wrócił do motocykla, niosąc mały kamień w kieszeni, a duży w ręku. Sprawdził jego wagę… i siłę na wyczucie. Jedno i drugie było zadowalające.

Trzy minuty później powoli wyciągnął z baku koszulę nasiąkniętą benzyną. Opary paliwa mieszały się z deszczem, a ręce oblepiała mu tłusta maź. Owinął brukowiec koszulą, skrzyżował rękawy i zawiązał je mocno, aby dobrze trzymały pocisk. Był gotów.

Przemknął się z powrotem do narożnego budynku przy ulicy Villiersa. Dwaj mężczyźni w samochodzie nadal siedzieli zatopieni w przednich fotelach, bacznie obserwując dom generała. Za ich wozem stały trzy i

Bourne sięgnął do kieszeni i wydobył nieduży kamień, który był cztery razy mniejszy od brukowca, ale nadawał się znakomicie. Wychylił się zza rogu budynku, zamachnął się i rzucił kamień, celując jak najdalej i jak najwyżej ponad samochodem.

Łoskot rozległ się echem w cichej uliczce, potem nastąpiła seria trzasków, kiedy kamień toczył się po karoserii jakiegoś samochodu i upadł na chodnik. Tamci dwaj gwałtownie się wyprostowali. Mężczyzna obok kierowcy otworzył drzwi i postawił nogę na chodniku, w ręku trzymając pistolet. Kierowca opuścił szybę i włączył przednie reflektory. Oślepiające snopy światła odbiły się od metalu i chromu samochodu zaparkowanego przed nimi. Ten głupi pomysł dowodził jedynie, jak bardzo boją się ci postawieni na warcie w Parc Monceau.

Teraz! Jason pędem przebiegł przez ulicę, nie tracąc z oczu mężczyzn, którzy osłaniając oczy usiłowali dojrzeć coś przez blask odbitego światła. Dopadł do bagażnika bentleya z brukowcem pod pachą, opakowaniem zapałek w lewej ręce i wydartymi zeń kilkoma zapałkami w prawej. Przykucnął, zapalił zapałki, położył owinięty w koszulę kamień na ziemi, po czym podniósł go za rękaw. Przystawił przesączoną benzyną tkaninę do ognia i płomień buchnął natychmiast.

Podniósł się błyskawicznie, rozkołysał rękaw i z całą mocą rzucił swój pocisk w kierunku okna, po czym natychmiast zniknął za rogiem.

Brzęk tłuczonego szkła gwałtownie wtargnął w ciszę uśpionej deszczem uliczki. Bourne pobiegł w lewo, przeciął wąską aleję, a potem skierował się z powrotem do domu Villiersa, ponownie kryjąc się w cieniu. Płomienie rozprzestrzeniały się podsycane powiewem z wybitego okna, ogarniając długie story. W ciągu trzydziestu sekund pokój zamienił się w buchający ogniem piec, a duże lustro kredensu wzmagało to wrażenie. Rozległy się krzyki, światła zapaliły się w pobliskich, a potem w dalszych domach; po minucie harmider wzmógł się. Drzwi płonącego domu gwałtownie się otworzyły i pojawiły się dwie postacie – starszego mężczyzny w koszuli nocnej oraz kobiety w szlafroku i jednym ra