Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 76 из 91



Jason przyglądał się, jak Chan przemywa i dezynfekuje mu rany, lecz jego ręce spoczywały bez ruchu na poręczach fotela. W pewnym sensie czuł się teraz bardziej obezwładniony niż przed chwilą, gdy był związany. Wpatrywał się w Chana, analizując każdy rys jego twarzy. Czyżby widział usta Dao, swój własny nos? Czy to tylko iluzja? Jeśli to był jego syn, musiał to wiedzieć; musiał zrozumieć, co się stało. Wciąż jednak drążyła go niepewność i strach. Możliwość, że stał oko w oko ze swoim rodzonym synem była dla niego zbyt przytłaczająca. Z drugiej strony cisza, która między nimi zaległa, robiła się coraz bardziej nieznośna. Dlatego postanowił poruszyć jedyny neutralny temat, którym na pewno obaj się interesowali.

– Chciałeś wiedzieć, co takiego szykuje Spalko – powiedział, oddychając powoli i głęboko za każdym razem, gdy środek dezynfekujący drażnił boleśnie jego ciało. – Wykradł broń skonstruowaną przez Feliksa Schiffera, przenośny biodyfuzer. Jakimś sposobem udało mu się nakłonić Petera Sido, epidemiologa z kliniki, aby dostarczył mu odpowiedni materiał biologiczny.

Chan wyrzucił przesiąknięty krwią kawałek gazy i wziął czysty.

– Jaki?

– Wąglika, zmodyfikowany wirus Ebola, nie wiem. Wiem tylko, że to coś śmiercionośnego.

Chan dalej przemywał Bourne'owi rany. Posadzka była teraz zasłana krwawymi tamponami.

– Dlaczego teraz mi o tym mówisz? – zapytał podejrzliwie.

– Ponieważ wiem, co Spalko zamierza zrobić z tą bronią.

Chan podniósł wzrok.

Bourne odczuł niemal fizyczny ból, patrząc mu w oczy. Wziąwszy głęboki oddech, mówił dalej:

– Spalce bardzo się spieszyło. Musiał natychmiast opuścić Budapeszt.

– Szczyt antyterrorystyczny w Reykjaviku.

Bourne skinął głową.

– To jedyna sensowna możliwość.

Chan wstał i opłukał ręce wodą ze szlauchu.

– Jeżeli oczywiście można ci wierzyć – mruknął.

– Muszę ich doścignąć – powiedział Bourne. – Conklin ukrył Schiffera u Vadasa i Molnara, bo dowiedział się o planach Spalki. Kryptonim biodyfuzera – NX 20 – odczytałem z notesu w domu Conklina.

– Więc dlatego Conklin został zamordowany. – Chan pokiwał głową. – Ale dlaczego nie przekazał tych informacji agencji? CIA musiała być znacznie lepiej przygotowana do ochrony doktora Schiffera.

– Powodów mogło być kilka – odrzekł Bourne. – Conklin mógł uznać, że mu nie uwierzą, biorąc pod uwagę reputację Spalki jako wielkiego dobroczyńcy. Może nie miał dość czasu; jego informacje były zbyt mało konkretne, by agencja zadziała dostatecznie szybko. Poza tym Alex taki już był. Nie lubił dzielić się swoimi sekretami.

Wstał powoli, podpierając się ręką o fotel. Po godzinach bezruchu jego nogi były jak z waty.

– Spalko zabił Schiffera i trzeba założyć, że uwięził lub zamordował doktora Sido. Muszę go powstrzymać, zanim wymorduje wszystkich na konferencji w Reykjaviku.

Chan odwrócił się i podał Bourne'owi telefon komórkowy.

– Masz. Skontaktuj się z agencją.

– Myślisz, że mi uwierzą? Przecież według CIA to ja zabiłem Conklina i Panova.

– To ja zadzwonię. Nawet biurokraci z CIA muszą potraktować poważnie donos anonimowego obywatela, jeśli chodzi o zagrożenie życia prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Bourne pokręcił głową.

– Szefem prezydenckiej ochrony jest niejaki Jamie Hull. Na pewno znalazłby sposób, żeby ukręcić sprawie łeb. – Zalśniły mu oczy. – Zostaje tylko jedna możliwość, ale wątpię, żebym był w stanie poradzić sobie sam.

– Sądząc po tym, jak wyglądasz – zauważył Chan – w ogóle nie jesteś do tego zdolny.

Bourne zmusił się, by spojrzeć Chanowi w oczy.

– Więc tym bardziej powinieneś mi pomóc.

– Oszalałeś!

– Chcesz dorwać Spalkę tak samo jak ja. Widzisz jakieś słabe strony?

– Widzę same słabe strony – prychnął Chan. – Spójrz na siebie! Jesteś wrakiem.

Bourne chodził tam i z powrotem, rozciągając mięśnie, z każdym stawianym krokiem odzyskując siły i zaufanie do swojego ciała. Chan patrzył na niego ze zdumieniem.

Jason odwrócił się do niego.

– Obiecuję, że nie obarczę cię całą ciężką robotą.

Chan nie odrzucił propozycji od razu. Poszedł na niechętne ustępstwo, choć nie wiedział właściwie, dlaczego to robi.

– Po pierwsze, musimy się stąd bezpiecznie wydostać.



– Wiem. Udało ci się wywołać pożar, a teraz w budynku roi się od strażaków i policjantów.

– Gdyby nie ten pożar, nie byłoby mnie tutaj.

Boume zorientował się, że jego żartobliwy ton nie rozładowuje napięcia. Wręcz przeciwnie. Nie umieli ze sobą rozmawiać. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek się tego nauczą.

– Dziękuję, że mnie uratowałeś – powiedział.

Chan spuścił wzrok, unikając jego spojrzenia.

– Nie pochlebiaj sobie. Chodziło mi o dorwanie Spalki.

– Nareszcie – zauważył Bourne – mam Spalce za co podziękować.

Chan pokręcił głową.

– To się nie może udać. Ja nie ufam tobie, a ty mnie.

– Jestem gotów spróbować – powiedział Bourne. – Ta sprawa jest tego warta, bez względu na to, co zaszło między nami.

– Nie mów mi, co mam myśleć – uciął Chan. – Nie potrzebuję cię do tego; nigdy nie potrzebowałem. – Zdobył się na uniesienie głowy i po patrzył Bourne'owi prosto w twarz. – Okej, umówmy się tak. Zgodzę się na współpracę, ale pod jednym warunkiem. Musisz znaleźć stąd wyjście.

– Nie ma sprawy. – Uśmiech Bourne'a wprawił go w zakłopotanie. – W przeciwieństwie do ciebie, miałem wiele godzin na zastanawianie się, jak uciec z tego pokoju. Założyłem, że nawet gdyby udało mi się jakoś pozbyć więzów, nie zaszedłbym daleko przy użyciu konwencjonalnych metod. Nie czułem się na siłach stanąć do walki ze szwadronem strażników Spalki. Wymyśliłem więc i

Na twarzy Chana odmalowała się irytacja. Nie mógł znieść, że ten człowiek wie więcej od niego.

– Mianowicie?

Bourne wskazał podbródkiem odpływ.

– Kanalizacją? – spytał Chan z niedowierzaniem.

– Czemu nie? – Bourne ukląkł przy niewielkim okratowanym odpływie. – Otwór jest dostatecznie szeroki, żeby można się było przez niego przecisnąć. – Wsunął ostrze noża sprężynowego między kratę a obudowę. – Pomożesz mi?

Kiedy Chan ukląkł po przeciwnej stronie, Bourne podważył klingą kratę, unosząc ją lekko. Chan podniósł ją wyżej. Odłożywszy nóż, Bourne chwycił za drugi koniec i wspólnie dźwignęli całą kratę.

Chan widział, jak Bourne krzywi się z wysiłku. Ogarnęło go dziwne, obce, a zarazem znane uczucie, rodzaj dumy, który zidentyfikował dopiero po dłuższej chwili i powitał z bólem serca. Było to uczucie, które znał jako dziecko, zanim oszołomiony, porzucony i zagubiony wywędrował z Phnom Penh. Od tamtej pory zdołał skutecznie odgrodzić się od niego. Aż do tej chwili.

Odtoczyli kratę na bok i Bourne zebrał z podłogi krwawe strzępy ubrań, które zerwał z niego Spalko, a następnie zawinął w nie telefon komórkowy. Potem wraz z nożem sprężynowym schował go do kieszeni.

– Kto pierwszy? – zapytał.

Chan wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że wcale mu to nie imponuje. Domyślał się, dokąd prowadzi rura kanalizacyjna, i podejrzewał, że Bourne też to wie.

– To twój pomysł.

Bourne opuścił się w głąb okrągłego otworu.

– Odczekaj dziesięć sekund, a potem wskakuj – powiedział na chwilę przed zniknięciem Chanowi z oczu.

A

Limuzyna i szofer czekali na nich na drugim brzegu w ognistej łunie późnopopołudniowego słońca, a teraz mknęli autostradą w kierunku lotniska Ferihegy. Przysunęła się do Stiepana, a kiedy obrócił ku niej twarz, uścisnęła mocno jego dłoń. Gdzieś w tunelu zrzucił z siebie zakrwawiony fartuch i lateksowe rękawiczki. Był ubrany w dżinsy, świeżą białą koszulę i skórzane buty. Nikt by się nie domyślił, że w nocy nie zmrużył oka.

Uśmiechnął się.

– Sądzę, że należy nam się szampan, nie uważasz?

Roześmiała się.

– Myślisz o wszystkim, Stiepanie.

Wskazał kieliszki stojące w niszy w drzwiach po jej stronie. Były kryształowe, nie plastikowe. Kiedy pochyliła się, żeby je wziąć, wyjął z lodówki butelkę szampana. Za oknami po obu stronach autostrady migały bloki, których szyby odbijały kulę zachodzącego słońca.

Spalko zdarł sreberko, wyjął korek i nalał spieniony płyn do szampanek. Odstawił butelkę i stuknęli się kieliszkami w milczącym toaście.

Napili się i A

– Co powiesz na odrobinę muzyki do szampana? – zaproponował Spalko. – Uniósł rękę nad głowę, ku zainstalowanemu pod sufitem odtwarzaczowi CD. – Na co masz ochotę? Na Bacha? Beethovena? Nie, oczywiście. Na Chopina.