Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 159 из 160



EPILOG

Edward Newington McAllister, o kulach, wszedł utykając do niegdyś imponującego gabinetu w starym domu na Victoria Peak, którego duże, wykuszowe okna zabezpieczone były teraz grubą folią plastikową i gdzie wszędzie jeszcze widniały ślady niedawnej masakry. Ambasador Raymond Havilland patrzył, jak podsekretarz stanu rzuca na jego biurko teczkę z aktami Shenga.

– Sądzę, że to twoja zguba – rzekł analityk odstawiając kule i z trudem sadowiąc się na krześle.

– Lekarze powiedzieli mi, że twoje rany nie są groźne – odezwał się dyplomata. – Cieszy mnie to.

– Cieszy cię? A kim ty, do cholery, jesteś, że możesz się tak po królewsku cieszyć?

– Tak się po prostu mówi. Może masz i rację, że brzmi to trochę wyniośle, ale powiedziałem to szczerze. To, czego dokonałeś, było nadzwyczajne, przeszło wszystkie moje wyobrażenia.

– Tego jestem pewien. – Podsekretarz zmienił pozycję, układając zranioną rękę wygodniej na poręczy krzesła. – W gruncie rzeczy to nie moja zasługa. O n to zrobił.

– Ale ty mu to umożliwiłeś, Edwardzie.

– Jak się okazało, nie byłem w swoim żywiole, to nie moja branża. Ci ludzie potrafią robić rzeczy, o których my możemy tylko marzyć lub oglądać na ekranie z niedowierzaniem, ponieważ wydaje się to tak nieprawdopodobne.

– Nie mielibyśmy podobnych marzeń ani nie bylibyśmy zdumieni taką pomysłowością, gdyby to wszystko nie opierało się na ludzkim doświadczeniu/A przecież oni wykonują to, co najlepiej potrafią, my zaś to, co jest w naszej kompetencji. Każdy w swojej własnej dziedzinie, panie podsekretarzu.

McAllister obrzucił Havillanda surowym spojrzeniem.

– Jak to się stało? W jaki sposób zdobyli dossier?

– Jeszcze jedna dziedzina. Fachowiec. Zabił w dość okrutny sposób trzech młodych ludzi. Dostał się do niedostępnego sejfu.

– Niewybaczalne!

– Zgadza się – odparł Haviiland, pochylając się do przodu i gwałtownie podnosząc głos. – Tak jak i twoje wyczyny są niewybaczalne! Kim, na Boga, wydaje ci się, że jesteś, abyś mógł robić to, co zrobiłeś? Jakim prawem przejąłeś sprawy w swoje ręce – niedoświadczone ręce? Pogwałciłeś wszystkie przysięgi, jakie kiedykolwiek składałeś rozpoczynając działalność w służbie swojego rządu! Dymisja to za mało. Za te zbrodnie należałoby ci się raczej trzydzieści lat więzienia! Czy zdajesz sobie sprawę, co mogło się wydarzyć? Wojna, która mogłaby wtrącić Daleki Wschód i cały świat do piekła!

– Zrobiłem to, co zrobiłem, ponieważ miałem taką możliwość. To lekcja, jakiej udzielił mi Jason Bourne, nasz Jason Bourne. Niezależnie od tego, proszę przyjąć moją rezygnację, panie ambasadorze. Natychmiastową – chyba że wysuniesz przeciwko mnie oskarżenie.

– Myślisz, że pozwoliłbym ci tak po prostu odejść? – Haviiland poprawił się na krześle. – Nie bądź śmieszny. Rozmawiałem z prezydentem i on wyraża zgodę. Zostaniesz przewodniczącym Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

– Przewodniczącym…? Ależ ja nie byłbym w stanie tym pokierować!

– Ze swoją własną limuzyną i tymi wszystkimi i

– Nie będę wiedział, co mówić!

– Potrafisz myśleć, a ja zawsze będę w pobliżu.

– O, mój Boże!

– Rozważ to na spokojnie. A później przekaż swoją decyzję tym, którzy potrafią mówić. To jest ta rzeczywista władza, chyba wiesz o tym. Nie rządzą ci, którzy mówią, lecz ci, którzy myślą.

– Jest to tak niespodziewane, tak…

– Tak zasłużone, panie podsekretarzu – przerwał mu dyplomata. – Umysł to cudowna rzecz. Nie można go nie doceniać. A propos, lekarz twierdzi, że Lin Wenzu się wyliże. Stracił władzę w lewej ręce, ale będzie żył. Jestem pewien, że poprzesz jego awans w MI 6 w Londynie. Oni wezmą twoją opinię pod uwagę.

– A państwo Wehb? Gdzie oni są?

– Są już na Hawajach. Oczywiście z doktorem Panovem i panem Conklinem. Obawiam się, że nie wspominają mnie najlepiej.

– Dałeś im do tego powody.

– Możliwe, ale to już mnie me obchodzi.

– Myślę, że cię rozumiem. Dopiero teraz.

– Mam nadzieję, że twój Bóg ma trochę litości dla ludzi takich jak my, Edwardzie. W przeciwnym razie nie chciałbym się z Nim spotkać.

– Istnieje jeszcze odpuszczenie win.

– Naprawdę? Wobec tego nie chciałbym Go poznać. Okazałby się oszustem.

– Dlaczego?

– Ponieważ zaludnił świat rasą bezmyślnych, krwiożerczych wilków, które myślą tylko o swoim własnym przetrwaniu, nie troszcząc się ani trochę o los całego plemienia. Chyba nie jest to doskonały Bóg, nieprawdaż?



– On jest doskonały. To my jesteśmy niedoskonali.

– W takim razie jest to dla Niego tylko gra. Ustawia jak pionki stworzone przez siebie istoty i dla rozrywki ogląda, jak się wzajemnie niszczą. Patrzy obojętnie, jak się wyniszczamy.

– Ale to są nasze narzędzia zagłady, panie ambasadorze. Mamy przecież wolną wolę.

– Jednak zgodnie z Pismem Świętym taka jest Jego wola, czyż nie? Niech się dzieje wola Jego.

– To nieuchwytne sfery.

– Doskonale! Może pewnego dnia rzeczywiście zostaniesz sekretarzem stanu.

– Nie sądzę.

– Ani ja – przyznał Havilland. – A tymczasem musimy wypełniać nasze zadania: utrzymywać pionki na swoich miejscach, aby uchronić świat od samozagłady. Z pomocą duchów, jak powiadają tu na Wschodzie, i dzięki ludziom takim jak ty i ja, Jason Bourne i Dawid Webb. Wciąż tylko odsuwamy w czasie godzinę Armageddonu. Co się stanie, kiedy nas już tu nie będzie?

Jej długie kasztanowate włosy zakryły mu twarz, jej ciało przywarło do niego, a usta znalazły się blisko ust. Dawid otworzył oczy i uśmiechnął się. Było tak, jak gdyby nie wydarzył się żaden koszmar, który w tak okrutny sposób zakłócił ich życie, jakby nie zadano im gwałtu, który przywiódł ich na skraj otchłani ziejącej przerażeniem i śmiercią. Znowu byli razem i olbrzymia radość, jaką dawała ta rzeczywistość, wypełniała go głęboką wdzięcznością. Było to więcej, aniżeli mógł się kiedykolwiek spodziewać – i to mu wystarczało.

Zaczął przypominać sobie wydarzenia minionych dwudziestu czterech godzin, co wywołało na jego twarzy uśmiech, a następnie krótki, tłumiony wybuch głośnego śmiechu. Życie nigdy nie układa się tak, jak powi

Aleks? Tak, pamiętał. Conklin zabrał się pierwszym samolotem charterowym, jaki leciał z Oahu do Los Angeles i Waszyngtonu. – Są tam tacy, którym trzeba dać porządnie po głowie – ujął to w ten sposób. – I ja zamierzam to zrobić. – Aleksander Conklin zyskał nowy cel w swoim niepełnym życiu. Nazywa się to rozliczaniem ludzi, pociąganiem ich do odpowiedzialności.

Mo? Morris Panov? Pogromca niedouczonych psychologów i szarlatanów w jego zawodzie? Znajdował się teraz obok w sąsiednim pokoju i zapewne leczył największego kaca, jaki przydarzył mu się w życiu.

– Śmiałeś się – szepnęła Marie leżąc z zamkniętymi oczami, z twarzą wtuloną w jego ramię. – Co, u diabła, jest takie zabawne?

– Ty, ja, my – wszystko.

– Zdecydowanie nie dorównuję ci poczuciem humoru. Z drugiej jednak strony wydaje mi się, że słyszę w tobie Dawida.

– Teraz już zawsze będziesz go we mnie słyszeć. Rozległo się pukanie do drzwi, nie do drzwi wejściowych, a do tych, które prowadziły do sąsiedniego pokoju. Panov. Webb wstał z łóżka, poszedł szybko do łazienki i wziął ręcznik, którym owinął swoje nagie ciało. – Za chwilę, Mo! – krzyknął idąc do drzwi.

Morris Panov, którego twarz była blada, ale opanowana, stał z walizką w r»„ku.

– Czy mogę przekroczyć próg świątyni Erosa?

– Oczywiście, przyjacielu.

– Mogłem się tego spodziewać… Dzień dobry, moja droga – zwróci -;ę psychiatra do leżącej w łóżku Marie, podchodząc do krzesła tiiż przy szklanych drzwiach balkonowych, z których rozciągał się widok na hawajską plażę. – Nie rób zamieszania, nie szykuj nic do jedzenia, a jeżeli wstaniesz z łóżka, nie przejmuj się. Jestem przecież lekarzem. Tak sądzę.

– Jak się czujesz, Mo? – Marie usiadła okrywając się prześcieradłem.

– Dużo lepiej niż trzy godziny temu, ale ty tego nie zrozumiesz. Byłaś nieprzyzwoicie trzeźwa.

– Byłeś napięty, musiałeś się jakoś odprężyć.

– Jeżeli będziesz sobie liczyć sto dolarów za godzinę, urocza damo, zastawię swój dom i zgłoszę się do ciebie na pięcioletnią kurację.

– To byłoby niezłe wyjście – rzekł z uśmiechem Dawid, siadając naprzeciw Panova. – A po co ta walizka?

– Wyjeżdżam. Mam w Waszyngtonie pacjentów i myślę sobie, że oni mogą mnie potrzebować.

Zapanowało pełne wzruszenia milczenie. Dawid i Marie wpatrywali się w Panova.

– Cóż mamy rzec, Mo? – zapytał Webb. – Jak to wyrazić?

– Nie mówcie nic. Ja to zrobię. Marie została skrzywdzona, odczuwała ból przekraczający granice normalnej ludzkiej wytrzymałości. Ale przecież jej wytrzymałość nie jest przeciętna i dlatego mogła temu wszystkiemu podołać. Być może niesłusznie oczekujemy tak wiele po niektórych ludziach. Jest to nieuczciwe, ale tak właśnie się dzieje.

– Ja musiałam przeżyć, Mo – rzekła Marie, spoglądając na męża. – Musiałam go odzyskać. Dlatego tak się stało.

– A ty, Dawidzie? Ty doznałeś urazu, takiego, z którym uporać się możesz tylko sam, i nie są ci potrzebne te wszystkie moje bzdury, które miały ci pomóc. Jesteś teraz sobą, nikim i