Страница 157 из 160
– Lepiej stąd uciekaj, Wong.
– Czy mogę o coś zapytać? Czy to są ludzie, którzy zabili Francuza?
– Tak.
– I to dla nich Świnia, Su Jiang, wykonywał tę ohydną robotę przez ostatnie cztery lata?
– Tak.
– Chyba jednak zostanę, sir.
Nie mówiąc ani słowa meduzyjczyk podszedł do miejsca, gdzie leżała jego teczka. Podniósł ją i rzucił między drzewa.
– Otwórz ją – rzekł. – Jeśli z tego wyjdziemy, będziesz mógł spędzić resztę życia w kasynie bez przyjmowania zleceń.
– Nie uprawiam hazardu.
– Robisz to teraz, Wong.
Czy rzeczywiście sądziłeś, że my, wielcy synowie najstarszego i kulturowo najwyżej rozwiniętego imperium w dziejach świata zostawilibyśmy to wszystko tym brudnym wieśniakom i ich nieprawemu potomstwu, wychowanemu na skompromitowanych teoriach egalitaryzmu? – Sheng stał przed McAllisterem, przyciskając oburącz do piersi swoją aktówkę. – Oni powi
– To właśnie ten sposób myślenia sprawił, że zostaliście pozbawieni ojczyzny – wy, przywódcy, a nie naród. Ludzi nie pytano o zdanie. Gdyby to zrobiono, można by było wprowadzić pewne poprawki, pójść na jakiś kompromis, wtedy nie stracilibyście kraju.
– Nikt nie wdaje się w kompromisy z marksistowską hołotą ani z kłamcami. I ja też nie będę wchodził w żadne układy z tobą, Edwardzie.
– Cóż to ma znaczyć?
Sheng lewą ręką otworzył aktówkę i wyjął z niej dossier skradzione z domu na Victoria Peak.
– Poznajesz to? – zapytał spokojnie.
– Nie wierzę!
– Uwierz, stary przeciwniku. Przy odrobinie pomysłowości można zdziałać bardzo wiele.
– To niemożliwe!
– Mam to tutaj, w ręce. A na pierwszej stronie wyraźnie jest napisane, że istnieje tylko jeden egzemplarz, który w razie konieczności ma być przesłany odnośnym władzom pod nadzorem wojskowym z zachowaniem wyjątkowych środków bezpieczeństwa. W moim przekonaniu bardzo rozsądnie, ponieważ prawidłowo oceniłeś sytuację podczas naszej rozmowy telefonicznej. Ujawnienie zawartości tej teczki mogłoby doprowadzić do wybuchu na Dalekim Wschodzie – wojna stałaby się nieunikniona. Odłamy prawicowe z Pekinu wkroczą do Hongkongu – oczywiście tutejszą prawicę wy nazwalibyście lewicą w waszej części świata. Trochę to głupie, nieprawdaż?
– Poleciłem sporządzić kopię i przesłać ją do Waszyngtonu – przerwał spiesznie podsekretarz, mówiąc spokojnie i zdecydowanie.
– Nie wierzę w to – odparł Sheng. – Wszelkiego rodzaju przesyłki dyplomatyczne przekazywane drogą telegraficzno-kompute-rową lub pocztą kurierską muszą być zatwierdzone przez najwyższego urzędnika państwowego. Znany wszystkim ambasador Havilland nigdy by na to nie pozwolił, a konsulat nie tknąłby nawet przesyłki, nie uzyskawszy jego zgody.
– Wysłałem kopię do konsulatu chińskiego! – rzekł McAllister podniesionym głosem. – Jesteś skończony, Sheng!
– Czyżby? Jak sądzisz, kto odbiera całą korespondencję ze wszystkich zagranicznych źródeł w naszym konsulacie w Hongkongu? Nie łam sobie głowy nad odpowiedzią, zrobię to za ciebie. Jeden z naszych ludzi. – Sheng przerwał, a jego oczy mesjasza nagle zapłonęły. – Jesteśmy wszędzie, Edwardzie! Nikt nam nie przeszkodzi! Odzyskamy nasz naród, nasze imperium!
– Jesteś szalony. To się nie uda. Rozpętacie wojnę!
– Będzie to sprawiedliwa wojna! Rządy na całym świecie będą musiały dokonać wyboru. Władza jednostki lub władza administracji. Wolność lub tyrania.
– Zbyt niewielu z was dało ludziom wolność, a zbyt wielu okazało się tyranami.
– Zwyciężymy – w ten czy i
– O, Boże, to tego właśnie pragniesz! Chcesz pchnąć świat na skraj przepaści, dając mu do wyboru unicestwienie lub przeżycie! Uważasz, że w ten sposób zdobędziesz to, na czym ci zależy, że wola przeżycia zwycięży. Ta komisja gospodarcza i cała twoja strategia wobec Hongkongu to zaledwie początek! Chcesz zarazić tym swoim jadem cały Daleki Wschód! Jesteś zagorzalcem, jesteś zaślepiony! Czy nie zdajesz sobie sprawy z tragicznych konsekwencji…
– Nasz naród został nam skradziony i musimy go odzyskać! Nikt nas nie powstrzyma! Idziemy naprzód!
– Można was powstrzymać – rzekł McAllister spokojnie, sięgając prawą ręką pod kurtkę. – Ja was powstrzymam.
Sheng błyskawicznie rzucił aktówkę i wydobył broń. Wypalił, a przerażony McAllister cofnął się odruchowo chwytając się za ramię.
– Na ziemię! – ryknął Bourne, przebiegając przed helikopterem w świetle jego reflektorów i oddając serię z pistoletu maszynowego. – Tocz się, tocz! Jeśli możesz się poruszać, odtocz się jak najdalej!
– Ty! – wrzasnął Sheng oddając dwa szybkie strzały ku ziemi, w kierunku leżącego podsekretarza stanu, po czym uniósł broń i pociągając raz za razem za spust mierzył do biegnącego zygzakami meduzyjczyka, który coraz bardziej się do niego zbliżał.
– Za Echo! – krzyknął Bourne wysilając płuca. – Za ludzi, których zarąbałeś! Za nauczyciela zawieszonego na linie, którego zarżnąłeś! Za kobietę, której nie mogłeś powstrzymać… o, Chryste! Za tamtych dwóch braci, ale przede wszystkim za Echo, ty draniu! – Z pistoletu maszynowego wydobył się krótki szczęk – nic więcej, i żadna siła naciskająca spust nie mogła go uruchomić! Zaciął się! Zaciął! Sheng to widział; nastawił dokładnie broń przymierzając się do strzału, podczas gdy Jason rzucił pistolet na ziemię i zaczął posuwać się w jego stronę. Gdy Sheng wystrzelił, Delta instynktownie uchylił się w prawo wykonując obrót w powietrzu i wyciągając jednocześnie zza pasa swój nóż; odzyskawszy równowagę, błyskawicznie zmienił kierunek i gwałtownie rzucił się do przodu ku Shengowi. Nóż trafił w cel i człowiek z „Meduzy” rozpruł klatkę piersiową fanatyka. Morderca setek i niedoszły morderca milionów ludzi nie żył.
Jego słuch przestał na moment reagować, tak jakby nie działo się to na jawie. Żołnierze Shenga wybiegli tymczasem z lasu, w ciemności rozległy się wystrzały z broni maszynowej. Odgłosy strzałów dochodziły też zza helikoptera – Wong otworzył,,dyplomatyczną” teczkę i znalazł w niej to, czego potrzebował. Dwaj żołnierze zwalili się martwi na trawę, czterej pozostali przypadli do ziemi; jeden z nich czołgał się w stronę lasu i coś krzyczał. Radiostacja! Próbował się połączyć z i
Priorytety! Bourne przemknął za helikopterem i podbiegł do Wonga, który przykucnął przy drzewie na skraju lasu.
– Jeszcze jednego z nich tutaj mamy – szepnął. – Daj mi to!
– Trzeba oszczędzać amunicję – rzekł Wong – nie ma jej za dużo.
– Wiem. Zostań tutaj i postaraj się ich zatrzymać, ale strzelaj nisko, tuż przy ziemi.
– Dokąd pan idzie, sir?
– Przedostanę się przez las i zajdę ich od tyłu.
– Zrobi pan dokładnie to, co Francuz kazałby mi zrobić.
– Miał rację. On zawsze miał rację. – Jason wbiegł do lasu mając za pasem swój zakrwawiony nóż; dyszał ciężko, mięśnie nóg miał naprężone, a jego oczy wpatrywały się w ciemność. Przedzierał się przez gęste poszycie tak szybko, jak potrafił, robiąc przy tym jak najmniej hałasu.
Dwa trzaski! Ktoś musiał nastąpić na grube gałęzie leżące na ziemi – były połamane! Dostrzegł zarys sylwetki zbliżającej się ku niemu i szybko schował się za pień drzewa. Wiedział, kto to jest – oficer z radiostacją, ten rozważny, o łagodnie brzmiącym głosie morderca z rezerwatu koło Pekinu, zaprawiony do walki żołnierz, który stosował taktykę: otoczyć wroga i zabić. Brakowało mu jednak wyszkolenia partyzanckiego i za to miał dziś zapłacić życiem. Nie następuje się w lesie na grube gałęzie.
Kiedy oficer, nachylony, podszedł dostatecznie blisko, Jason wyskoczył zza drzewa, lewym ramieniem otoczył szyję mężczyzny, uderzył go pistoletem w głowę – a potem nóż jeszcze raz spełnił swoje zadanie. Bourne ukląkł przy ciele mężczyzny, schował broń za pas i zabrał potężny karabin maszynowy należący do oficera. Znalazł dwa dodatkowe magazynki z amunicją; szansę były teraz bardziej wyrównane. Może nawet wyjdą z tego cało. Czy McAllister jeszcze żył? Czy też słoneczna chwila sfrustrowanego biurokraty zakończyła się wieczną ciemnością. Priorytety!
Jason okrążył pole i dotarł do miejsca, z którego rozpoczął swój bieg przez las. Sporadyczne strzały oddawane przez Wonga uniemożliwiały trzem pozostałym ludziom z doborowego oddziału Shenga wykonanie jakiegokolwiek ruchu; wciąż tkwili w tym samym miejscu. Nagle coś sprawiło, że Bourne musiał się odwrócić – niewyraźny warkot w oddali lub jasna plamka, którą dostrzegły jego oczy. A właściwie obie te rzeczy naraz. Warkot był odgłosem jadącego szybko pojazdu, plamka światła – reflektorem oświetlającym czarne niebo. Patrząc z góry ponad drzewami rosnącymi na zboczu pagórka mógł dojrzeć ów pojazd – samochód ciężarowy – z reflektorem obsługiwanym wprawną ręką. Ciężarówka skręciła z drogi i zasłonięta była teraz wysoką trawą, tylko reflektor pozostawał widoczny; jechała coraz szybciej zbliżając się do podnóża pagórka niespełna dwieście metrów niżej. Priorytety. Ruszaj.
– Wstrzymać ogień! – wrzasnął Bourne i pochylony przebiegł w i
Człowiek z,,Meduzy” wysunął się do przodu trzymając w rękach śmiercionośną broń. Trwało to sekundy: potężny wybuch rozerwał ziemię i tych morderców, którzy w przeciwnym razie zabiliby jego.
– Wong! – zawołał wybiegając na pole. – Chodź ze mną! – W kilka sekund dotarł do nieruchomych ciał McAllistera i Shenga – jeden z nich jeszcze żył, drugi był martwy. Jason nachylił się nad analitykiem, który poruszał rękami, wyciągając rozpaczliwie prawe ramię, jakby próbował do czegoś dosięgnąć.
– Mac, słyszysz mnie?
– Akta! – wyszeptał podsekretarz stanu. – Weź akta!
– Co…? – Bourne spojrzał na ciało Sheng Chouyanga i w słabym świetle księżyca zobaczył coś, co było ostatnią rzeczą, jaką spodziewał się tam ujrzeć: otoczone czarną obwódką dossier Shenga, jeden z najbardziej tajnych dokumentów na Ziemi. – Jezu Chryste! – powiedział cicho Jason, sięgając po akta. – Słuchaj, analityku! – zaczął mówić głośniej, gdy dołączył do nich Wong. – Musimy cię przenieść. Może ci to sprawić ból, ale nie mamy wyboru! – Spojrzał na Wonga i ciągnął dalej. – Zbliża się tu jeszcze jedna uzbrojona grupa, posuwają się szybko do przodu. Są to dodatkowe posiłki i według mojej oceny będą tu najpóźniej za dwie minuty. Zaciśnij zęby, panie podsekretarzu. Ruszamy!