Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 153 из 160



ROZDZIAŁ 37

Ciemności. Postać ubrana w mundur żołnierza piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych zeskoczyła z muru na tyłach terenu otaczającego dom na Yictoria Peak. Mężczyzna podczołgał się w lewo, minął splątane zwoje drutu kolczastego wypełniające przestrzeń, gdzie odcinek muru został zniszczony, i posuwał się dalej skrajem posiadłości. Kryjąc się w cieniu, przebiegł przez trawnik w kierunku narożnika domu. Popatrzył na zdemolowane wykuszowe okna należące do pomieszczenia, które stanowiło kiedyś duży wiktoriański gabinet. Przed roztrzaskaną framugą, z której sterczały odłamki rozbitej szyby, stał na warcie żołnierz piechoty morskiej z bronią typu M-16 opartą niedbale na trawie – lufę karabinu przytrzymywał ręką – i z pistoletem automatycznym kalibru 0.45 przymocowanym do pasa. Dodatkowe wyposażenie w karabin oprócz broni krótkiej świadczyło o stanie najwyższej gotowości; intruz rozumiał to doskonale i uśmiechnął się widząc, że wartownik nie uważał za konieczne trzymać swojego M-16 w rękach. Marines nie mieli zwyczaju trzymać broni w pozycji gotowej do strzału. Kolbą karabinu można było roztrzaskać człowiekowi głowę, zanim zdążyłby się zorientować, że użyto jej przeciwko niemu. Intruz czekał na dogodny moment; moment taki nadszedł, gdy wartownik wciągnął głęboko powietrze i przymykając na krótką chwilę oczy ziewnął przeciągle. Intruz, pochylony, wybiegł błyskawicznie zza rogu, zarzucając pętlę garoty na szyję wartownika. Trwało to sekundy. Wartownik nie wydał prawie żadnego odgłosu.

Morderca zostawił ciało tam, gdzie upadło, było to bowiem najciemniejsze miejsce. Większość reflektorów znajdujących się z tyłu domu została uszkodzona wskutek eksplozji. Mężczyzna wstał i prześlizgnął się chyłkiem w stronę drugiego narożnika budynku, gdzie wyjął papierosa i przypalił go wątłym płomieniem zapalniczki gazowej. Następnie wynurzył się z mroku i idąc niedbałym krokiem okrążył róg domu i skierował się ku wypalonym drzwiom balkonowym, gdzie na kamie

– Na papieroska? – zapytał strażnik.

– No. Nie mogłem spać – odrzekł mężczyzna z amerykańskim akcentem z południowego zachodu.

– Te pieprzone prycze nie nadają się do spania. Wystarczy na którąś usiąść i… Ej, czekaj no! Kim ty, do cholery, jesteś?

Strażnik nie miał żadnej szansy wymierzyć z karabinu. Intruz błyskawicznie wbił nóż prosto w gardło mężczyzny, jednym precyzyjnym ruchem pozbawiając go głosu, a także życia. Morderca przeciągnął zwłoki za róg budynku i pozostawił w ciemności. Wytarł ostrze o mundur zabitego człowieka, ukrył nóż pod kurtką i zawrócił w stronę drzwi. Wszedł do domu.

Szedł długim, słabo oświetlonym korytarzem, na końcu którego przed szerokimi, rzeźbionymi drzwiami stał trzeci żołnierz. Strażnik opuścił broń i spojrzał na zegarek.

– Wcześnie przychodzisz – powiedział. – Mam zejść z posterunku dopiero za godzinę i dwadzieścia minut.

– Ja nie jestem z tego oddziału, przyjacielu.

– Jesteś z grupy Oahu?

– Taa.

– Myślałem, że wszystkich was stąd zabrali i odesłali z powrotem na Hawaje. To pewnie była plotka.

– ”Kilku z nas dostało rozkaz, żeby tu zostać. Przydzielili nas teraz do konsulatu. Ten gość, jak mu tam, McAllister, przez całą noc wysłuchiwał naszych zeznań.

– Powiem ci coś, kolego, ta cała cholerna sprawa jest po prostu niesamowita!

– W zupełności się zgadzam. Aha! Gdzie jest biuro tego ważniaka? Przysłał mnie tu po swój specjalny tytoń do fajki.

– Jasne. Dodaj mu trochę trawki.

– Które to biuro?

– Poprzednio widziałem, jak on i doktor wchodzili w te pierwsze drzwi na prawo. Później, zanim stąd wyszedł, wchodził też tutaj. – Strażnik ruchem głowy wskazał drzwi znajdujące się za nim.

– Czyj to pokój?

– Nie wiem, jak on się nazywa, ale jest tu najważniejszy. Mówią do niego „ambasadorze”.

Oczy mordercy zwęziły się. – Ambasador?

– Nie inaczej. Pokój jest zniszczony. Co najmniej połowę rozwalił ten pieprzony maniak, ale kasa jest nietknięta i dlatego tu jestem, ja i jeszcze jeden facet przed domem, w tulipanach. Musi być tam z parę milionów na dodatkową działalność.



– Albo na co i

– Chwileczkę – rzekł marynarz. – Dlaczego ten przy wejściu mnie nie zawiadomił? – Sięgnął do ręcznej radiostacji umocowanej do pasa. – Przykro mi, ale muszę cię sprawdzić, przyjacielu. Takie są…

Morderca rzucił nożem. Gdy nóż zatopił się w piersi wartownika, zwalił się na niego całym ciężarem, zaciskając kciuki na jego gardle. Trzydzieści sekund później otworzył drzwi do biura Havillanda i wciągnął martwego mężczyznę do środka.

Przekroczyli granicę w zupełnych ciemnościach, urzędowe garnitury i obowiązkowe krawaty zastąpiły wymięte, nijakie ubrania, które nosili poprzednio. Dodatek do ich stroju stanowiły dwie skórzane teczki zabezpieczone specjalną taśmą ze znakami korpusu dyplomatycznego, która wskazywała na to, że w teczkach znajdowały się dokumenty rządowe nie podlegające kontroli na przejściach granicznych. W rzeczywistości teczki zawierały broń oraz kilka i

– Nie jest to być może aż tak trudne, jak to poprzednio panu sugerowałem, sir. Dwaj ze strażników to kuzyni ze strony mojej błogosławionej matki – niech spoczywa w Chrystusie – a my mamy zwyczaj wzajemnie sobie pomagać. Ja robię jednak dla nich więcej niż oni dla mnie, ale jestem przecież w lepszej sytuacji. Są bardziej syci aniżeli większość mieszkańców w Zhuhai Shi i obaj mają telewizory.

– Jeżeli są twoimi kuzynami – zdziwił się Bourne – to dlaczego nie podobało ci się, kiedy dałem jednemu z nich zegarek? Powiedziałeś, że jest za drogi.

– Ponieważ on go sprzeda, sir, poza tym nie chcę, żeby go psuto. Będzie wymagał ode mnie zbyt wiele.

Na takich zasadach, pomyślał Bourne, strzeżone są najbardziej szczelne granice na świecie. Wong polecił im, aby podeszli do ostatniego przejścia po prawej stronie dokładnie o godzinie 8.55; on przejdzie osobno kilka minut później. Ich paszporty z czerwonym paskiem dokładnie sprawdzono i odesłano do biura, po czym szacownych dyplomatów, zaszczycanych przez kuzyna skąpymi uśmiechami, szybko przepuszczono przez granicę. Niemal jednocześnie zostali powitam w Chinach przez panią prefekt Obwodu Granicznego Zhuhai Shi-Guangdong, która wręczyła im paszporty. Była to niska, szeroka w ramionach, muskularna kobieta. Jej angielski, choć zniekształcony silnym akcentem, był jednak zrozumiały.

– Panowie mają sprawy urzędowe w Zhuhai Shi? – zapytała. Jej uśmiech nie przystawał do chmurnego, prawie wrogiego spojrzenia. – A może w garnizonie w Guangdongu? Mogę zorganizować przejazd samochodem, jeżeli panowie sobie życzą.

– Bu yao, xiexie – rzekł podsekretarz stanu, odrzucając propozycję i przez grzeczność przechodząc na angielski, by wyrazić w ten sposób uznanie dla pilności ich rozmówczyni w nauce języków. – To mało ważna konferencja, która potrwa tylko parę godzin. Wrócimy do Makau jeszcze dziś w nocy. Nasi gospodarze przyjadą po nas tutaj, napijemy się więc kawy i poczekamy.

– Może w moim biurze?

– Dziękuję, ale raczej nie. Mamy się spotkać w… Kafeidian – w kawiarni.

– To tam, na prawo, a potem w lewo, sir. Na tej ulicy. Jeszcze raz – witajcie w Republice Ludowej.

– Nigdy nie zapomnę pani uprzejmości – skłonił się McAllister.

– Dziękuję – odparła korpulentna kobieta odwzajemniając ukłon i oddalając się zamaszystym krokiem.

– Cytując twoje słowa, analityku – odezwał się Bourne – bardzo dobrze ci to poszło. Myślę jednak, że ona nie jest po naszej stronie.

– Oczywiście, że nie – zgodził się podsekretarz. – Z pewnością polecono jej zadzwonić do kogoś tutaj w garnizonie albo do Pekinu i zawiadomić, że przekroczyliśmy granicę. Ten ktoś połączy się z Shengiem, a on będzie wiedział, że to nikt i

– On przyleci helikopterem – rzekł Jason, gdy szli w stronę przyćmionych świateł kawiarni znajdującej się przy końcu brudnego, betonowego przejścia widocznego na ulicy. – On jest w drodze. Nawiasem mówiąc, będziemy śledzeni, wiesz o tym, prawda?

– Nie, nie wiem – odparł McAllister spoglądając na Bourne^. – Sheng będzie ostrożny. Podałem mu wystarczająco dużo alarmujących informacji. Gdyby przypuszczał, że istnieje tylko jedno dossier – co zresztą jest prawdą – mógłby próbować szczęścia uważając, że może je ode mnie kupić, a potem mnie zabić. Ale on myśli, a przynajmniej musi brać to pod uwagę, że istnieje jego kopia w Waszyngtonie. Tę właśnie kopię chce zniszczyć. Nie zrobi więc niczego, aby mnie zdenerwować czy wystraszyć i spłoszyć. Pamiętaj, że jestem amatorem i nietrudno mnie przerazić. Znam go. Rozmyśla teraz nad tym wszystkim i prawdopodobnie wiezie ze sobą więcej pieniędzy, niż mógłbym się spodziewać. Oczywiście ma nadzieję je odzyskać, kiedy dossier zostanie już zniszczone, a ja będę trupem. Widzisz więc, że mam bardzo ważne powody, aby starać się nie doznać porażki – lub żeby nie osiągnąć sukcesu dzięki porażce.

Człowiek z „Meduzy” popatrzył na człowieka z Waszyngtonu.

– Ty to wszystko przemyślałeś, prawda?

– Jak najdokładniej – zgodził się McAllister patrząc prosto przed siebie. – Każdy szczegół. Zajęło mi to całe tygodnie. Szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że ty weźmiesz w tym udział, bo sądziłem, że nie będziesz już żyć, wiedziałem jednak, że uda mi się dotrzeć do Shenga. Oczywiście jakąś nieoficjalną drogą. Każda bowiem i