Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 139 из 160



– Jest jeszcze Dawid i Marie – upierał się psychiatra. – Zbyt wielu ludzi ich widziało i słyszało.

– Tylko kilka oddziałów piechoty morskiej znajdowało się dostatecznie blisko, aby widzieć i słyszeć dokładnie – powiedział McAllister. – Cały kontyngent zostanie odesłany z powrotem na Hawaje w ciągu godziny razem z dwoma zabitymi i siedmioma ra

– Wydaje się, że macie to w zwyczaju – skomentował Webb.

– Słyszał pan, co mówił ambasador – bronił się podsekretarz unikając wzroku Dawida. – Uważaliśmy, że nie mamy wyboru.

– Bądź sprawiedliwy w stosunku do siebie, Edwardzie. – Havil-land znowu popatrzył na Dawida, podczas gdy zwracał się do podsekretarza. – To j a uważałem, że nie mamy wyboru. Ty zawzięcie protestowałeś.

– Nie miałem racji – powiedział McAllister stanowczo, gdy dyplomata skierował na niego wzrok. – Ale to bez znaczenia – mówił spiesznie dalej. – Teraz musimy postanowić, co powiemy prasie. W konsulacie nie milkną telefony…

– Konsulat? – wtrącił Conklin. – Jakiś zakonspirowany dom!

– Nie było czasu na sporządzenie odpowiedniej umowy najmu dla zachowania pozorów – rzekł ambasador. – W miarę możności trzymaliśmy wszystko w tajemnicy i obmyślaliśmy wiarygodną historyjkę. O ile wiem, nie było żadnych pytań, ale raport policyjny powinien zawierać nazwiska właściciela i dzierżawcy. Jak radzi sobie z tym Garden Road, Edwardzie?

– Po prostu utrzymują, że sytuacja nie została dotąd wyjaśniona. Czekają na nas, ale nie mogą już dłużej tego przeciągać. Lepiej będzie coś przygotować, aniżeli pozostawić ludzkim domysłom.

– Bez wątpienia – zgodził się Havilland. – Podejrzewam, że oznacza to, iż masz jakiś pomysł.

– To fortel, ale jeżeli dobrze zrozumiałem pana Webba, chwilowo można by się nim posłużyć.

– O co chodzi?

– Kilkakrotnie użył pan słowa „komandos”. Sądzę, że nie jako metafory. Zabójca był komandosem?

– Byłym. Oficerem, chorym psychicznie, a ściślej mówiąc, ze skło

– Czy dowiedział się pan, kim on jest, jak się nazywa? Dawid popatrzył surowo na analityka przypominając sobie słowa Allcott-Price'a wypowiedziane tonem perwersyjnego, chorobliwego triumfu… Jeżeli przegram i cała historia nabierze rozgłosu, ilu społecznych wyrzutków podniesie to na duchu? Ilu jest takich,,odmieńców”, którzy byliby szczęśliwi mogąc zająć moje miejsce, tak jak ja zająłem twoje? Ten cholerny świat pełen jest Jasonów Bourne'ów. Wystarczy tylko wskazać im kierunek, podsunąć ideę, a natychmiast zaczną działać…

– Nie dowiedziałem się, kim on był – odrzekł Webb.

– Niemniej był komandosem.

– To prawda.

– Ale nie z Rangers, Zielonych Beretów czy Sił Specjalnych…

– Nie.

– Rozumiem więc, że ma pan na myśli Brytyjczyka.

– Tak.

– W takim razie ogłosimy wersję, która będzie całkowicie sprzeczna z tą charakterystyką. Nie Anglik, żadnych wzmianek o służbie wojskowej – pójdziemy w przeciwnym kierunku.

– Biały Amerykanin – spokojnie odezwał się Conklin patrząc na podsekretarza stanu nie bez pewnego podziwu. – Niech pan mu doda nazwisko i życiorys z akt kogoś zmarłego. Najlepiej jakiegoś nic nie znaczącego psychopaty, tak porywczego, że ścigając kogoś mógłby dotrzeć aż tutaj.

– Coś w tym rodzaju, choć może niezupełnie – odrzekł McAllister zmieniając niezgrabnie pozycję na krześle, jak gdyby nie chciał się sprzeciwić doświadczonemu agentowi CIA. – Biały mężczyzna – tak. Amerykanin – tak. Z pewnością człowiek z tak silną obsesją, że doprowadził do masowej rzezi, a jego furia skierowana była przeciwko komuś, kto, jak pan powiedział, znajdował się tutaj.

– Przeciwko komu? – zapytał Dawid.

– Mnie – odrzekł McAllister, a jego wzrok napotkał wzrok Webba.

– Czyli że to ja – stwierdził Dawid. – Ja jestem tym człowiekiem, tym opętanym człowiekiem.

– Nie użyjemy pańskiego nazwiska – ciągnął podsekretarz spokojnie i obojętnie. – Możemy wymyślić jakiegoś amerykańskiego zbiega, który kilka lat temu poszukiwany był przez władze po całym Dalekim Wschodzie za różnego rodzaju przestępstwa, od wielokrotnych morderstw poczynając, a na przemycie narkotyków kończąc. Powiemy, że współpracowałem z policją w Hongkongu, Makau, Singapurze, Japonii i Malezji, na Sumatrze i Filipinach. Dzięki moim wysiłkom udało się ukrócić jego działalność i on stracił na tym miliony. Dowiaduje się, że wróciłem do Hongkongu i przebywam na Yictoria



Peak. Dociera więc aż tutaj, chcąc się zemścić na człowieku, który go zrujnował. – McAllister przerwał, po czym zwrócił się do Dawida. – Ponieważ spędziłem tu, w Hongkongu, wiele lat, nie wyobrażam sobie, aby Pekin mnie nie zauważył. Jestem pewien, że istnieje grube dossier dotyczące pewnego analityka, który przysporzył sobie wielu wrogów, pełniąc tu swoje obowiązki. Napytałem sobie wrogów, panie Webb. Na tym polegała moja praca. Próbowaliśmy zwiększyć nasze wpływy w tej części świata i jeśli Amerykanie byli gdziekolwiek uwikłani w przestępczą działalność, wykorzystując swoją pozycję starałem się zawsze pomóc władzom w ich ujęciu lub przynajmniej w wydaleniu z Azji. Był to najlepszy sposób, aby pokazać nasze dobre chęci, pilnując naszych własnych obywateli. Z tego też powodu zostałem odwołany przez rząd do Waszyngtonu. Dzięki mojemu nazwisku postać Sheng Chouyanga nabrała pewnej wiarygodności. Widzi pan, my się znaliśmy. Będzie snuł dziesiątki domysłów, i liczę na to, że wyciągnie prawidłowe wnioski, ale żaden z nich nie będzie w najmniejszym stopniu związany z brytyjskim komandosem.

– Prawidłowy wniosek – przerwał Conklin spokojnie – byłby taki, że nikt nie usłyszy tutaj o prawdziwym Jasonie Bournie w ciągu kilku lat.

– Właśnie.

– Czyli że to ja jestem tym ciałem, które znajduje się w bezpiecznym miejscu – stwierdził Webb.

– To całkiem możliwe – przyznał McAllister. – Widzi pan, nie mamy pojęcia, co Sheng wie i jak daleko potrafił dotrzeć. Chcemy jedynie go przekonać, że zabity mężczyzna nie jest jego zabójcą.

– Otwierając w ten sposób drogę dla i

– Naraziłbyś się na niebezpieczeństwo, Edwardzie – powiedział Havilland spoglądając na podsekretarza. – Nigdy tego od ciebie nie wymagałem. Ty faktycznie masz wrogów.

– Chcę to zrobić właśnie tak, panie ambasadorze. Po to mnie pan zatrudnia, abym wypowiadał swoje opinie, a według mnie to najlepszy sposób. Musi być jakaś przekonywająca zasłona dymna. Dla Shenga może nią być moje nazwisko. Resztę można ubrać w niejasne słowa, ale tak, by mogli nas zrozumieć ci, do których mamy dotrzeć.

– Niech będzie – powiedział Webb przymykając oczy i słysząc słowa, które Jason Bourne wypowiadał tak często.

– Dawidzie… – Marie dotknęła jego twarzy.

– Przepraszam. – Webb otworzył leżącą przed nim kartotekę. Na pierwszej stronie znajdowała się fotografia z wydrukowanym poniżej nazwiskiem. Miała to być twarz Sheng Chouyanga, ale było to coś znacznie więcej. To była ta twarz! Twarz rzeźnika! Twarz szaleńca, który zarąbał na śmierć kobiety i mężczyzn swoim wysadzanym klejnotami, obrzędowym mieczem, który zmuszał braci do walki na ostre jak brzytwa noże, dopóki jeden z nich nie zabił drugiego, szaleńca, który jednym cięciem w głowę pozbawił życia dzielnego, umęczonego Echa. Bourne wstrzymał oddech, doprowadzony do wściekłości nieprawdopodobnym okrucieństwem, gdy w jego pamięci ożyły krwawe obrazy. Patrząc na fotografię, widział Echo oddającego życie, by uratować Deltę i znowu znajdował się na leśnej polanie. Delta wiedział, że to właśnie śmierć Echa umożliwiła mu ujęcie zabójcy. Echo umarł z godnością; godząc się na okrutną egzekucję dał szansę ucieczki towarzyszowi z „Meduzy”, a swoim ostatnim gestem powiedział mu, że szaleniec z mieczem musi zginąć!

– Czy to o n – wyszeptał Jason Bourne – jest synem pańskiego nieznanego taipana?

– Tak – odrzekł Havilland.

– Pański czcigodny książę filozof? Chiński święty, którego nikt nie może zdemaskować?

– Tak.

– Myliliście się! On się pokazał. Na Chrystusa, pokazał się! Oszołomiony ambasador rzucił się do przodu.

– Jest pan pewien?

– Bardziej niż kiedykolwiek.

– Okoliczności musiały być zatem niezwykłe – rzekł zdziwiony McAllister. – To tylko potwierdza, że oszust nigdy nie wyszedłby z tego żywy. Niemniej sytuacja musiała być dla niego krytyczna!

– Biorąc pod uwagę fakt, że poza Chinami nikt o nich nie słyszał, to rzeczywiście była. Mauzoleum Mao zamieniło się w strzelnicę. Było to częścią pułapki i oni przegrali. Echo przegrał.

– Kto? – zapytała Marie, nadal ściskając go za rękę.

– Przyjaciel.

– Mauzoleum Mao? – powtórzył Havilland. – Niezwykłe!

– Bynajmniej – powiedział Bourne. – To bardzo sprytne. Ostatnie miejsce w Chinach, gdzie można by się spodziewać ataku. Jest przekonany, że jako myśliwy ścigający zwierzynę będzie mógł ją pochwycić na zewnątrz, po drugiej stronie. Światła są przyćmione, czujność słabnie. I cały czas człowiek jest jak zwierzyna, ścigana, opuszczona, wystawiona na strzał. Bardzo sprytne.

– I bardzo niebezpieczne dla myśliwych – rzekł ambasador. – Dla ludzi Shenga; Jeden fałszywy krok i mogliby wpaść. Szaleństwo!

– Żaden fałszywy krok nie był możliwy. Sami wykończyliby swoich, gdybym ja tego nie zrobił. Teraz to rozumiem. Gdy wszystko się zawaliło, oni po prostu zniknęli. Razem z Echem.

– Wróćmy do Shenga, panie Webb. – Havillandowi nie dawało to spokoju. W jego oczach widać było prośbę. – Proszę nam powiedzieć, co pan widział i co pan wie.

– To potwór – zaczął Jason spokojnie, a jego oczy stały się szkliste, gdy patrzył na fotografię. – Rodem z piekła, Savonarola, który torturuje i zabija – mężczyzn, kobiety i dzieci – a robi to z uśmiechem na twarzy. Wygłasza kazania jak prorok, przemawia do dzieci, ale pod tym wszystkim kryje się maniak, który rządzi swoim gangiem wykolejeńców za pomocą terroru. Oddziały szturmowe, o których pan wspomniał, to nie żadne oddziały, lecz bandy chuliganów, sadystycznych zbirów, którzy nauczyli się swego rzemiosła od samego mistrza. On jest jak Oświęcim, Dachau i Bergen Belsen razem wzięte. Boże, miej nas wszystkich w opiece, jeżeli zechce coś tutaj zorganizować.