Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 99 из 103

– Mogę już opuścić czujnik – zameldował.

– Dobrze, zbliżam się do wydmy z szybkością dziesięciu węzłów – poinformował Pitt.

Giordino opuścił czujnik na kilkumetrowym kablu. Teraz obaj z Perlmutterem wpatrzyli się w skalę przyrządu. Kiedy zawieszony pod brzuchem śmigłowca czujnik zbliżył się do wydmy, wskazówka drgnęła i odezwał się brzęczyk: zrazu cicho, potem coraz głośniej. Nad wydmą dźwięk stał się nieznośnie wysoki i hałaśliwy; wskazówka dotarła do krawędzi skali.

– No, mamy tu niewątpliwie wielki blok żelaza.

– To może być ta rdzawa skała stercząca z diuny – ostrożnie skomentował Perlmutter. – Przecież na tej pustyni jest pełno hematytu.

– To nie hematyt, to w ogóle nie jest skała! – zawołał nagle Pitt. – Nie widzicie? Przecież to komin okrętowy pokryty rdzą.

Śmigłowiec zawisł nieruchomo nad wydmą. Na jego pokładzie przez dłuższy czas panowało wymowne milczenie. W istocie aż do tej chwili wszyscy trzej mieli wątpliwości, czy okręt na pustyni nie jest jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni. Dopiero teraz wątpliwości zniknęły.

Pod nimi, w wielkiej piaszczystej wydmie, tkwił CSS Texas.

62

Fala radości i ekscytacji opadła, gdy okazało się, że z wyjątkiem dwumetrowego odcinka komina cały okręt jest przysypany piaskiem. Mieli wprawdzie za sobą łopaty, ale dokopanie się w ten sposób do kadłuba zajęłoby im ładnych parę dni.

– Widocznie w ciągu sześćdziesięciu pięciu lat od wizyty Kitty Ma

– Myślę, że jest pewien sposób – powiedział Pitt.

– Coś w rodzaju bagrownicy?… – zastanawiał się głośno Giordino.

– Widzę, że czytasz w moich myślach – Pitt uśmiechnął się chytrze. – Tak, bagrownica, tyle że zamiast węża ciśnieniowego użyjemy naszego wiatraka.

– Nic z tego nie będzie – mruknął Perlmutter sceptycznie. – Albo obroty będą małe, a wtedy nie ruszysz tej góry piachu, albo zwiększysz ciąg, ale wtedy polecimy sobie po prostu pod niebo.

– Zauważ, że ta wydma jest wyjątkowo stroma, ma bardzo wąski wierzchołek. Pierwsze trzy metry będzie łatwo zdmuchnąć, a sądząc z komina, tylko tyle jest do dachu kazamaty.

– W każdym razie nie szkodzi spróbować – dorzucił Giordino; zbyt optymistycznie, jak się okazało już po chwili.

Zaledwie Pitt zawiesił helikopter tuż nad wierzchołkiem wydmy, otoczył ich wielki bury tuman piasku. Już po chwili nie widzieli nic wokół siebie i Pitt musiał czujnie obserwować zegary, by nie zderzyć się z diuną. Co gorsza jednak, piaszczysty pył mógł dostać się do silnika. Po dwudziestu minutach Giordino powiedział z niepokojem:

– Mam nadzieję, że to już niedługo. Ten pył może rozwalić turbiny.

– Gotów jestem rozwalić nawet cały silnik, jeśli to tylko da efekty – odparł Pitt z zawziętą twarzą. W wyobraźni Perlmuttera pojawiła się natychmiast ponura scena, jaka byłaby niewątpliwie następstwem takiej awarii: jego masywne ciało jako główne danie dziesięciodniowej uczty dla pusty

Wreszcie po trzydziestu minutach Pitt zwiększył wysokość i odsunął śmigłowiec na kilkadziesiąt metrów od wydmy. Wszyscy trzej patrzyli w dół niecierpliwie, czekając aż osiądzie wzniecona przez nich chmura pyłu. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Nagle przez wycie turbin przedarł się podekscytowany baryton historyka.

– Jest! Widzę go!





Pitt, którego fotel znajdował się po stronie przeciwnej do diuny, daremnie usiłował dostrzec coś spoza masywnego tułowia Perlmuttera.

– Co? Co tam widzisz? – spytał niecierpliwie.

– Stalowe, nitowane płyty; wygląda to na opancerzoną budkę sternika.

Pitt poprowadził śmigłowiec w stronę wydmy, ale na większej niż przedtem wysokości, by nie wzniecać tumanów pyłu. Na wprost przed sobą widział teraz budkę sternika i kilka metrów kwadratowych stalowego dachu kazamaty. Choć z piasku wystawały jedynie niewielkie fragmenty pancernika, wrażenie było niesamowite. W pusty

Zajrzeli niepewnie do wnętrza, ale w skąpym świetle, przedostającym się przez szczeliny obserwacyjne, niewiele mogli zobaczyć.Giordino zdjął z ramion plecak, otworzył go i wyciągnął wielkie latarki halogenowe, zdolne oświetlić duże boisko. Pitt zapalił latarkę i i pierwszy ruszył do wnętrza.

Piasek, który dostał się tu przez szczeliny, przykrywał stalową podłogę grubą, miękką warstwą, sięgającą kostek. Niemal kompletnie puste wnętrze sprawiało wrażenie większego niż było w rzeczywistości. Oprócz dużego, znieruchomiałego na zawsze koła sterowego dostrzegli i jedynie sterczące z pulpitu sternika wyloty rur akustycznych, a w kącie przewrócony wysoki stołek. Pitt zatrzymał się nad otwartą klapą włazu do kazamaty. Wahał się przez chwilę, potem wziął głęboki oddech i ruszył po drabince w czarną czeluść.Gdy wyczuł stopami drewnianą podłogę, puścił drabinkę i zatoczył krąg światłem latarki. Dwa ogromne, stufuntowe działa i dwa mniejsze tkwiły pogrążone do połowy w piasku, który wsypał się przez otwory strzelnicze. Pitt podszedł do stufuntowego Blakeleya, osadzonego na masywnej drewnianej lawecie. Rozpoznał go bez trudu, gdyż wielokrotnie oglądał na fotografiach działa okrętowe z okresu Wojny Secesyjnej. Nie zdawał sobie jednak dotąd sprawy z ich ogromu. Z podziwem pomyślał o tężyźnie fizycznej ludzi, którzy obsługiwali te potwory.

W kazamacie było duszno, ale zadziwiająco chłodno. Pokład bojowy był pusty, upiornie pusty – tak samo jak oglądana przed chwilą sterówka. Żadnych pocisków ani łusek po nich, żadnych narzędzi czy akcesoriów do obsługi dział; nawet wiader przeciw-pożarowych. Nic nie zaśmiecało gładkiej powierzchni podłogi – tak jakby załoga opróżniła i uprzątnęła wnętrze przed remontem general-nym w stoczni. Pitt odwrócił się w stronę Perlmuttera, który właśnie ostrożnie, z ciężkim sapaniem, zsuwał się po drabinie. Za nim schodził na dół Giordino.

– Dziwne – powiedział historyk, rozglądając się wokoło. – Albo mnie wzrok zawodzi, albo na tym pokładzie jest pusto jak w mauzoleum.

– Wzrok cię nie myli – potwierdził Pitt.

– Przecież na tym okręcie była kupa ludzi. Zniszczyli połowę jankeskiej floty. Z pewnością wielu zginęło, ale część musiała tu zostać aż do końca. A tu żadnego śladu ich obecności.

– Kitty Ma

– Pewnie są niżej – rzekł Pitt. Oświetlił latarką wąskie metalowe schodki, prowadzące na pokład. – Proponuję zacząć od dziobu, od kajut marynarskich. Potem obejrzymy sobie maszynownię, a na końcu kajuty oficerów.

Ruszyli na dół w milczeniu, onieśmieleni bliskością wielkiej tajemnicy. Szczególne wrażenie budziła świadomość, że krążą po pokładach jedynego zachowanego pancernika Konfederacji, w którym spoczywają nadal szczątki pierwszej i jedynej załogi. Pitt czuł się jak w starym zamku, nawiedzanym przez duchy.Dotarli do pomieszczeń marynarskich – i stanęli w pełnym grozy milczeniu. Znaleźli się w grobowcu. Było tu co najmniej pęćdziesięciu mężczyzn, zastygłych w pozycjach, w jakich dopadła ich śmierć. Większość leżała jednak na kojach. Z pewnością nie umarli z braku wody – w czasie, kiedy tragedia się dokonała, w rzece było jej jeszcze dużo. Wszystkie zmumifikowane zwłoki zdradzały objawy strasznego niedożywienia. Wszystkie ciała pozbawiono odzieży i butów. W kubryku nie było też marynarskich kuferków ani żadnych przedmiotów osobistych.

– Oskubali ich dokładnie – mruknął Giordino.

– To Tuaregowie – wyjaśnił Perlmutter. – Beecher mówił, że na okręt napadali pusty

– Musieli być strasznie napaleni, żeby atakować pancerny, świetnie uzbrojony okręt, mając tylko dzidy i stare muszkiety.

– Mieli powód: chcieli zdobyć złoto. Według Beechera kapitan płacił pusty

– Czyli o złocie możemy raczej zapomnieć – westchnął Pitt. – Już dawno go nie ma.

– Nie obłowimy się dzisiaj – przytaknął Perlmutter.

Nie mieli ochoty tkwić dłużej w kubryku pełnym trupów. Przeszli do maszynowni. Tutaj pozostało nieco z wyposażenia okrętu. W sto-jących pod ścianami wielkich koszach był wciąż węgiel, na podłodze walało się kilka porzuconych szufli. Mosiądz zegarów i armatur zachował jeszcze słaby połysk, a silniki i kotły sprawiały wrażenie, jakby wciąż nadawały się do użytku.Światło jednej z trzech latarek wydobyło z mroku niski stół i siedzącego przy nim człowieka. Martwa dłoń przyciskała kartkę papieru, obok leżało pióro i stał kałamarz, z którego dawno już wyparował atrament. Pitt ostrożnie wysunął papier spod dłoni trupa i zaczął czytać:

Wypełniałem moje obowiązki, jak długo sił starczyło. Zostawiam maszyny w dobrym stanie. To wspaniałe silniki: przepchnęły nas przez cały ocean i nie straciły nic ze swej mocy. Niechaj i po mojej śmierci dobrze służą temu okrętowi, niechaj wiodą go do nowych zwycięstw nad przeklętymi Jankesami. Boże, chroń Konfederację.