Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 34 из 103

– Trzeba przede wszystkim ratować Gu

– Zgoda – skinął głową Bock. – Ale skąd możemy mieć pewność, że nie udało mu się dostać na jakiś samolot i opuścić Mali?

Levant podniósł głowę znad mapy.

– Moi ludzie sprawdzili rozkład lotów. Najbliższy samolot leci z Gao poza granice Mali dopiero za cztery dni. Albo jeszcze później, jeśli lot będzie skasowany; a to się tam dość często zdarza.

– Cztery dni – powtórzył Sandecker; jego nadzieje zachwiały się. – Wątpię, żeby udało mu się ukrywać przez cztery dni. Może 48 godzin; potem malijskie służby go wywęszą.

– Chyba że wygląda jak tubylec i mówi po arabsku lub po francusku.

– Nic z tych rzeczy – rzeki Sandecker. Bock stuknął palcem w mapę.

– Pułkownik Levant z grupą specjalną czterdziestu ludzi może być w Gao za dwanaście godzin.

– Oczywiście, to jest wykonalne – potwierdził Levant – ale zbyt ryzykowne. Za dwanaście godzin w Mali będzie południe.

– Ma pan rację – zgodził się Bock. – Nie możemy ryzykować takiej wyprawy w środku dnia.

– Im dłuższa zwłoka – zauważył Sandecker – tym większe niebezpieczeństwo, że Gu

– Przyrzekłem panu pomóc i zrobimy wszystko, żeby tego człowieka uratować – odparł poważnie Levant – ale nie kosztem naszych ludzi.

– Bardzo liczę na pana – Sandecker spojrzał surowo na Levanta. – Gu

Twarz Boćka wyrażała sceptycyzm. Obrzucił Sandeckera twardym spojrzeniem.

– Uprzedzam pana, admirale. Bez względu na to, co sądzi o tym wszystkim Sekretarz Generalny ONZ, jeśli moi chłopcy zginą w tej absurdalnej misji po to tylko, żeby ratować jednego z pańskich ludzi, to ja tego nie daruję. Na Boga, ktoś będzie musiał wtedy mieć ze mną osobiście do czynienia.

To "ktoś" aż nadto wyraźnie skierowane było do Sandeckera. Jego twarz nawet nie drgnęła. Admirał dużo wiedział o grupie UNICRATT. Informacje te uzyskał od starego przyjaciela, pracującego w jednej z agencji wywiadowczych. Ponieważ byli nieustraszeni i gotowi na wszystko, nazywano ich powszechnie "szaleńcami". Nie bali się własnej śmierci, byli też bezlitośni dla i

Przechylił się przez stół w kierunku Boćka i spojrzał na niego ostrym jak nóż wzrokiem.

– Niech pan spróbuje zrozumieć, generale, chociaż zamiast głowy ma pan wielki, zardzewiały luger. Nic mnie nie obchodzi, ilu pańskich ludzi zginie przy wyciąganiu Gu

Bock zacisnął pięści, ale pozostał na miejscu. Ze swymi sterczącymi, krzaczastymi brwiami nad rzucającymi wściekłe iskry oczyma, wyglądał jak niedźwiedź szykujący się do skoku. Admirał, choć sięgał Boćkowi zaledwie do pasa, miał także wygląd człowieka gotowego do walki. Po chwili jednak wielki jak góra Niemiec roześmiał się serdecznie.

– No, skoro porozumieliśmy się już w kwestiach zasadniczych, zabierzmy się wspólnie do opracowania szczegółowego planu.

Sandecker uśmiechnął się także i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Poczęstował Boćka jednym ze swych ogromnych cygar.

– Przyjemnie się z panem współpracuje, generale. Myślę, że również skutecznie.

Hala Kamil stała na schodach hotelu Waldorf-Astoria, czekając na swój służbowy samochód. Wychodziła właśnie z oficjalnej kolacji, wydanej na jej cześć przez ambasadora Indii przy ONZ. Padał lekki deszczyk. Mokre ulice odbijały wieczorne miejskie światła. Przed hotelem zatrzymał się wielki czarny Lincoln. Pani Kamil, wdzięcznie podtrzymując długi strój, wśliznęła się na tylne siedzenie.

Ismaił Yerli czekał już na nią w środku. Ucałował jej dłoń.

– Przepraszam, że spotykamy się w tak dziwny sposób, ale nie byłoby dobrze, gdyby zobaczono nas razem – tłumaczył się.

– Dawno się nie widzieliśmy, Ismaił – pani Kamil nie umiała ukryć wzruszenia. – Unikałeś mnie.

Upewnił się, że szyba oddzielająca ich od kabiny szofera jest dokładnie zamknięta.

– Miałem wrażenie, że będzie lepiej, jeśli się oddalę. Zaszłaś tak wysoko i stałaś się osobą tak ważną, ze bałem się, by jakiś skandal ci nie zaszkodził.

– Mogliśmy zachować dyskrecję – szepnęła.

Yerli zaprzeczył ruchem głowy.

– Sprawy miłosne mężczyzny na wysokim stanowisku nikogo nie obchodzą. Ale kobieta twojej pozycji byłaby otoczona plotkami ze wszystkich stron. Środki masowego przekazu zrobiłyby wszystko, żeby cię zdyskredytować w oczach całego świata.

– Ciągle jesteś mi bliski, Ismaił. Wziął ją za rękę.

– Ty także jesteś mi bliska. Ale wiem, że jesteś najce

– To bardzo szlachetnie z twojej strony – odparła z ironią.

– Bałem się nagłówków w stylu: "Sekretarz Generalny ONZ – kochanką agenta francuskiego wywiadu, zatrudnionego w Światowej Organizacji Zdrowia". Zresztą moi zwierzchnicy w ministerstwie obrony też nie byliby tym zachwyceni.

– Jak dotąd, utrzymywaliśmy nasz związek w tajemnicy – rzekła. – Moglibyśmy robić to nadal.

– Niemożliwe.

– Jesteś znany wszystkim jako Turek. Kto może wiedzieć, że już jako student wstąpiłeś do francuskiej służby wywiadowczej?

– Każdy, kto zacznie grzebać w moim życiorysie, prędzej czy później do tego dojdzie. Pierwszą zasadą dobrego agenta jest działać w cieniu. Już zakochanie się w tobie było odstępstwem od zasady. Jeśli wywiad brytyjski, sowiecki czy amerykański wywącha nasz związek, nie spocznie tak długo, aż zapełni grube dossier niepotrzebnymi szczegółami na twój temat, którymi potem może szantażować Oranizację Narodów Zjednoczonych.

– Nic takiego dotąd nie miało miejsca – rzekła Kamil ze zdziwieniem.

– I nie ma miejsca w dalszym ciągu – odparł krótko. – Uważam jednak, że nie możemy się spotykać na terenie gmachu ONZ.

Hala Kamil odwróciła twarz w stronę mokrej od deszczu szyby samochodu.

– Więc po to szukałeś mojego towarzystwa, żeby mi to powiedzieć?

Yerli wziął głęboki oddech.

– Potrzebuję twojej pomocy.

– Czy wiąże się to z ONZ, czy z Francją?

– I z ONZ, i z Francją.

– Spotykasz się ze mną tylko wtedy, kiedy jestem ci do czegoś potrzebna. Wykorzystujesz moje uczucie do swoich małych, szpiegowskich rozgrywek. Jesteś człowiekiem bez skrupułów!





Yerli nie odpowiedział. Zadała więc pytanie, na które czekał.

– Co mam dla ciebie zrobić?

– Zespół epidemiologów z WHO – zaczął ożywiony – bada przyczynę jakiejś strasznej choroby w malijskiej części Sahary.

– Znam ten projekt, dostałam ofcjalny raport. Zespołem kieruje doktor Frank Hopper?

– Zgadza się.

– Hopper jest świetnym naukowcem. Czy jesteś w to włączony?

– Do mnie należy koordynacja ich podróży, logistyka, żywność, transport, ekwipunek naukowy i tym podobne.

– Nie widzę, w czym mogłabym ci pomóc.

– Chciałbym, żebyś użyła swoich wpływów do ściągnięcia ich z powrotem.

– Dlaczego ci na tym zależy? – spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Ponieważ znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie. Wiem z dobrych źródeł, że mają być zamordowani przez zachodnioafrykańskich terrorystów.

– Nie chce mi się w to wierzyć.

– Niestety, to prawda – odparł poważnie. – Na pokładzie ich samolotu umieszczono bombę, która ma eksplodować nad pustynią.

– Dla kogo pracujesz? – spytała pani Kamil z przerażeniem. – Dlaczego przychodzisz z tym do mnie? Dlaczego nie uprzedziłeś doktora Hoppera?

– Próbowałem, ale straciłem z nim łączność.

– Czy nie można się z tym zwrócić do władz malijskich?

Yerli zaprzeczył.

– Generał Kazim traktuje ich jak intruzów i wcale mu na nich nie zależy.

– Czuję, że kryje się w tym coś więcej, niż zwykła groźba bomby.

– Uwierz mi, Hala – spojrzał jej prosto w oczy. – Chcę tylko uratować doktora Hoppera i jego ludzi.

Chciała mu wierzyć, ale nie mogła. Czuła, że ją okłamuje.

– Zdaje się, że wszyscy zaczęli interesować się skażeniem środowiska w Mali. I wszystkich trzeba ratować z opresji.

Yerli spojrzał zdziwiony, ale nic nie powiedział. Czekał na dalsze wyjaśnienia.

– Admirał Sandecker z Amerykańskiej Agencji Badań Morskich prosił mnie o zgodę na użycie specjalnego oddziału komandosów w celu wydostania trzech jego ludzi z rąk malijskich sił bezpieczeństwa.

– Więc Amerykanie szukają źródeł skażenia w Mali?

– Tak, choć jest to misja nieoficjalna, której Malijczycy starają się przeszkodzić.

– Ci ludzie są już w malijskich rękach?

– Jeszcze cztery godziny temu nie byli.

– Gdzie są prowadzone te badania? – w głosie Yerli'ego dało się wyczuć zdenerwowanie.

– Na Nigrze.

Chwycił ją za ramię i spojrzał w napięciu.

– Co jeszcze wiesz o tej sprawie?

Przeszedł ją dreszcz.

– Amerykanie szukają jakiejś chemicznej substancji, powodującej nienormalny wzrost czerwonych glonów u wybrzeży Afryki – odparła.

– Czytałem coś o tym w prasie. Mów dalej.

– O ile wiem, wyprawili się łodzią na Niger, z ekwipunkiem i laboratorium badawczym na pokładzie. Szukają miejsca, z którego wypływa ta substancja.

– Znaleźli to miejsce?

– Według tego, co mówi Sandecker, dotarli w swoich poszukiwaniach aż do Gao.

– To są wszystko jakieś dezinformacje – Yerli nie był przekonany. – Za tym musi się kryć coś i

Pani Kamil potrząsnęła głową,

– W przeciwieństwie do ciebie, admirał jest człowiekiem bezinteresownym i prawdomównym.

– Powiedziałaś, że stoi za tym NUMA.

Potwierdziła skinieniem głowy.

– Nie CIA, czy jakaś i

Ujęła go za rękę i uśmiechnęła się.

– Chcesz przez to powiedzieć, że twój wspaniały wywiad w zachodniej Afryce nie ma pojęcia, że Amerykanie pracują pod ich nosem?