Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 20 из 59

– Nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc, że Ciemność „przepchnęła na drugą stronę fragment siebie”. – Roland próbował zrozumieć to zdanie, lecz nic mu nie mówiło.

– Istnieje tylko jedna Ciemność, tak samo jak istnieje tylko jedna Światłość. Tak jak on jest kawałkiem Ciemności, tak ja jestem kawałkiem Światłości. Ciemność trzyma swe fragmenty blisko, nie wierząc, że przy niej zostaną, a Światłość nie chce, by należało do niej cokolwiek, co nie chce tam się znaleźć.

– Jeśli coś kochasz, pozwól mu odejść. Jeśli do ciebie wróci, jest twoje. Jeśli nie, nigdy twoje nie było. – Rebecca oblała się rumieńcem, gdy wszyscy na nią spojrzeli. – Przeczytałam to na podkoszulku – wyjaśniła, przygryzając dolną wargę. Sądząc z ich reakcji, obawiała się, że powiedziała coś niewłaściwego.

Evan odrzucił włosy z twarzy i oczy mu zalśniły.

– Ależ tak właśnie jest.

– Naprawdę?

– Właśnie tak – powtórzył.

Rebecca pokiwała głową z zadowoleniem.

– Tak też myślałam.

Daru nachyliła się, uścisnęła jej dłoń i znów zwróciła się do Evana.

– Czy jesteś dość silny, by go pokonać?

– Jeden na jednego, tylko on i ja? – Evan wzruszył ramionami i blask w jego oczach przygasł. – Dla utrzymania równowagi jesteśmy obdarzeni równą siłą, lecz Mrok często pobłaża sobie i wyczerpuje moc tylko dla zabawy.

Daru westchnęła.

– Miałeś odpowiedzieć jednoznacznie „tak” albo „nie”, a nie powiedziałeś żadnego z tych słów.

– Dobrze więc – Adept uśmiechnął się – Być może. Ale wpierw muszę go znaleźć.

– Nie możesz po prostu… bo ja wiem – Roland zagrał na strunie G – rzucić jakiegoś zaklęcia i poznać miejsce jego pobytu?

– Nie. Dopóki rzeczywiście nie zakłóci równowagi, muszę szukać go w taki sam sposób, w jaki ty szukałbyś śmiertelnika.

– W ciągu niecałego tygodnia?

– Tak.

– Czy wiesz, jak on wygląda?

– Gdybym go zobaczył, poznałbym go.

Tym razem to Roland westchnął.

– Czy wiesz, jak wielkie jest to miasto? Jak wielu ludzi tu mieszka?

– Tak – odrzekł Evan – ale mam pomocników.

Roland i Daru wymienili spojrzenia, które świadczyły o tym, że od chwili, gdy ich sobie przedstawiono, po raz pierwszy całkowicie się zgadzają.

– Oprócz tego – ciągnął Evan, nie zważając na niedowierzanie malujące się na twarzach dwojga jego słuchaczy – powi

– Czy to możesz wyczuć? – przerwała Daru.

– Och, tak…

Kobieta rozluźniła się trochę.

– …musi to być dość duży obszar otwartej przestrzeni, a ziemia nie może być skuta betonem czy stalą.

– Park – zasugerowała Rebecca i podskoczyła.

– Czy zdajesz sobie sprawę, jak wiele parków jest w tym mieście? – zaprotestował Roland.

– Tak. – Powiedziała to z taką powagą, że mógł jedynie wnioskować, iż rzeczywiście wiedziała, ile parków jest w mieście.

– Potrzebna nam jest mapa. – Daru wstała i poprawiła fałdy swego sari. – Mam ją w samochodzie. Za chwilę wrócę.

Roland odprowadził ją wzrokiem, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Czuł się jak ostatni sukinsyn, ale kołysanie jej udrapowanych w jedwab bioder było tego warte.

Kiedy wróciła, miała przez ramię przerzucone coś, co wyglądało jak ubranie, a w ręku trzymała złożoną mapę Toronto oraz żółty, papierowy prostokąt długości około ośmiu cali.

– Pewno nie zajmujesz się mandatami za parkowanie w niedozwolonych miejscach? – spytała Evana, rzucając mapę i kwit na stół Rebeki.

– Przykro mi, ale to nie mój wydział. Oddaj cesarzowi, co cesarskie, i tak dalej.

Daru bez zdziwienia pokiwała głową.

– Czytałeś Biblię.

– Czytałem wszystkie wasze wielkie dzieła literatury: Biblię, Koran, Szekspira, Wellsa, Harolda Robbinsa…

– Kogo?

Evan puścił do niej oko, przez co sprawiał wrażenie młodszego o pięć lat.

– Tylko żartowałem.

Daru wywróciła oczami i poszła do łazienki, żeby się przebrać.

– Czytałeś Kubusia Puchatka? - spytała Rebecca. – To moja ulubiona książka.

Oczywiście – odpowiedział Evan, sadowiąc się ostrożnie na parapecie pomiędzy dwoma doniczkami, wyciągając przed siebie nogi w wysokich butach i krzyżując je. – Kubuś jest bardzo mądry.

– Jak na misia o bardzo małym rozumku – dodała Rebecca.

Była to kolejna rzecz dotycząca Rebeki, której istnienia Roland sobie nie uświadamiał. – Sama czytasz tę książkę? – dopytywał się.



– Tak. – Urażona Rebecca zmarszczyła czoło. – Potrafię czytać książki trudniejsze od Kubusia Puchatka. – Przerwała, pomyślała przez chwilę i dodała: – Ale nie dużo trudniejsze.

– Rebecca – rzekła Daru, wracając do salonu w białych bawełnianych szortach i takim samym podkoszulku – ma cały komplet książek o misiu Paddingtonie.

– Lubię misie – oznajmiła zgromadzonym Rebecca. – Mam też kilka książek o niedźwiadkach Berenstainów.

Roland pomyślał, że dziewczyna zapewne czytała dla przyjemności więcej niż większość absolwentów college’ów.

Daru rozłożyła na stole mapę i Rebecca pochyliła się nad nią.

– Czy parki to te zielone obszary? – spytała.

– Tak.

– Czasami – Rebecca westchnęła z zadowoleniem – rzeczy mają sens. Parki są zielonymi obszarami – wyjaśniła Evanowi, kiedy przyłączył się do nich.

Stół był mały, w mieszkaniu panował upał i Roland, który i tak nigdy nie interesował się zbytnio parkami, wkrótce doszedł do wniosku, że woli przyglądać się z oddali niż stać w ścisku. Wyglądało na to, że Rebecca rzeczywiście znała wszystkie parki w mieście, wiedziała, ile drzew rosło w każdym z nich i kto – albo co – żył na każdym drzewie.

Tom wskoczył na parapet, przez chwilę chwiał się w otwartym oknie, a potem zniknął. Roland zakładał, że zwierzak nie wyskoczyłby, gdyby nie był przekonany, że bezpiecznie wyląduje na ziemi, więc brzdąkał dalej i nie wspomniał o odejściu kota.

Pewnie musiał się odlać. Prawdę mówiąc, to niezły pomysł.

Poszedł do łazienki, zrobił swoje, a po powrocie zastał trójkę przyjaciół wciąż ślęczących nad mapą.

– …nie, ten jest zbyt pagórkowaty i rośnie w nim zbyt wiele drzew…

– Parki – mruknął Roland. – Parki! – powtórzył głośniej. Znał taki jeden park. – Rebecco, czy ten telewizor działa?

– Co? – Rozejrzała się po mieszkaniu, jakby nie była pewna, kto to powiedział.

Roland powtórzył pytanie.

– O, tak, działa, ale odbiera tylko piąty i dziewiąty kanał.

– To wspaniale, po prostu wspaniale. Potrzebny mi jest dziewiąty kanał. Mogę włączyć telewizor?

– Jasne. – Dziewczyna nachyliła się nad mapą. – Nie, ten jest za długi i za chudy.

Jak wszystko i

Kiedy pojawił się obraz, czarno-biały i trochę zaśnieżony, Roland stwierdził, że trafił prawie w samą porę. Zaczynała się pierwsza zmiana meczu – było po pierwszym aucie, a pałkarz dobiegł do drugiej bazy. Ściszywszy dźwięk, Roland siadł, żeby pooglądać coś, co potrafił zrozumieć.

Pod koniec trzeciej zmiany poczuł, że kanapa się ugina, i usłyszał cichy brzęk bransolet Evana, który usiadł przy nim.

– Kto wygrywa?

– Detroit – jeden do zera.

– Primado

– Aha – westchnął Roland – nadal… Zaczekaj! – Od wrócił się do Adepta, zobaczył go nieznośnie blisko i zdołał oprzeć się chęci sprawdzenia, czy jego włosy rzeczywiście są tak jedwabiste, na jakie wyglądają. – Co ty wiesz o baseballu?

Evan zaczekał z odpowiedzią, aż pałkarz Bluejaysów odbił piłkę.

– Sygnały telewizyjne z łatwością przenikają przez barierę.

– Chcesz powiedzieć, że w niebie, w krainie elfów czy jak tam nazywacie to miejsce, skąd pochodzisz, oglądacie telewizję?

– Ja nazywam je domem. Tak, owszem.

– W czym – spytał żartem Roland, nie mogąc się powstrzymać – w szklanych kulach?

– Skądże znowu, kule stale się toczą. Wystarczy zwykły większy kawałek kryształu o stosunkowo płaskiej powierzchni.

– Nie mówisz chyba poważnie. – Przyjrzał się badawczo twarzy Evana. – Mówisz poważnie. A niech mnie porwą diabli!

Evan odsłonił zęby w uśmiechu i przeciągnął się.

– Mało prawdopodobne.

Roland był zafascynowany pulsem bijącym w dołku szyi Evana. Usłyszał trzask pałki zawodnika i wrzask tłumu na stadionie, lecz nie mógł oderwać od niego oczu. Zauważył, że Evan pachniał tą samą czystością co mieszkanie Rebeki. Westchnął i zamknął oczy, znów widząc w wyobraźni te wielkie białe skrzydła.

– Daru i Pani poszły do sklepu. Mam nadzieję, że niczego nie chciałeś. Sprawiałeś wrażenie bardzo przejętego meczem.

Otworzywszy oczy, Roland rozejrzał się po mieszkaniu. Był sam z Evanem.

– Nie, nie chciałem niczego. – Przyglądał się refleksom słońca na złotych rzęsach Evana. Siedzieli bardzo blisko siebie. Rozpaczliwie pragnął coś powiedzieć, cisza bowiem zaczynała mówić zbyt wiele. – Dlaczego zwracasz się do niej w ten sposób… Pani?

– To znak szacunku.

– Nie czułości? – spytał podejrzliwie Roland.

– Czy często nie oznacza to tego samego?

– Wiesz, uzyskanie od ciebie jednoznacznej odpowiedzi jest prawie niemożliwe.

– Światłość nigdy nie dostarczała łatwych odpowiedzi.

Roland parsknął.

– Właśnie to miałem na myśli. – Co jest z tym obrazem, pomyślał, z trudem skupiając się ponownie na programie. Kobiety poszły na zakupy, a mężczyźni oglądają mecz. Tyle tylko, że jedna z kobiet ma kuku na muniu, druga stale się zastanawia, spod jakiego kamienia wypełzłem, a jeden z mężczyzn jest aniołem. Tak jakby.