Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 52 из 61

W wyborach wystąpił i zwyciężył efemeryczny twór o nazwie Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. Komitet tworzony na zasadzie kooptacji od wewnątrz, skupiający ludzi poleconych przez ludzi zaufanych, na którego skład i decyzje wpływ przemożny miał, jak sama nazwa wskazuje, Lech Wałęsa. Laureat pokojowej Nagrody Nobla, bohater, historyczny i charyzmatyczny przywódca i tak dalej. Człowiek, który, pamiętając swą ówczesną pozycję, do dziś często powtarza „Ja – JA! – obaliłem komunizm”. Czy Wałęsa rzeczywiście ma prawo do całej zasługi za obalenie komunizmu, to moim skromnym zdaniem kwestia do dyskusji. Natomiast, że on właśnie ponosi największą odpowiedzialność za to, iż na owym obaleniu komuniści wyszli lepiej niż ktokolwiek i

Zasadniczo, członkowie Komitetu Obywatelskiego rekrutowali się z dwóch środowisk. Z inteligencji katolickiej, KiK-ów, „Znaku”, „Więzi” i i

Wałęsa, wówczas uległy wpływowi Geremka, Kuronia i Michnika, dał się namówić na taką konstrukcję list wyborczych KO, która zdecydowaną przewagę w przyszłej sejmowej reprezentacji Komitetu – i tak przez wszystkich uważaną za reprezentację „Solidarności” – dawała środowisku rewizjonistów. Argument, który wedle relacji miał go do tego przekonać, miał naturę czysto praktyczną. To środowisko było najlepiej zorganizowane i najbardziej karne. Miało do zaoferowania coś, na czym Wałęsie zawsze zależało najbardziej: posłuch. Ale, przyznajmy, w ówczesnych warunkach ten argument miał sens. Wałęsa szedł do walki z władzą, która wydawała się znacznie silniejsza niż była w rzeczywistości. Potrzebował w parlamencie karnej drużyny, a nie rozdyskutowanego klubu.

Nie piszę podręcznika historycznego, zresztą, mimo niechęci elit intelektualnych, ta historyczna praca została wykonana, choćby przez wspominanego już Dudka. Staram się na użytek czytelnika uchwycić sens tamtych wydarzeń i zdemaskować mity oraz mistyfikacje. Fatalna w skutkach „wojna na górze”, która wybuchła w roku 1990, miała praprzyczynę właśnie w decyzji Wałęsy o takim, a nie i

Wałęsa, tracąc grunt pod nogami, musiał sięgnąć po ludzi nowych. Po Kaczyńskich, którzy sformułowali wtedy postulat przyśpieszenia, i po drugi szereg posłów OKP, tych, o których pisałem już, iż naiwnie sądzili, że idą do Sejmu po to, aby odstawić komunistów od władzy, a nie po to, żeby bronić ich przed „jaskiniowym antykomunizmem” albo udowadniać, że propaganda peerelu niesłusznie oskarżała opozycję o zamiar zniszczenia PZPR.

Ale to bynajmniej nie znaczy, że Wałęsa nagle zapałał większym niż kilka miesięcy wcześniej gniewem na czerwonych. Jego oparcie się na antykomunistach wynikało wyłącznie z taktyki, było, jak niemal wszystko, co robił po roku 1989, przejawem podporządkowania wszystkiego przemożnej chęci sprawowania władzy; w świetle tego, co działo się później, nie można co do tego mieć żadnych wątpliwości. Stosunek Wałęsy do Kiszczaka i Jaruzelskiego, czy, z drugiej strony, jego stosunek do pomordowanych przez „nieznanych sprawców”, zasadniczo niczym się nie różnił od tego, co sądził na ten temat Michnik. Tyle, że dla Michnika najważniejsze było, żeby w Polsce nie rządził „endecki ciemnogród”, a kto, to już mniejsza, byle nas wiódł ku Polsce „otwartej, europejskiej, tolerancyjnej” – Wałęsie natomiast zależało przede wszystkim, żeby w Polsce rządził Wałęsa.

Michnik nie zostawiał w tym czasie na Wałku suchej nitki, oskarżał go o dyktatorskie zapędy, robił z niego omalże faszystę. A jednak, jak to opisywał Jan Maria Jackowski, kiedy zaraz po wyborach Wałęsa po raz pierwszy zobaczył Michnika, przywitał go słowami: „Adaś, wygraliśmy!”.





To był spór w rodzinie, do której my, ludzie prostolinijnie wierzący, że obalenie komunizmu przyniesie Polsce uczciwość w życiu publicznym, nie należeliśmy z założenia. Prawdziwa wojna na górze nie toczyła się o rozstrzygnięcie, czy czerwona mafia zostanie odgłowiona, rozbita i zmuszona do lojalności wobec władzy, czy zachowa swe wpływy i pozostanie samodzielną siłą polityczną, związaną ideowym sojuszem z częścią byłej opozycji. W tej kwestii pomiędzy Familią a Wałęsą zasadniczej różnicy zdań nie było. Nie dzieliły ich też odmie

Istniała, owszem, pewna różnica taktyczna. Familia, jak przystało na rozdyskutowanych inteligentów, za obszar kluczowy w walce o Polskę uznała media. „Gazeta Wyborcza” miała nadawać ton, wyznaczać hierarchie i ogólne kierunki – a pozostałe media, odziedziczone po postkomunistach, podchwytywać jej wskazówki i realizować je w codzie

I w sumie, fakt – to byli fachowcy. Fachowcy od robienia wody z mózgu, od odwracania kota ogonem i od skłaniania społeczeństwa, niczym psa Pawłowa, do zaplanowanych reakcji – czyli fachowcy od tego właśnie, czego michnikowszczyzna potrzebowała, żeby zapanować nad społeczeństwem, wyleczyć je z patriotycznoreligijnych emocji, wiodących nieuchro

Parę podanych wyżej przykładów, i wiele z braku miejsca pominiętych, dowodzi, że media – obok polityki zagranicznej – traktowała Familia jako swoją absolutną domenę. Na i