Страница 45 из 46
Ale Perhat obrał i
Kałmuk zareagował prawidłowo – zamachnął się kolbą karabinu i rąbnął nią potężnie w miejsce, gdzie powi
Tylko że Perhatowi nie chodziło o Kałmuka. Ten człowiek nie obchodził go w tej chwili nic. Nic już go nie obchodziło, nawet on sam – wiedział, że zaraz umrze i nie wzruszało go to, byle tylko Kolców umarł wcześniej.
Powiodło mu się, bo zrobił właśnie to, czego nikt się nie spodziewał. Nie atakował odsłoniętego gardła przeciwnika ani jego karku, ani żadnego i
Kaseta poddała mu się miękko, ciągnąc za sobą wyrwane spod koszulki Kałmuka przewody zakończone płaskimi, metalicznymi czujnikami, mocowanymi na skórze u nasady krzyża.
Wszystko zdawało się trwać tylko ułamek sekundy. Dopiero potem, analizując obraz zapisany przez kamerę z dachu wozu transmisyjnego – ta, która stała bliżej, nie wytrzymała gorąca – odtwarzano w DCI 6 przebieg wypadków sekunda po sekundzie, na zwolnionych zdjęciach i komputerowych animacjach.
Kolców musiał w ostatniej chwili zorientować się w zamiarach Perhata, bo na scenach zapisu widać było, że próbował jeszcze wyrwać pistolet i strzelić, w nadziei, że zdoła trafić Perhata, nie raniąc przy tym Kałmuka. Jak ocenili specjaliści, miał na to trzydzieści procent szans, była to więc próba dość rozpaczliwa, niemniej racjonalna. Na ostatnim zachowanym ujęciu twarz Kolcowa zdradzała krańcowe napięcie, ale bez najmniejszego śladu strachu czy paniki.
Zdołał unieść wyprostowaną rękę z pistoletem na wysokość brzucha, kiedy w furgonie, w kilku miejscach na raz, narodziły się płomienie i urosły błyskawicznie do rozmiarów ognistego tornado. W jednej chwili ich gorący oddech ogarnął Kolcowa i zwęglił go jak szmacianą kukiełkę, a potem rzucił wysuszone, prawie nieważkie truchło na wiatr.
Ludzie Kolcowa zastosowali materiał wybuchowy używany do wypełniania głowic kierowanych pocisków przeciwpancernych i amunicji kumulacyjnej stosowanej do przebijania kamizelek kuloodpornych. Materiał ten dawał krótki impuls bardzo wysokiej temperatury przy stosunkowo niewielkiej fali uderzeniowej. Podmuch, który przewrócił ludzi Kolcowa na ziemię, był efektem o ułamek sekundy późniejszej eksplozji baków z benzyną. Wendzyłowicz, który przez cały ten czas czuwał w kabinie furgonu nad aparaturą medyczną, oraz dziewczynka już wtedy nie żyli.
Obraz wybuchającej ciężarówki został automatycznie zatrzymany przez YiMakera i poddany elektronicznej obróbce. Z perspektywy obserwatora znajdującego się na drodze wybuch nie miał szczególnych walorów widowiskowych – gwałtowny, oślepiający błysk. Zanim oko obserwatora odzyskało zdolność akomodacji, było już po wszystkim.
Komputer przede wszystkim spowolnił znacznie obraz, dostosowując do percepcji ludzkiego oka, oraz skorygował jego jasność tak, aby telewidz nie został oślepiony. Zarejestrowany w pamięci bieżącej zapis został rozbity na poszczególne klatki, które komputer wyświetlał w odstępach jednej dziesiątej sekundy. Rozciągnęło to eksplozję furgonu na całych pięć sekund i pozwoliło widzom podziwiać ją w całej okazałości, jak na filmie – od momentu pojawienia się pierwszych płomieni, przez kulminację w słup ognia, aż do chwili, gdy płomienie schowały się na powrót w całkowicie wyżarzonym wraku, spalonym do cna, aż do białości.
W transmisji telewizyjnej przetworzony YiMakerem wybuch dopiero się zaczynał, kiedy na parkingu za Parachowką rozgrywał się ostatni akt dramatu. W dwie sekundy po śmierci Kolcowa i Śpiącej Królewny odezwały się czekające na tę chwilę od kilkudziesięciu minut działka żołnierzy Sił Pokojowych. Kierujący nimi komputer dawno już powybierał cele i rozdzielił je, a potem przez cały czas sygnalizował strzelcom poprawki.
Teraz, jakby całej baterii sprzężonych jednolitym dowodzeniem luf zdjęto kaganiec. Dwuszynowa wyrzutnia PPK na wieżyczce pancerki Stupaka wydała z siebie przeciągły jęk i samosterujący pocisk, ciągnący za sobą blady warkocz dymu, pomknął ku panującemu nad okolicą wzgórzu. Pół sekundy później potężna eksplozja na jego szczycie obwieściła koniec szybkostrzelnego działka, które zmasakrowało konwój Perhata. W pierwszej chwili zresztą mało kto ją nawet zauważył, utonęła we wściekłej kanonadzie kilkunastu luf. Igłowe pociski, używane przez żołnierzy, rozrywały ciała krasnodarców, zanim któryś z nich zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję. Tylko trzech, których podmuch wybuchającej benzyny rzucił dość daleko, by na chwilę wypadli z nakierowanych na nich celowników, zdołało mimo wszystko otworzyć ogień, bardziej na oślep, niż do jakiegokolwiek konkretnego celu. Tylko jeden zdołał przeżyć dłużej niż kilka sekund, kryjąc się we wraku spalonej ciężarówki – gdzie w końcu dosięgnął go wezwany przez komputer w sukurs pocisk działka drugiej pancerki.
Kiedy w telewizji dopiero kończyła się przetworzona YiMakerem eksplozja, na parking wróciła gwałtownie cisza. Chirurgiczny, precyzyjny ostrzał plutonu Stupaka przeszedł nad zmaltretowanymi szczątkami wozów i odrętwiałymi ludźmi niczym oczyszczający płomień i zgasł w jednej chwili.
Nawet w tak niesprzyjającej sytuacji, dysponując obrazem już tylko jednej kamery, posiłkując się przebitkami z pamięci i częściową animacją YiMaker zdołał skonstruować dziewięciosekundową sekwencję zagłady krasnodarców, nadaną w chwilę po eksplozji furgonu, w momencie, kiedy na drodze panowała już grobowa cisza, zakłócona jedynie silnikami zbliżających się do parkingu wozów Stupaka.
Pierre Buyoma oglądał to wszystko ze swego usytowanego pośrodku sali centrum emisji fotela, skąd kierował pracą powiększonego już do siedmiu osób zespołu. Pochylił się, zaciskając prawą dłoń na ramieniu siedzącego przed nim pierwszego realizatora.
W napięciu porównywał obraz kamery z sekwencją opracowaną YiMakerem. Cyfry w lewym dolnym rogu monitorów odliczały czas do jej zakończenia.
– Cięcie, ID i spot reklamowy – zakomenderował. I niemal na tym samym oddechu rzucił do dziewczyny przy bocznym stole mikserskim, sprzężonym z pamięcią archiwów: – Felieton o Jacqueline Tenard, na trzy, pięć i siedem minut, błyskawicznie. Najpierw wersja trzyminutowa, dla newsów.
Dopiero wydawszy polecenia, odchylił się na oparcie, odetchnął głęboko i cicho, prawie niedosłyszalnie szepnął: – O mój Boże.
Perhat wciąż żył.
Spośród tylu przelatujących w pobliżu pocisków żaden go nawet nie drasnął. Żadna z dziesiątek zionących ogniem luf jakoś nie uznała za stosowne wziąć go na cel. Z jakiegoś powodu zapomniano o nim i w niebie, i w piekle.
Siedział na ziemi, otępiały, wpatrując się bezmyślnie w walające się u jego butów skrwawione ciało Kałmuka. Od strony, którą był on w momencie wybuchu zwrócony do furgonu, brudnoróżowy trykot zwęglił się i zajeżdżał teraz smrodem palonego plastiku. Perhat miał wrażenie, że ten sam los spotkał rękaw jego kurtki. Przysmażona skóra lewej ręki piekła, ale na razie nie zwracał na to uwagi. Patrzył na dziwnie zmienioną twarz Kałmuka, trącił ją raz i drugi butem, nie mogąc uchwycić przyczyn tej gwałtownej metamorfozy, aż wreszcie zdał sobie sprawę, że tamtemu zniknęły włosy.
Jakiś chłopak, jeden z wynajętych kierowców, śmiał się histerycznie. Milkł na chwilę, gdy kończył mu się oddech, i zaraz zaczynał znowu. Normalny, podręcznikowy objaw. Perhatowi nie chciało się nawet unieść głowy i spojrzeć w jego stronę. Z histerycznym śmiechem kierowcy mieszał się lament Zlewki, pielęgniarka zawodziła, wręcz wyła jak wiejska baba nad trumną, ktoś i
Normalne, podręcznikowe objawy. Nie zwracał uwagi. Nie podnosił wzroku. Bardziej czuł, niż widział, że na parkingu pojawili się już żołnierze i honorni Skrebeca, że opodal zatrzymała się kolejna ciężarówka, że niezliczone pary nóg w wojskowych butach przebiegają koło niego po szurgoczącym żużlu.
Nie podnosił wzroku, bojąc się, że jeśli to zrobi, zobaczy ciało Jacqueline. Nie chciał jej teraz widzieć – takiej. Wiedział, jak wygląda człowiek, któremu z bliska strzelono między oczy i wiedział, że jeśli ją teraz zobaczy, ten widok nie opuści go już nigdy. I że już nigdy nie zdoła jej sobie przypomnieć takiej, jaką była w jego ramionach, już nigdy nie zobaczy słodkiego, ufnego uśmiechu, z jakim wtulała się w jego ramię, tylko zmiażdżoną, upiorną maskę.
Bardzo by chciał móc śmiać się histerycznie, gadać albo biadolić jak pozostali. Nie umiał.
Siedział z opuszczoną głową, nikomu do niczego niepotrzebny. Przez jakieś nieporozumienie śmierć zapomniała o przygotowanym dla niej delikwencie i teraz nie było dla niego miejsca w świecie.
Para ciężkich, skórzanych butów z opinaczami zatrzymała się tuż koło niego.
– Perhat? Hej, Perhat, poznajesz mnie.
Zmusił się, by podnieść głowę na stojącego obok honornego.
– Kosturkiewicz – powiedział z trudem.
– Chłopie, ale żeś ich załatwił. Widziałem w transmisji…
Perhat nie słuchał, co honorny mówił dalej. Nagle zrozumiał. To nie było przeoczenie. Kostucha się nie myli. Zostawiła go, bo ma jeszcze coś do zrobienia.
Nie ma na co czekać. Im szybciej to załatwi, tym szybciej go stąd zabiorą.
Podniósł się gwałtownie.
– Gdzie jest ten skurwysyn?! – zapytał i nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie, nie oglądając się, ogarnięty narastającą żądzą śmierci.