Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 43 из 46

– Wszyscy wiedzą już z grubsza, o co chodzi, więc nie będziemy tracić czasu – ciągnął Drugi. – Doug, wyjaśnij z łaski swojej, jaki jest udział naszej Grupy w tej transakcji.

Nie pozwolił sobie ani na jedną chwilę zwłoki. Miał już na bocznym ekranie wszystkie zapisy ze swego prywatnego obszaru pamięci, ale na razie nie musiał do nich sięgać.

– Występujemy w kontrakcie jako pełnomocnik… hm, nazwijmy go prostu Klientem. Osoba ta pragnie zachować pełną anonimowość, co zresztą wydaje się zrozumiałe, zważywszy, iż mogłyby zostać naruszone jej dobra osobiste. W największym skrócie, nasz klient potrzebuje dawcy do przeszczepu tkanki nerwowej i komórek podwzgórza dla ciężko chorego dziecka. Operacja taka, pozwalająca na całkowite wyleczenie porażenia mózgowego, jest już wprawdzie wykonywana z bardzo dobrymi rokowaniami, istnieje jednak duża trudność z pozyskiwaniem materiału do transplantacji. Warunkiem pomyślnego leczenia jest bowiem znalezienie dawcy o niemal identycznej charakterystyce neuroprzekaźników. Nawet minimalna niezgodność grozi tutaj odrzuceniem przeszczepu ze skutkiem letalnym. Przy tradycyjnych procedurach pozyskiwania materiałów do transplantacji czyni to leczenie praktycznie niemożliwym. Przepraszam za te medyczne szczegóły, ale wydają mi się one niezbędne do wyjaśnienia, skąd tak duża wartość kontraktu.

Nie była to prawda. Podawał je przede wszystkim po to, by popisać się przed Drugim. Chyba z dobrym skutkiem, gdyż ten skinął przyzwalająco głową.

– Poszukiwanie odpowiedniego dawcy i przygotowanie go do operacji zleciłem ostatecznie koncernowi Laboratoires d`Yvelines, jest to francuska agencja z przewagą kapitału rządowego. Oni wytypowali szpital na terenie Rosji, to jest, przepraszam, na Ukrainie, prawdopodobnie zadecydowały o tym ich kontakty ministerialne. Szpital ten, w naszych archiwach funkcjonujący pod nazwą Santa Claus, jest właścicielem dziesięciu procent transakcji, z czego trzy procent otrzymał tytułem zadatkowania poszukiwań dawcy. Dalszych dwadzieścia procent należy do Europejskiej Rady Charytatywnej, która przyjęła na siebie zorganizowanie transportu i zabezpieczenie strony medycznej aż do chwili dostarczenia dawcy do kliniki wskazanej przez Klienta. Stosunkowo niska prowizja ERG wynika z dwóch rzeczy. Po pierwsze, jako instytucja afiliowana przy centralnych władzach Unii Europejskiej, funkcjonuje ona na nieco odmie

Pominę tu, dla oszczędności czasu, kilku drobniejszych kontrahentów, których łączny udział w przedsięwzięciu nie przekracza dziesięciu procent. Tym samym, odpowiadając już bezpośrednio na pytanie prezesa, nasz udział w kontrakcie wynosi sześćdziesiąt procent jego wartości, a zatem pozostajemy bezsprzecznie jedynym reprezentantem interesów Klienta, wyłącznie uprawnionym do podejmowania strategicznych decyzji.

Drugi ponownie skinął z aprobatą głową. – Następne pytanie – oznajmił – które powi

Głos zabrał jeden ze stałych ekspertów Grupy, wyliczając szacunkowe koszty powtórzenia całej operacji. Doug mniej tego słuchał. Wyciągnął w bocznym panelu obraz i komentarz z NewsNetu, gdzie na gorąco omawiano przebieg wypadków na drodze. Był gotów założyć się, że suma, jaką ostatecznie wyliczy ekspert, będzie nieco mniejsza od tego, czego w pierwszej chwili zażądają terroryści. Znacząco mniejsza, ale zarazem na tyle zbliżona, by się chciało negocjować.

Wszystko zmierzało dokładnie w tym kierunku i pozostawało tylko czekać na ofertę.

Została ona przedstawiona w piętnastej minucie narady.

– Drodzy państwo – oznajmił Drugi, poprawiając się przy swoim pulpicie. – Teraz, skoro już orientujemy się w całokształcie spraw, pozwalam sobie poprosić do głosu panią Schuyskyj. Firma, którą reprezentuje, zwróciła się do nas z ofertą, która, jakkolwiek niebezpośrednio, wiąże się z obecnym kryzysem. Pani Schuyskyj, proszę bardzo.

– Dziękuję. Proszę państwa, klient, którego tutaj reprezentuję, również pragnie zachować anonimowość, przynajmniej do momentu zawarcia zobowiązującego dla obu stron kontraktu. Mogę jednak powiedzieć, że chodzi o poważne konsorcjum, mające doświadczenie w interesach na Wschodzie i dysponujące niezbędnymi stosunkami oraz odpowiednim kapitałem, czego zresztą gwarancją jest reprezentowanie go przez nas. Konsorcjum, o którym mówię, dysponuje pewnymi środkami perswazji, które mogłyby skutecznie powstrzymać terrorystów i skłonić ich do zadowolenia się rozsądną sumą. Nasz klient jednak, używając tych form nacisku, sam naraziłby się na straty. Mimo to jest gotów zaoferować swą pomoc.

– Rozumiem – Drugi skinął głową. Doug nigdy nie rozumiał, dlaczego Rosjanie zawsze musieli tak owijać w bawełnę. – Proszę kontynuować.

– Pozwolę sobie zauważyć, że przy organizacji konwoju Gingko Foundation wasz francuski kontrahent dokonał kilku fatalnych błędów w dziedzinie zapewnienia bezpieczeństwa operacji. Powierzono to ośrodkom, które nie są w stanie takiemu zadaniu podołać. Trudno o lepszy dowód niż ostatnie wydarzenia. Niestety, Europejska Rada Charytatywna wykazuje tu niezwykłą sztywność stanowiska. Być może nie byłoby to tak istotne, gdyby nie fakt, iż wasz francuski partner przygotowuje się do znacznie szerszego programu charytatywnego, obejmującego między i

Pani Lana Schuyskyj zawiesiła na chwilę głos, aby sens jej słów miał szansę dotrzeć do wszystkich.

– Nasz klient uznałby za dostateczną rekompensatę swoich starań – podjęła – gdyby NFG wpłynęła na europejskiego partnera, aby to właśnie on został w tym programie głównym partnerem miejscowym.

Zapadła cisza.

„Opinia?” – pojawił się napis w jednym z bocznych paneli, przeznaczonym do bezpośrednich konsultacji.

Doug przysunął się do kamery, tak aby jej pole widzenia nie mogło objąć palców na klawiaturze. Zawsze uważał, że dla osiągnięcia w życiu sukcesu najważniejsza jest zdolność do podejmowania szybkich decyzji.

„Wysokie ryzyko, duży zysk, interesujące – pisał. – Rynek o wysokim stopniu kryminalizacji. Nie wyrażałbym zgody przed stara

Oparł się wygodnie o fotel i czekał, aż Drugi zapozna się ze wszystkimi opiniami i odpowie pani Schuyskyj. Kątem oka śledził w bocznym panelu relację z konwoju.

Major Stupak musiał użyć całej siły woli, aby nie okazać złości.

– W porządku – powtórzył. – Zrozumiałem. W tej sprawie nie jesteśmy stroną i stosujemy się do życzeń Świętego Mykoły.

– Zrozum, Gruby – westchnął głos w słuchawce. Zbyt dobrze go tam znali, żeby z samego tonu nie wyczuć, co myślał. – Mamy umowę ze szpitalem i musimy się jej trzymać…

– Zabrakło mi paru minut! A teraz i tak mogę ich rozwalić w piętnaście sekund.

– Stary, jeżeli to zrobisz tak, żeby nie zdołali wysadzić furgonu, to bardzo fajnie. Ale jeżeli go wysadzą, to Szpital będzie miał do nas poważne pretensje, i to właśnie ty będziesz musiał za nie beknąć.

Nie mógł nie przyznać słuszności tym słowom. Za swoich ludzi mogli się pomścić w dowolnej chwili, a Szpital miał, jak się zdaje, zagrożoną dużą forsę i nie należało mu przeszkadzać.

Od Czarciego Wirażu pędzili całą szybkością, strzałami w powietrze zganiając z drogi samochody. W chwili, gdy okazało się, że honorni na wzgórzu nie odpowiadają na sygnał i kiedy Pawlik wydobył z komputera satelitarne zdjęcie rozstawionego na mogile działka, wszystko stało się jasne.

Tylko że było za późno. Największy pośpiech nie mógł zmienić sytuacji. Zanim pancerki zdołały otworzyć ogień, Kolców zagroził wysadzeniem w powietrze dziewczynki.

– Szlag – mruknął Stupak i przerwawszy połączenie, wyświetlił w przyłbicy swego hełmu szkic sytuacji. Obie pancerki ustawił po przeciwnych stronach konwoju, tak aby pociski ich działek mogły jak najszybciej sięgnąć wszystkich celów. Z każdego wozu zdesantował po jednej sekcji. Obie zajęły już wyznaczone im stanowiska u stóp wzgórza, tak że w efekcie parking otoczony był czterema rozmieszczonymi w kwadrat punktami ogniowymi, oddalonymi o kilometr. Wszystkie cele zostały już kilka minut temu namierzone przez komputer, zidentyfikowane, rozdzielone i wprowadzone do programu. W przyłbicach żołnierzy desantu i na ekranach strzelców pancerek ukazywały się nanoszone na bieżąco poprawki, kiedy któryś z krasnodarców ruszył się choć o krok. Zresztą nie było to trudne. Wcale się nie kryli, dufni, że teraz, kiedy mają zakładników, nikt im nic nie zrobi.

Major Stupak niemal miał wrażenie, że lufy działek, miotaczy i wukaemów aż drżą z niecierpliwości, żeby zasypać kacapów ogniem i żelastwem. Byłaby kanonada jak na ćwiczeniach, popisowa salwa – dwie sekundy i po wszystkim.

– Słuchajcie chłopcy – powiedział major, włączając się na ogólną. – Te ruskie tchórze bawią się z nami w kotka i myszkę. No i dobrze. A my poczekamy. Zobaczymy, kto tutaj ma silniejsze nerwy, my czy ta banda. Jak przyjdzie czas, zdejmiemy ich jedną salwą. Bądźcie czujni.

Wsłuchiwał się w potwierdzenia kolejnych sekcji.

– A ciężarówkom każ być w pogotowiu – rzucił do Pawlika. – Po naszej salwie niech wjadą od razu całym pędem na parking i oczyszczą teren. I niech uważają na zakładników – dodał po chwili zastanowienia.

– Jak oni mogą! – Jacqueline klęczała przy nim, zaciskając drobne dłonie w pięści. Małe, bezsilne piąstki dziewczynki, której świat nagle zamienił się w piekło. W kącikach jej oczu lśniły łzy. – Dranie! Jak oni mogą!