Страница 12 из 46
Co paręnaście minut ekran wypełniał się tym, co zostało z papachena. Ten ochłap chwilowo robił za najsławniejszą osobę w mieście, pokazywano go ze wszystkich stron na samym początku dzie
I zresztą słusznie – decyzji Kongresu można było z góry być pewnym jak w banku; samo zwołanie takiego cyrku, z gośćmi ze wszystkich kontynentów i występami czołówki najbardziej kasowych artystów, dowodziło, że wszystko zostało już ustalone w ściślejszym gronie. Natomiast widok ochłapów Sawki, wędrując przez satelity do dziesiątków parabolicznych anten sterczących na dachach stanic, podobnych do bunkrów willi, wieżowych biurowców i ciężkich, posowieckich gmaszydeł, w każdym z nich rozpętywał burzę. Tam już dobrze wiedzieli, kim nieboszczyk był, kto go mógł rąbnąć i co z tego wynikało. A wynikało, krótko mówiąc, że chwiejny rozejm, trwający od trzech lat, definitywnie się skończył, i kto teraz nie pospieszy do właściwych osób z poparciem i wyrazami lojalności, ten będzie je mógł złożyć osobiście świętemu Piotrowi. Niemal to widziałem – wszystkich tych miejscowych kacyków, szefów, dyrektorów, jak podrywają się zza stołu, chociaż właśnie dopiero co postawiono na nim dymiącą apetycznie golonkę, jak wyskakują zza biurek albo z basenów i w panice wydzwaniają do siebie, próbując ustalić, pod kogo teraz się podwiesić, żeby ocalić życie i interes. Sawka niewiele dbał, co będzie po jego śmierci, nie tolerował przy sobie nikogo zdolnego i do samego końca pilnował, żeby każdy z jego zastępców czuł się zagrożony przez pozostałych. Teraz całe to bractwo miało skoczyć sobie do gardeł jak stado wilków i mogłem być pewny, że dopóki któryś nie wykończy wszystkich pozostałych, będę miał z ich strony spokój.
Ale oprócz tych wszystkich mniejszych i większych kacyków patrzyły też w ekrany setki tysięcy zwykłych, szarych ludzi, którzy na przekór wszystkiemu chcieli żyć, po prostu normalnie żyć, kochać się, mieć dzieci i budować ich przyszłość. I którzy ze śmierci Potapowa nawet już nie mieli siły się cieszyć, bo dla nich była to przede wszystkim kolejna zgryzota i kolejny strach. Strach przed głodem, kolejkami do studni, przed dniami spędzonymi w piwnicach i przed wizytami coraz to nowych zbirów, panów i władców, Bóg jeden wie skąd i od kogo, bo ani myślą się opowiadać, tylko wezmą, co chcą, dadzą po mordzie, zerżną żonę i córkę, syna wezmą ze sobą – i dziękuj im jeszcze, że nie zabili. Wtedy, w samochodzie, pamiętałem dobrze o tych wszystkich ludziach, myślących właśnie w tej chwili gorączkowo, jak zrobić zapasy mąki, kaszy i cukru i gdzie je ukryć przed intruzami. O tych ludziach gryzących się, czy iść jutro na zawód do roboty, czy zawczasu wiać, zanim się zacznie. Naprawdę o nich pamiętałem i to była jedna z tych rzeczy, których żaden kacyk nigdy by nie pojął.
Ten nasz kacap nazywał się Stiepan Nikołajewicz Burgajłow. Okazał się być pulchnym, niewysokim łysielcem, dość jowialnym i dobrodusznym, o pociesznym, kartoflowatym nosie. Rosjanie w ogóle dość często bywają dobroduszni, o ile nie ma w pobliżu i
Facet naturalnie wiedział doskonale, że jest w Wiedniu potrzebny jak zęby w tyłku i że jedzie tam wyłącznie dla dekoracji. Kongres musiał mieć swoją oprawę, w końcu podpisywano tam pokój, który miał trwać po wieczne czasy i raz na zawsze zakończyć wszelkie spory pomiędzy Europą a światem arabskim. Pozapraszano więc delegatów z wszelkich możliwych i niemożliwych krajów świata, a z tego część przysłała po dwa lub trzy konkurencyjne poselstwa, żrące się pomiędzy sobą i wiecznie obrażone na organizatorów. Zgodnie z logiką rzeczy wszystkie one musiały być na miejscu wcześniej, czekać na przybycie głównych negocjatorów. Delegacja młodej Republiki Zachodniej Syberii, złożona ze Stiopy Burgajłowa, jego stara i mojego plutonu, również. Znaleźliśmy się więc w Wiedniu nieco wcześniej. Miasto już było pełne policji, żandarmerii i zwożonej zewsząd spontanicznej ludności, która potem całymi dniami demonstrowała na ulicach swoją radość i umiłowanie dla pokoju. W hotelu było ciasno, na ulicach tłoczno, wódka i kobiety za jakieś całkowicie nieprzytomne pieniądze, a na wszystkich kanałach telewizji historia prześladowań muzułmanów przez ohydnych białych samców, od krucjat począwszy aż po Bośnię i mniejszość turecką w Bułgarii – po prostu siadł i płacze. Personel Stiopy miał dość swoich spraw i znikał na całe dnie, ale on sam twierdził, że jemu, dyplomacie, nie honor się zajmować drobnym handlem. W efekcie stale mieliśmy faceta na głowie. Niewyżyty towarzysko kacap poił nas koniakiem, opowiadał bez końca o sobie, swojej firmie i Zachodniej Syberii, wypytywał – dopiero po paru dniach wciągnął się w jakieś i
Pan Zenek był w tej sprawie ważną postacią. Trzydzieści lat temu zasuwał po Praterze elektryczną kolejką, obwożąc turystów od diabelskiego młynu po basen i z powrotem. Teraz był właścicielem trzech restauracji z ekofoodem, agencji cha
To pan Zenek zdobył telefon do Firmy, ten, pod który powinien się zgłosić Potapow, gdybym go wcześniej nie wysłał na zasłużony spoczynek. Natomiast zaaranżowania spotkania albo osobistego w nim udziału odmówił stanowczo. Nie nalegałem. Strach bywa pożyteczny i nie u wszystkich należy go leczyć. Wystarczyło, by zamiast Krwawego Sawki w biurze Don Lucia odezwał się głos zastępcy dowódcy East Force, który oznajmił sucho, że właśnie przejął obowiązki po nieboszczyku Potapowie i w związku z tym liczy na chwilę rozmowy. Potem pozostało mi już tylko siedzieć w fosforycznym półmroku kajzer klubu i czekać, zmagając się z własnym, rozregulowanym organizmem.
Don Lucio miał trzydzieści sześć lat i wygląd podstarzałego jupie – ciemne okulary w grubych, mieniących się wszystkimi kolorami tęczy oprawkach, stara
Przyjął mnie w ogrodzie willi, kilkanaście kilometrów na południe od zamku Schónbru
– Skrebec – poprawiłem go. – Twardo: Skrebec.
– To nie jest polskie nazwisko, prawda? Ukraińskie? – Kozackie.
– Pseudonim? Czy też czuje się pan Dońcem?
– Raczej Zaporożcem, jeśli pana to interesuje, Don Lucio. Kozacy dońscy zawsze byli tylko niewolnikami carów Rosji, i to dość miernymi, jeśli chodzi o ich wartość bojową. Zaporożcy rządzili się sami, nie prosili nikogo o łaskę i bijali równie często Rosjan, jak Tatarów czy Turków.
– Ale w końcu zostali przez Rosjan wytępieni. Prawda?
– Tak. Ma pan rację. Caryca Katarzyna II kazała wymazać Zaporoże z mapy. Mogło istnieć tylko tak długo, jak Polska. Niestety, Kozacy byli za głupi, aby to zrozumieć. Zresztą Polacy też. Nie przypuszczałem, Don Lucio, że interesuje pana nasza historia.
Uśmiechnął się i podniósł twarz ku słońcu zniżającemu się nad rzędami otaczających ogród drzew. Jakby wyczuwał moje napięcie i bawił się nim. A potem zsunął nieco okulary z nosa i sponad nich wbił we mnie puste, zblazowane spojrzenie, zupełnie nie przystające do jego życzliwie w tym momencie uśmiechniętej twarzy.
– Żeby być szczerym – zaczął – zainteresowałem się nieco pańską osobą. I pańskim krajem, gdzie po latach odnajdują się zaginione dzieła sztuki.
– W tej właśnie sprawie chciałem się z panem zobaczyć.
Don Lucio sięgnął do stojącego po jego prawej stronie podręcznego barku i celebrując tę czy
– Ayley! – powiedziałem, unosząc napełnione szkło. Oczy Don Lucia nie zmieniły wyrazu, tylko jego uśmiech poszerzył się o kilka milimetrów.
– Sądziłem, że nie pyta pan, co pijemy, jedynie ze zwykłej nieśmiałości. Trudno w to uwierzyć, ale czyżbym miał przed sobą konesera?
– Nie sądzę, Don Lucio. Ale nie jestem nieśmiały. Jestem…
– Nie tacy trzęśli portkami, kiedy podnosiłem głos -rzucił zupełnie mimochodem, wręcz nie zauważając samemu tych słów. – Więc whisky. Tylko tyle, nic więcej?
– Dość mocna whisky.
Poprawił okulary, wwąchując się przez chwilę w zawartość swego szkła. Ten nosing miał w jego wykonaniu jeszcze bardziej rytualny i nabożny charakter, niż napełnianie kieliszków.
– Nie ma inwestycji bez banków – rzekł wreszcie rzeczowym, konkretnym tonem, oznaczającym, że przechodzimy do business-talk.
– Kijowski Bank Centralny. Dwie filie, obie uznane przez Bank Światowy i Fundusz Walutowy, i obie pod naszą opieką.
– A jeśli Republika Ukrainy… – wykonał dłonią dość jednoznaczny gest.