Страница 32 из 53
WYJĄTKOWO TRUDNY TEREN
Przed frontonem gmachu ministerstwa Wiktor poczuł nagle, że jest znowu sam, że z powrotem stał się suwere
Poprawiając na sobie ubranie, potargane nieco podczas szarpaniny ze strażnikiem i portierem, wciąż czuł na twarzy rumieniec wstydu z powodu tych wszystkich incydentów, których był dziś głównym bohaterem, i tych niedorzeczności, które dzisiejszego przedpołudnia padły z jego ust wobec poważnych urzędników państwowej administracji.
Z zażenowaniem rozejrzał się dokoła i z ulgą stwierdził, że oprócz niechlujnego osobnika drzemiącego na pobliskiej ławce nie było i
Wolny od wszelkiej kontroli swego wewnętrznego gnębiciela, nie przynaglany do biegania po ulicach miasta, Wiktor przysiadł na ławce obok drzemiącego typa. Piekły go stopy, żołądek dopominał się o swoje prawa… Obca siła dopadła go w chwili, gdy w drodze do biura zamierzał właśnie wstąpić na śniadanie. Wbrew chęciom i zamierzeniom, zamiast w barze znalazł się w bibliotece uniwersyteckiej, gdzie tajemnicze „coś" panoszące się w jego mózgu zażądało atlasu astronomicznego i na podstawie współrzędnych odnalazło gwiazdę o nazwie Megrez w konstelacji Wielkiej Niedźwiedzicy. Powtórzywszy kilkakrotnie – ustami Wiktora – nazwę tej gwiazdy, niezwykły „gość" skierował kroki swego gospodarza-nosiciela kolejrio do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, potem do Akademii Nauk, do Ministerstwa Handlu Zagranicznego, Kultury i paru jeszcze i
Wyrzucany z urzędów – nieraz przy użyciu siły, bo gwiezdny przybysz stawiał czasem czy
Od chwili gdy Wiktor pojął, co spotkało go dzisiejszego ranka, był skło
O, nie! W taki sposób nie pozwolę się traktować! zbuntował się Wiktor, gdy wolnym nareszcie od kontroli umysłem ogarnął swą sytuację. Gotów jestem zrozumieć, że ktoś otrzymał trudne zadanie, że ma wymagającego szefa i mnóstwo trudności w nieznanym terenie. Ale, do diabła, ja także mam szefa, który nie lubi, gdy bez uprzedzenia opuszczam dzień roboczy. Skoro ten bęcwał z Megrez szpera w mojej pamięci wynajdując tam rzeczy, o których prawie już zapomniałem, to znaczy, że wie wszystko, co i ja wiem. Więc niby dlaczego nie uwzględnia takich elementarnych spraw jak moje śniadanie czy telefon do szefa z prośbą o dzień urlopu? To jest po prostu bezczelność i lekceważenie. Czuję się zwolniony z jakichkolwiek uprzejmości wobec niego!
Trzeba przyznać, że przez całe przedpołudnie Wiktor uczciwie próbował – z ciasnego kącika świadomości, do którego zepchnęła go rozpanoszona osobowość Megrezyjczyka – nawiązać z nim partnerski dialog, ustalić jakieś zasady współpracy, jakiś modus vivendi niezbędny w sytuacji, gdy dwie osobowości posługują się tym samym ciałem i umysłem. Nic z tego! Przybysz zawłaszczył jedno i drugie, uchylając się od uznania jakichkolwiek praw swego gospodarza. Prawdę mówiąc ani razu nie zwrócił się bezpośrednio do Wiktora, nie przedstawił się nawet, nie wypowiedział słowa powitania, nie mówiąc już o przeprosinach za niezwykłe najście.
Albo jest to wyjątkowo źle wychowany osobnik, albo, co gorsza, wszyscy oni mają takie paskudne maniery, pomyślał Wiktor. Tak czy owak, jeśli wróci i jeśli będzie się ze mną w taki sposób obchodził, postaram się wymyślić i zastosować środki odwetowe.
Pustka w żołądku i obolałe stopy sprawiły, że Wiktor czuł wzrastającą niechęć do swego gościa, chociaż początkowo uznał swą przygodę za interesującą i rokującą ciekawe perspektywy. Po paru godzinach uganiania się po mieście i wystawiania na szyderstwa wolał, by jednak jego kontakty z pozaziemską cywilizacją na tym się zakończyły. Równocześnie zdał sobie sprawę z tego, że po ewentualnym powrocie Megrezyjczyk – jeśli tylko zechce – będzie mógł zapoznać się dokładnie ze wszystkimi myślami, które Wiktor snuł podczas jego nieobecności. W tej sytuacji wymyślanie jakichkolwiek posunięć przeciwko przybyszowi nie miało sensu: wszelkie najtajniejsze knowania Wiktora nie dawały się w żaden sposób ukryć…
– Bezczelny, kosmiczny cham! – warknął Wiktor wstając z ławki.
Rozparty na przeciwnym końcu ławki mężczyzna wyglądający na drzemiącego pijaka wcale łiie spał. Od dłuższego czasu obserwował Wiktora spod oka, a teraz poruszył się nagle.
– Pan coś mówił? – zagadnął.
– Nie do pana – mruknął Wiktor i powlókł się w stronę ulicy.
– Zaraz, zaraz! – Typ z ławki dogonił go nadspodziewanie zwi
Wiktor szedł przed siebie, nie oglądając się na natręta, lecz ten najwyraźniej nie miał zamiaru się odczepić.
– Zaczekaj, przyjacielu! – powiedział przymilnie. – Widziałem, jak ten głupi wykidajło wypieprzył cię z ministerstwa. Znam to, słowo daję! Czy ten twój nie jest przypadkiem z Aldebarana?
Wiktor zatrzymał się i odwrócił w kierunku podążającego za nim człowieka.
– Z Aldebarana? – spytał mierząc podejrzliwie wzrokiem niedużego, łysawego mężczyznę w pomiętym ubraniu.
– Siedzę tu i czekam… i, co gorsza, zaczynam trzeźwieć. A jak wytrzeźwieję, to ten bydlak z Aldebarana znowu mnie dopadnie i każe mi wygadywać te swoje błazeństwa… – wyjaśnił pijak gorliwie. – Więc jak zobaczyłem, że ciebie też wyrzucili, tak jak mnie w ubiegłym tygodniu, to pomyślałem, że może mój Aldebarańczyk znalazł sobie nową ofiarę i da mi wreszcie spokój…
– Niestety! Mój pochodzi z Układu Megrez… – powiedział Wiktor z pewnym współczuciem.
– I co? Włazi w ciebie każdego ranka i ujeżdża cię do wieczora, z krótkimi przerwami na posiłki?
– Nie wiem… Dziś… pierwszy dzień… – bąknął Wiktor.
– Wyrazy współczucia! – Pijak wyciągnął dłoń w jego kierunku. – Wszystko jeszcze przed tobą. Musimy trzymać się razem, bo nas wykończą te bydlaki… Mów mi Adam… Widzisz, co ze mnie zrobił ten Aldebarańczyk? Już drugi tydzień nie mogę się od niego uwolnić. Z pracy mnie wylali, przepiłem wszystkie oszczędności, a on codzie
– Może by się znalazło, w domu… Więc mówisz, że już drugi tydzień… A ja miałem nadzieję, że mój poszedł sobie do diabła i zostawił mnie w spokoju…
– Nie łudź się. Ja też na to liczyłem. Ale, niestety, okazuje się, że to niełatwa sprawa znaleźć takich jak my. Mało kto jest podatny na sterowanie, jak mówi mój Aldebarańczyk.
– Czyżby z tobą rozmawiał?
– Skądże znowu! On traktuje mnie jak zwierzę… Ale mogę słyszeć, co moimi ustami mówi do i