Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 40 из 48

– To to może być zabójca Derczyka – przerwałam zdecydowanie.

– Myślisz…?

– Mógł to odgadnąć, Derczyk mam na myśli, na całym filmie go ma i zaproponować, że doniesie o tej kombinacji łomżyńskiej mafii. Mało, że koniec dochodów, to jeszcze po mordzie by dostał rekordowo. Bukmacher pewnie też.

– To jest pomysł niezły – pochwalił Miecio. – My tu tak górnie, z patosem, Bazylego szukamy, a tymczasem zamordowała go nędzna płotka…

– A jesteś pewien, że nędzna płotka nie była zdalnie sterowana przez Bazylego właśnie?

– Takich rzeczy ja nie mogę być pewien. Może i była. Nie mogę także być pewien, czy w pierwszej wygrywa Nubia…

Nubią zainteresował mnie tak, że Derczyk razem z Bazylim ze świstem wylecieli mi z głowy. Wyszła mi ta cholerna klacz w charakterze fuksa-monstre i nawet zaczynałam nią jedną kwintę i cztery triple, aczkolwiek przed grą na Zameczka moja dusza wzdrygała się uparcie. Słowa Miecia wskazywały, że nie taki ona fuks, jak mi się zdawało. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo wpadł pan Zdzisio i zrobił zamieszanie.

– Wybuchy dziś będą, proszę państwa! Pani Ada jest na dole, coś tu położyć, torbę może, czyja to…? Wszystko jedno. Nie ma Trabanta! Nie ma Czestkowa! Nie ma Forminy!

– Wybuchy to były wczoraj – zmitygował go pułkownik. -

Dzisiaj nie ma o czym mówić.

– A pana nie było – wytknęłam. – Raz by pan wreszcie nie zawyżył kwinty, sto osiemdziesiąt osiem milionów.

– Słyszałem! Słyszałem! Dziś będzie to samo!

– Akurat, nie co dzień świętego Jana…

– Że Czestkowa nie będzie, wszyscy wiedzą, do Wiednia jedzie i nikt go nie gra, a Forminy może sobie nie być, tam jest

Walkiria pierwsza gra…

– Jak to?! Nie Formina? To co ci ludzie…? Przecież idzie jak burza!

– Na dziś pogodę zapowiadają…

– Niech pan się opamięta, panie Zdzisławie! – powiedziałam surowo. – Koń z niższej grupy, ile razy ona ma wygrać? Trzecią i drugą wygrała…

– Mała waga!

– No to co? Niech pan się zdecyduje, w końcu uważa pan, że wygra czy że nie? Sam pan mówi, że jej nie będzie!

– Ale myślałem, że ją będą grali…

– …flimon taki, patrz pan, a w bingo wygrał czterdzieści melonów i co mnie dziwi, to to, że w pierwszej kolejności zwrócił mi, co był winien – mówił pan Edzio radośnie, wchodząc między fotele. – Pomyślałem sobie, z nieba spadło, gram za całość! Na kwintę się zasadziłem…

Zaraz za panem Edziem pojawiła się Monika Gąsowska, rzuciła torbę na podłogę, przysiadła na skraju fotela i pochyliła się ku mnie.

– Muszę się pani poradzić, bo coś zupełnie idiotycznego się przytrafiło. Konie chodzą po paddocku, piątka się bardzo wyróżnia, a reszta mniej więcej jednakowa…

Poderwało mnie.

– Już chodzą? To ja zagram. Zaraz wrócę!

– Piątka to Nubia! – ożywił się gwałtownie Miecio. – No proszę, mówiłem! Idę grać do niej!

– Zostaw coś na fotelu, bo ci ktoś zajmie! Wszedł pan Rysio.

– Jest? – spytał, wskazując palcem torbę pana Zdzisia na środkowym fotelu.

– Jest. Pani Ada też.

– Panią Adę widziałem. To ja siadam z tyłu.

– To co panu zagrać? – pytał niecierpliwie Waldemar pana Sobiesława. – Jeden trzy czy jeden pięć?

– Jeden trzy i jeden pięć.

– A trzy pięć co? Trójkąta pan nie zamyka?

– Ja wierzę w jedynkę. Ale dobrze, niech pan zamknie. Jeden trzy, jeden pięć i trzy pięć.





Rozzłościłam się. Do pana Sobiesława nie miałam szczęścia, ile razy grałam to samo co on, przegrywałam bezapelacyjnie. Zasadziłam się tu na porządek 3-5, Gambię z Nubią, ale już było widać, że mogę to sobie darować. Nic i

– Od pierwszej i od drugiej, bo przewidywała, że się spóźni. Od trzeciej już nie, namawiałem ją, ale nie chciała.

Odwróciłam się do Moniki.

– Teraz może mi pani powiedzieć, co się stało, mamy chwilę do bomby.

– Co się… a! No właśnie. Moja ciotka dzwoniła po wszystkich znajomych i opowiadała o tym notesie Zawiejczyka, bo się bardzo przejęła. Wczoraj wieczorem i nawet dzisiaj rano. Do niej też dzwoniły różne osoby. Potem poszła na dziesiątą do kościoła, a ja zostałam w domu i przyszedł jeden znajomy. Zmartwiony bardzo, pytał o ten notes, nie chciał uwierzyć, jak mu powiedziałam, że jeszcze wczoraj policja go zabrała. Mówił, że miał jakieś wspólne interesy z Zawiejczykiem i tam, w tym notesie, były adresy i telefony, na których mu okropnie zależy. Koniecznie chciał go dostać. Nie przedstawił się, jak przyszedł, bo ja go znałam z twarzy i on mnie pewnie też znał, ale potem powiedział nazwisko. Z wielkim naciskiem powtórzył dwa razy, że nazywa się Karol Balcerski i koniecznie prosi o wiadomość, kiedy będzie mógł ten notes dostać, bo ja mu powiedziałam, że policja go odda ciotce. No i rzecz w tym, że on się wcale nie nazywa Balcerski. Nie pamiętałam, jak się nazywa, ale że nie Balcerski, byłam pewna. Ciotka po powrocie potwierdziła, żednego Balcerskiego nie zna, za to dzwoniło do niej dwóch znajomych, Podwalski i Jerczyk, obaj mieli interesy z Zawiejczykiem i mógł przyjść każdy z nich. Wyglądają jednakowo, więc nie wiem, który to był i nie wiem, czy to ważne, że się przedstawiał jako Balcerski. I w ogóle nie wiem co zrobić.

Słuchałam w skupieniu, bo jedno nazwisko wydało mi się znajome. Podwalski, już to słyszałam, gdzie, na litość boską…?! Zaraz, powinien mieć na imię Eugeniusz…

– Eugeniusz? – spytałam.

– Co, Eugeniusz?

– Ten Podwalski. Czy on nie ma przypadkiem na imię Eugeniusz?

– Nie wiem. Zaraz. Tak. Gienio Podwalski, mam w pamięci takie zestawienie. A co?

– Ale nie jest pani pewna, że to był Podwalski?

– Równie dobrze mógł być Jerczyk. Albo ktokolwiek i

– Jeszcze nie słyszałam o rozhisteryzowanej kretynce, która by się zajmowała końmi. Konie wymagają spokoju, same są rozhisteryzowane. Odpada, bez względu na to, co pani powie.

– No to powiem. Otóż przez chwilę wydawało mi się, że on mnie chce zabić.

– Czy ty ogłuchłaś, dasz ten otwieracz czy mam go sobie sama wziąć? – spytała Maria, wyraźnie bliska walenia mnie po głowie butelką piwa.

Nie zauważyłam jej przyjścia i nie zabrałam swoich tobołów z jej fotela. Sięgnęłam do torebki i otworzyłam kosmetyczkę.

– Tu jest, weź sobie. I wyrzuć to byle gdzie. Niech pani opowie dokładnie – zwróciłam się znów do Moniki. – To może wcale nie być złudzenie.

– Przyszedł cięć… Nie, chyba muszę po kolei… Gospodarz domu to się nazywa. Moja ciotka go prosiła, żeby założył uszczelkę w kuchni, bo woda już leciała ciurkiem, a ona mu dobrze płaci za takie rzeczy, więc przyszedł… Nie, jeszcze nie tak, to było potem. Rozmawiałam z tym Balcerskim, który wcale nie jest Balcerskim, powiedziałam, że policja zabrała notes Zawiejczyka, uwierzył w to w końcu, zmartwił się, wstał z fotela i zachwycił się kwiatkiem. Moja ciotka ma kwitnący amarylis, rzeczywiście piękny, ale mężczyźni rzadko takie rzeczy zauważają, a on go pokazał, jakie piękne, powiedział, co to jest. Spojrzałam i w tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi, więc się zerwałam i przysięgłabym, że ten nie- Balcerski trzymał w ręku takie coś… jakby drążek z kulą na końcu. W ogóle doznałam wrażenia, to nie był widok, tylko właśnie wrażenie, że robił tym zamach. Zaczynał robić, ale zerwałam się i on to gwałtownie ukrył za sobą. To był właśnie ten cieć, okazało się, że ciotka, schodząc, przypomniała mu o kranie i powiedziała, że pieniądze czekają na biurku. No i cięć zaczął odkręcać w kuchni, ale przedtem zajrzał do pokoju. Nie wiem dlaczego, może z ciekawości, a może chciał te pieniądze zobaczyć, bo łypnął okiem na biurko i od razu nabrał zapału. Balcerskiego też zobaczył. Ja się nawet nie zdążyłam przestraszyć, dopiero potem coś mi zaświtało, jak on już poszedł, wtedy właśnie powiedział, że się nazywa Balcerski, a jak to pani teraz opowiadam, przychodzi mi do głowy, że on to mówił dla ciecia. Na cały dom ogłaszał, że się nazywa Balcerski. Tego drążka z kulą oczywiście już nie widziałam i wcale bym nie przysięgła, czy mi się tylko nie wydawało.

– I poszedł?

– Proszę?

– Ten Balcerski, pytam, czy poszedł sobie?

– Poszedł. A cięć w kuchni został. A potem wróciła moja ciotka.

– Należało od razu zadzwonić do majora Wolskiego.

– Myśli pani? Ale to przecież głupie!

– Nie szkodzi. Morderca też nie geniusz i może miewać idiotyczne pomysły. Z kim pani tu przyjechała?

– Taksówką.

– To przypuszczam, ze odjedzie pani z majorem. Załatwię to za panią. Niech się pani zajmie paddockiem i na razie unika odludnych zakamarków…

Bomba wylazła do góry. Zbrodnicze komplikacje odsunęły się trochę na bok. W pośpiechu wydłubałam z torby lornetkę.

Nubia wygrała bez najmniejszych trudności, za nią była Gambia, 5-3. Należało zejść wcześniej i nie słuchać gadania pana Sobiesława z Waldemarem, niech to piorun strzeli…

– Honor dla nas, forsa dla nich – powiedziałam z rozgoryczeniem.

– Cały tor zaczął kwintę – zaopiniował pułkownik.

– Gambię trochę podgrywali, nie? – powiedział Jurek beznadziejnie. – Ale i tak piątka pierwsza gra…

– Widziałam tego jednego, który ma informacje ze stajni – mówiła z niesmakiem pani Ada. – Grał za pięćset tysięcy, pięć porządków po sto i wszystko do jedynki. Popatrzcie, jak go napuszczają, czy ten półgłówek tego nie widzi? Już trzeci raz zwróciłam na niego uwagę…