Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 35 из 48

– A Zawiejczyk? Na temat Zawiejczyka też z nikim nie rozmawiacie?

– Ze wszystkimi. Bardzo uprzejmie. Na Argentyńskiej mieszkają starsi państwo, Antczakowie, oboje koło sześćdziesiątki, z wyścigami nie mają nic wspólnego. Harcapskiego znają od wielu lat, bywa u nich jako gość, uczy

– Do wszystkiego. Harcapski bez powodu w połowie wyścigów by nie wyjechał, a Zawiejczyk bez powodu nie pchałby się za nim. Ja bym sprawdziła, kto tam jeszcze bywa, może to jest punkt zborny albo skrzynka kontaktowa. Dużo oni miewają gości?

– Mało. Owszem, nam też ten pomysł zaświtał i sprawdza się. Czekaj, bo mnie tu coś intryguje. Zorientowałem się, że ty tam wszystkich znasz?

– Gdzie wszystkich znam?

– Na wyścigach.

– No owszem – przyznałam. – Wszystkich nie, ale dużo.

– Nie zauważyłem, żebyś się na tej imprezie bogaciła. Nie wykorzystujesz żadnych informacji od tych znajomych? Nie dowiadujesz się od nich niczego?

Pokręciłam głową i westchnęłam.

– Znam ich, to fakt, ale od dwudziestu pięciu lat nie było wypadku, żebym kogoś z nich spytała, co przyjdzie. Zdarza się rozmawiać o koniach teoretycznie, ogólnie albo też konkretnie, ale po dzwonku i praktycznego skutku to mieć nie może. Nawet Maria czasem spyta Bolka, czy siebie liczy, a ja nie.

– Dlaczego?

– Z dwóch powodów. Po pierwsze, uważam, że oni sami nie wiedzą i tylko mnie zmącą. A po drugie, charakter mi nie pozwala. On jest przekorny i musi odwrotnie. Klasyczny przykład był, jak kiedyś przyjechałam na wyścigi z zamiarem gry na dwa siedem w pierwszej gonitwie, zdaje się, że stawka była wtedy tysiąc złotych, postanowiłam grać za dziesięć. Tylko dwa siedem i nic i

Przypomniałam sobie nagle Gilhelmine w Kopenhadze. Widzieliśmy ją obydwoje z Marcinem i od razu powiedzieliśmy do siebie, że następnym razem ta Wilhelmina przychodzi jak chcąc i należy ją grać górą. W dwa tygodnie później był ten następny raz, Gilhelmine szła w trzeciej gonitwie.

– Mieliśmy ją grać górą – przypomniał Marcin. – Idź do pojedynczej.

Opór zakwitł we mnie w mgnieniu oka.

– Eeeee – powiedziałam niechętnie. – Bo to warto…?

– Mieliśmy grać, to gramy. Masz tu dwa i pół złotego, idź postaw.

– Ma to sens…? Ona pewnie nie przyjdzie…

– Przyjdzie, nie przyjdzie, gramy!

– Może lepiej co i

Marcin zaczął zgrzytać zębami.

– Graj, do cholery, Wilhelminę! Ja idę do porządków! Przestań się wygłupiać, miała być Wilhelmina, to będzie! Graj!!!





– Iiiiii…

Marcin zazgrzytał silniej i popędził do kasy porządkowej, bo było to w czasach, kiedy elektronika nie skomasowała jeszcze wszystkich gier. Szłam do tej pojedynczej bez mała tyłem, z nadzieją, że ją zamkną, nie zdążę, konie chodziły po starcie. Gdyby nie to, że graliśmy do spółki i miałam jego pieniądze, zagrałabym wszystko i

– Zawsze tak było – powiedziałam do Janusza ponuro. – Jeśli koń wychodzi z typowania, a ja się zapieram, że go nie zagram, możesz na niego stawiać wszystkie pieniądze. I dokładnie to samo jest z informacjami. Wszyscy wiedzą, że nie pytam i nie słucham i już nawet nikt się nie fatyguje, żeby mnie o czymkolwiek zawiadamiać. I

– Dlaczego?

– A skąd ja mam to wiedzieć? – zirytowałam się. – Proszę bardzo, dam ci kolejny kliniczny przykład. Wiosna była, początek sezonu, siedziałam na ławce przed paddockiem z jednym takim, pierwsza gonitwa szła, spytał co liczę. „Wiosna jest” – powiedziałam mu na to – „trzy kobyły wont. Z ogierów ten jeden ma dowaloną wagę, sześć kilo. Wont. Zostają dwa, jedynka i szóstka. Będę grała jeden sześć”. – „Co pani?” – rzekł na to i popukał się w głowę. – „Jeden sześć wychodzi i nic i

Nagle przypomniałam sobie, o czym w ogóle rozmawiamy, nie o moim zidioceniu przecież! Janusz słuchał i bawił się pierwszorzędnie. Rozzłościłam się, wyraźnie poczułam, że z wiedzą o Zawiejczyku jestem do tyłu.

– Powiesz prawdę, czy mam iść przepytywać ciotkę Moniki Gąsowskiej? – spytałam złowieszczo.

Przecknął się jakby i lekko wzdrygnął, ale rozbawienie mu nie przeszło.

– Stosunki towarzyskie z ciotką możesz nawiązać, nie ma przeciwwskazań, ale dobrze, już mówię. Na Argentyńskiej, prawie naprzeciwko Antczaków, mieszka jedna babcia, skarb bezce

– Ja bym coś zełgała i wypytała tych Antczaków o wszystkich gości – podsunęłam. – Ważnego świadka wśród nich szukam, albo co.

– Zostało to zrobione.

– I co? Nie wyparli się nikogo?

– Nie… – zawahał się. – Nie sprawdzonych informacji nie powinienem ci podawać, ale niech będzie. Ten chłopiec babci prawdopodobnie nazywa się Paweł Gabla i możliwe, że znasz go z twarzy, bo bywa na wyścigach. Bazyli znajduje się albo wśród tych bywających, albo jest nim Antczak, który, jak na rencistę, trzyma się doskonale.

– Miecio mówił, że Bazyli był na przyjęciu z inostrańcem – przypomniałam – Antczak ma coś wspólnego z rolnictwem, z końmi, z handlem zagranicznym…?

– Był radcą prawnym w MHZ i niekiedy robi jakieś opracowania jako prace zlecone. Dorabia do renty, a na przyjęciu był, owszem. Razem ze szwagrem.

– Z jakim szwa… a! Z bratem Antczakowej? Jak mu tam, Podwalski? A ten co?

– Doradca w Ministerstwie Rolnictwa. Jeden z licznych. Właśnie zajmuje się końmi. Wszyscy obecni na tamtym przyjęciu zajmują się końmi, więc wygląda to naturalnie. Jednakże coś tu się chyba zaczyna zazębiać.

– A te wiadomości od Miecia? Te jego cztery numery?

– Już mają opiekę. Będzie można zadać im parę pytań we właściwej chwili.