Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 33 из 48

Podinspektor Wolski zaaprobował pomysł. Owszem, śpiącego w błogim poczuciu bezpieczeństwa Albiniaka zaraz się wywlecze z celi, przystroi w nadprogramowe uwłosienie i zacznie też jeździć, mijając się z Gargulcem. Mnie tym bardziej trzeba o wszystkim informować, okazuję się bowiem użyteczna.

Przypomniałam o straży pożarnej w Ożarowie i dowiedziałam się jeszcze, że na strzykawce objawił się jeden wyraźniejszy odcisk palca. Właściwie pół odcisku, ale wystarczy. W obecnej chwili na wyścigach pobierane są odciski palców od wszystkich, jak leci, pod byle jakim pozorem.

– Tego Harcapskiego z mercedesa znasz?

– Pierwsze słyszę.

– Ale może z widzenia?

– Z widzenia znam tysiąc osób. Harcapskiego pewnie też, jeśli bywa na wyścigach. Fotografii nie macie?

Nie zdążył mi odpowiedzieć, bo zadzwonił telefon. Major Wolski. Przyszło mi na myśl, że dzięki tej wyścigowej aferze zaczynam stanowić coś w rodzaju filii komendy, a co będzie, jak wyjdę z domu…?

Major Wolski grzecznie zapytał, czy nie mogłabym wyjść z domu. Pan Harcapski zaczął właśnie załatwiać coś w banku na Mazowieckiej i byłoby dobrze na niego popatrzeć. Może go znam. Radiowóz już podjeżdża pod mój dom i w ciągu dziesięciu minut dostarczy mnie na Mazowiecką, gdzie spowoduje się zatrzymanie pana Harcapskiego odrobinę dłużej.

Wyraziłam zgodę, odłożyłam słuchawkę i telefon zadzwonił. Maria.

– Za trzy kwadranse jadę do Miecia, tak się umówiłam, jedziesz też?

– Jasne. Ale będę na mieście bez samochodu, przyjadę do ciebie i pojedziemy razem. Po drodze kupimy butelkę wina i ja się będę mogła napić.

– Świnia. A ja?

– W najgorszym wypadku wezwiemy taksówkę, Miecio ma telefon…

Janusz wyjrzał przez okno od ulicy i oznajmił, że radiowóz już jest. Nietypowy trochę, zielone volvo. Sztucznej brody nie miałam, więc kwestia wyszukanego stroju odpadała, wybiegłam z mieszkania, chwyciwszy po drodze pierwszy lepszy płaszcz.

Volvo było jednak radiowozem, kiedy znaleźliśmy się w okolicy placu Powstańców jakieś osoby w banku zostały powiadomione, że Harcapskiego można już wypuścić. Został załatwiony w błyskawicznym tempie i ujrzałam go wchodząc, twarzą w twarz. Zbliżał się do drzwi wyjściowych. Spojrzałam na niego, on spojrzał na mnie i niech to piorun spali, ukłonił się. Ukłoniłam się również, tak autentycznie zaskoczona, że powinien wziąć swój ukłon za pomyłkę, ale nie miałam złudzeń, nie wziął. Na tych cholernych wyścigach, nie wiadomo dlaczego, wszyscy mnie znali.

– To ten! – oznajmiłam ponuro, odczekawszy, aż się oddalił.

– Który, znaczy? – spytał sierżant z radiowozu.

– Ten, co wychodził z Figatem z budynku administracji, a przed nimi leciał przestraszony Tadzio Łazarski. Figat twierdził, że to obcy człowiek, w co wcale nie wierzę. Znał Jeremiasza. Niech pan to powie majorowi Wolskiemu, a mnie uprzejmie proszę odwieźć na Dworkową.

Z powrotem jechaliśmy znacznie wolniej, wśród licznych korków, więc na Marię czekałam ledwie parę minut. Podeszłam do Francuza, nabyłam Côte du Rhon i udałyśmy się do Miecia.

Honorata wróciła do domu na minutę przed nami i właśnie zaczynała zastawiać stół.

– Słuchajcie, Miecio znów się kazał czycić – powiedziała z lekkim niepokojem. – Nie wiem, czy mu nie wraca ten wstrząs. Nie chce powiedzieć dlaczego, ale bardzo się upiera i musiałam kupić szampana.

– Z czyczeniem poczekamy chwilę, aż się napój ochłodzi – zarządził Miecio. – Może to będzie czyczenie przedśmiertne, bo ja puściłem farbę, ale w razie mojego zejścia pierwszym podejrzanym ma być Malinowski. Oprócz policji, on jeden wie!

– Że puściłeś farbę, czy coś więcej? – zainteresowałam się.

– Co do czegoś więcej, to on pewno wie wszystko, ale jest to dygnitarz, który z natury rzeczy udaje niemowę.

– Co ty powiesz? – zdziwiłam się. – A tak mi się podobał w mundurze! Że też nie wykorzystałam okazji, raz w życiu z dygnitarzem…!

– Chyba nic straconego? – podsunęła życzliwie Honorata.

– Za późno. Należało się tym zająć, jak mnie nikt nie kochał, teraz przepadło. I co powiedziałeś. Mieciu?

– Wszystko! Wszystko! Doniosłem na przyjaciół, pozdradzałem znajomych, obszczekałem wrogów! Na tym stole jeszcze nie ma wszystkiego, brakuje wrogów!

– Jakich wrogów? – zaciekawiła się Maria.

– Wrogów wątroby i przewodu pokarmowego! Ukisiły się buraczki, takie malutkie, z cebulką, w occie, mówię wam, niebo w przełyku! l na podniebieniu. Patrzcie, niebo na podniebieniu, ciekawe, co od czego pochodzi, niebo od podniebienia, czy podniebienie od nieba?

– Zależy, co było pierwsze, anatomia czy przyroda.

– Ty jesteś lekarzem! Rozstrzygnij to!

– Nie mam co rozstrzygać, najpierw pan Bóg stworzył świat, a dopiero potem tego głupka, Adama…

– Szampana pod buraczki – powiedziała filozoficznie Honorata. – Ale jak on tak chce, niech mu będzie. Jeszcze mam wczorajsze pyzy, ale trochę się zeschły, więc wam nie dam.

– I mamy cię czcić, Mieciu, za te wszystkie donosy i zdrady? – upewniłam się.

– Za cywilną odwagę – sprostował Miecio. – I może nie tylko za cywilną, jakie tam jeszcze są rodzaje odwagi…? Za wszystkie możecie, bo jak nie dostanę po ryju albo i gorzej, to będzie zwyczajny cud.

– Przystąp do konkretów, co?

– Zaraz. Ty też wszystko powiesz?

– Pewnie, że powiem, ale najpierw ty. Ja mogę mówić tylko do osób pewnych i zaufanych, więc najpierw się muszę przekonać, że jesteś pewny i zaufany. Inaczej będę mówiła tylko do nich, a tobie się zatka uszy.





– No dobrze. Wasze zdrowie!

– Twoje, Mieciu, twoje – upomniała Honorata. – To ty masz być czczony, ja się na uszkodzenia cielesne nie narażam.

– Moje zdrowie! No więc dobrze zgadłem, sekretarka Malinowskiego miała listę tych gości, wśród których był Bazyli.

– I co komu z tego przyszło? – spytała Maria, nakładając sobie na talerz zraziki zawijane z ryżem. Kiedy Honorata zdążyła je odgrzać, było nie do pojęcia.

Miecio wyławiał ze słoja buraczki i obdzielał nas wszystkie. Były rzeczywiście znakomite.

– Postąpiono ku przodowi drogą eliminacji – oznajmił. – Droga jest to uciążliwa i pełna wądołów. Z dwudziestu czterech podejrzanych odpadło jeszcze ośmiu, z całą pewnością znajdowali się w pewnym oddaleniu od dwojącej mi się przed oczami grupy, o ile pamiętacie wcześniejsze spostrzeżenia…

– Pamiętamy – powiedziałyśmy obie z Marią równocześnie.

– Ja niedokładnie, ale to bez znaczenia – odparła razem z nami Honorata. – To nie ja prowadzę śledztwo, więc wszystkiego pamiętać nie muszę.

– W razie czego wytłumaczę ci wszystko jeszcze raz, kochana żono – obiecał Miecio. – Odpadło ośmiu, zostało szesnastu. Malinowski przypomniał sobie, a potem zostało to sprawdzone, że dwóch z tych szesnastu przez trzy kwartały przeciętnie siedziało za granicą. Jeden pół roku, drugi rok, więc średnia wypada trzy kwartały. Bazyli w tym czasie działał, więc to żaden z nich. Ocalało czternastu, wśród nich jest Bazyli i nijak się tego zmniejszyć nie da.

– Listę nazwisk dostali? – spytałam surowo.

– Jako pierwszą rzecz. Dorozumiałem się, że mają sprawdzać, który z nich zna niejakiego Harcapskiego. Chciałbym wiedzieć, kto to jest Harcapski, bo pierwsze słyszę.

– Podejrzany o bezpośrednie kontakty z Bazylim – wyjaśniłam. – I co dalej, bo na razie nie widzę nic nowego.

– Resztę powiem przy szampanie – uparł się Miecio. – Będą to rzeczy bardzo straszne i coś je musi rekompensować!

– Ona chyba kupiła Czarną Wdowę – zauważyła Maria. – Nie, coś mi nie tak wyszło, nie Czarna Wdowa, tylko Veuve Clicot, czarna wdowa, to zdaje się pająk…? Czy wąż?

– Przecież się znęcasz nad zwierzętami! – oburzyłam się. – Jak możesz nie wiedzieć?!

– Primo, nie znęcam się. Secundo, są to szczury. A tertio, ja się zajmuję bakteriami!

– Bakteria to też zwierzę – zaopiniował Miecio. – Nikt nie powie, że ptak albo ryba. Honorka, zobacz… Nie, ja sam sprawdzę, czy on się już zagrzał…

Żadna z nas nie miała wątpliwości, iż zamierza sprawdzić stopień ochłodzenia szampana. Czekałyśmy niecierpliwie, mniej z uwagi na trunek, a bardziej na jego działanie uboczne. Tajemniczość Miecia dojadła nam gruntownie.

Strzelił wreszcie korkiem, niczego nie stłukł i zastrzegł się, że nazwisk wyjawiał nie będzie. Policji wyjawił, to wystarczy. Nam może wyznać, że pewien osobnik, nazwijmy go iks…

– Może ich lepiej ponumeruj – przerwałam. – Liczb jest więcej niż liter, a o ile mogę się zorientować, grono prezentuje się bogato.

– Dobrze, nazwijmy go numer jeden – zgodził się Miecio. – Otóż numer jeden zna takiego, który stanowi źródło przekazu. Trzyma się go jak rzep psiego ogona, lata za nim, podsłuchuje i czasem osiąga upragniony skutek. Robi to jawnie albo tajnie, a ten dzwoniący…

– Też go może jakoś nazwij – zaproponowała Maria. – Kolej na numer dwa.

– Numer dwa nie jest tytanem myśli i od numeru jednego jest w pewnym stopniu uzależniony, wije się i miga, bo ma działać dyskretnie. Czasem go oszukuje.

– Czekaj, a co właściwie robi poza tym, że dzwoni?

– Udaje, że pracuje w szacownej instytucji.

– Nie, co robi podstępnie? Dzwoni mówisz, w co dzwoni? W dzwon Zygmunta, w ry

– Telefonem. Dzwoni do dwóch jednostek, z czego jedna jest trójwymiarowa…

– A ta druga płaska? – zdziwiła się Honorata.

– I ty, wężyco, przeciwko mnie…!

– Mieciu, mów jakoś wyraźniej, bez tych ozdobnych przenośni! – zażądała Maria. – Ja i tak muszę wytężyć umysł, skoro wplątałeś matematykę!

Nie miałam cierpliwości czekać, aż Miecio wyjdzie na prostą.

– Rozumiem, że jednostka ma być potrójna i zgaduję, że składa się z trzech łomżyńskich mafiozów – podpowiedziałam. – Niczego więcej potrójnego nie ma. Do nich dzwoni?

– Ukłony! – wykrzyknął Miecio. – Chapeau bas! Twoje zdrowie!

– A ten drugi to kto?

– A ten drugi to Białas.

– Sedno rzeczy leży w tym, po co do nich dzwoni – stwierdziła Maria. – Pyta, co będzie, czy mówi, co ma być?

– Obie jesteście obrzydliwie mądre i ja tu nie mogę żadnego napięcia wywołać, z ust mi wyjmujecie pointy! – zgromił nas Miecio z oburzeniem. – Do bani takie występy! Ja mam mówić czy wy?