Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 48

– Truskawka, Granica, Jurgielt, walka…

– Ucieka ta Truskawka!!! – wrzasnął Jurek. – Ty popatrz, ona wygra…!!!

– Dawaj, Debor…!

– Truskawka, Truskawka, Truskawka…!!! – wrzeszczał Miecio.

Wykrzyczał tę Truskawkę, wygrała o trzy długości bez przesadnego wysiłku, za nią znalazły się razem Jurgielt z Granicą. Dopiero teraz zainteresowałam się, co właściwie było grane w tej gonitwie, może wreszcie pojawiła się szansa na fuksa? Okazało się, że głównie Debor i Granica, Truskawka była prawie nietknięta. Stanowczo wolałam na drugim miejscu Jurgielta, też nie był grany.

– Ten loczkowaty grał dwa sześć! – przypomniała sobie nagle Maria. – Jeden sześć też, ale cieniej. Z Truskawką! Myślałam, że obaj zgłupieli. Nie do wiary, że ta Truskawka przyszła.

– Mówiłam pani, że Truskawka – wypomniała łagodnie Monika Gąsowska. – Tu bardzo łatwo wygrać, na tych wyścigach…

Moje pobożne życzenie wyjątkowo się spełniło, drugi okazał się Jurgielt. Monika Gąsowska, wedle pobieżnych obliczeń, mogła już jechać nie tylko do Londynu, ale nawet do Australii. Stanowiła dla mnie niezbity dowód, że wygrywają najlepsze konie bez żadnych kantów.

Głośnik podał wreszcie wypłaty tripli od gonitwy pierwszej i wszyscy dostali ataku śmiechu. Pierwsza tripla sześć tysięcy z groszami, druga jeszcze gorzej, pięć osiemset. Trzeciej jeszcze nie było, ale w obliczu zwrotu stawek za Poloneza, Stojana i Barnabę niczego lepszego nie można się było spodziewać. Dopiero Truskawka miała szansę podnieść nieco wypłaty, bo górą dali za nią 27 tysięcy. Porządek był zbliżony, 29.500.

– Zdaje się, że to jest moja jedyna wygrana w dniu dzisiejszym – zauważyłam melancholijnie. – Dobrze, że chociaż fuksowa.

– Skąd ta cholerna Truskawka się tutaj wzięła – mamrotał Jurek, rozwścieczony. – Piąta, ostatnia, piąta…

– Skrzydeł dostała – poinformował zgryźliwie pułkownik.

– I jak tu można wygrać, skoro tak chowają konie – użalił się pan Sobiesław. – Czas zrobiła, jak pierwsza grupa…

Obejrzałam Truskawkę w swojej statystyce i puknęłam Marię w łokieć.

– Co mnie zastanawia, to te talenty młodego narybku – rzekłam w zadumie. – Popatrz, kto na niej jeździł, uczniowie i amatorzy. Jak oni to zrobili, żeby nikt nic nie zauważył? Już nie mówię komisja techniczna, ale gracze? Wstrzymywanie konia na ogół się widzi, szczególnie nieudolne…

– Widocznie wstrzymywali udolnie. Nie widzisz, że to jest dobry pomysł? Uczeń źle pojechał, czego wymagać od takiej Jankowskiej, Lejby, Sojeckiego? Źle pojechał, trzymał się z tyłu i nie ruszył finiszem. Tylko tak, i

– Macie triplę od niej?

– Od niej nie, tylko przechodzimy. Może dadzą z dziesięć tysięcy…

Przed samym końcem gonitw zdążyli jeszcze podać kwintę, wyniosła przeszło osiemdziesiąt milionów. Triplę były nędzne, bo po Truskawce przyszły murowane faworyty i w rezultacie najwyższa wypłata ledwo przekroczyła czterdzieści tysięcy. Trafi-

łam ostatnią, nie miałam nadziei nawet na dwadzieścia. Pilnowanie Miecia darowałam sobie po siódmej gonitwie, kiedy ujrzałam nadkomisarza Jarkowskiego konspiracyjnie szepczącego z szubrawcem o tępej gębie, który wydawał mi się najbardziej podejrzany…

– I dlaczego tak? – zainteresował się Janusz. – Skąd to się wzięło?

Relację składałam mu już o osiemnastej, wyścigi bowiem, w braku oświetlenia toru, musiały się kończyć przed zachodem słońca. Po nerwowym dniu zamierzałam spędzić spokojny wieczór.

– Wycofali konie w pierwszej, w czwartej i w piątej. Za wycofane konie jest zwrot stawek, tym razem zwrot był olbrzymi, bo odpadły faworyty. Daje to taki efekt, jakby ludzie w ogóle nie grali, pieniędzy nie ma. To jedno, a drugie, rachuba od tego dostaje obłędu, musi wszystko poodejmować i poprzeliczać. Jak odjeżdżałam, przedostatniej tripli jeszcze nie było, a ostatniej w ogóle nie zdążyli obliczyć.

– Miałem raczej na myśli, skąd się wzięło to urodzajne wycofywanie.

– A… Wedle tego, co mówi Monika, konie dostały anty-doping. Środki uspokajające albo usypiające. Polonez poleciał i zdechł od początku gonitwy, potem widocznie dyżurny weterynarz się zainteresował i dwa następne wydłubał z paddocku. Pojęcia nie mam, co i w kogo wstąpiło, jakiś nowy pomysł.

– Potem już wycofań nie było?

– Nie. I to jest nawet logiczne. Tamte wyłapane, weterynarz się gapi, widać było, że żaden numer nie przejdzie, to co się mieli wygłupiać. Ktokolwiek to zrobił, zysku nie miał żadnego.

– Od kogo najlepiej czegoś się na ten temat dowiedzieć?

– Od Jeremiasza. Kierownik lecznicy i najuczciwszy człowiek na świecie. Nie może nie wiedzieć, co się tam dzisiaj działo…

Zadzwonił telefon. Nie ruszyłam się z fotela, pewna, że to do Janusza. Okazało się, że właśnie do mnie.

– Możesz tu przyjechać? – spytała Maria jakimś dziwnym głosem. – Tylko zaraz.

– Dokąd przyjechać?

– Do mnie.

– Mogę. Bo co?

– Siedzi u mnie Waldemar z pijanym Bolkiem, który bardzo płacze. Spróbuję go trochę otrzeźwić. Dziwne rzeczy mówią.

– W porządku, za kwadrans jestem…

Nie doceniłam siebie, znalazłam się u niej po dwunastu minutach. Przy stole siedzieli Waldemar, Bolek Kujawski i jakiś okropnie wystraszony chłopak, mniej więcej szesnastoletni. Kujawski robił wrażenie bardziej przygnębionego, niż pijanego.





– A gdzie go miałem zawieźć, jak się bał do domu wracać? – mówił z zakłopotaniem Waldemar. – Do hotelu czy na policję? Rozumiem, że się boi, a jak nie będzie chciał gadać, to sam powiem, co mi powiedział. Też bym się bał na jego miejscu…

Skierowałam pytające spojrzenie na Marię, gestem wskazując chłopaka.

– To jest Janczak – wyjaśniła. – Z Bolka stajni. Od Wróblewskiego.

– I też się boi – podjął Waldemar. – Ogólny strach i zgrzytanie zębów. Będziesz gadał, czy ja mam zacząć?

Kujawski z wyraźnym obrzydzeniem zjadł kawałek cytryny i popił kawą.

– Zacznij, zacznij – wymamrotał. – Mnie już co tam…

– Żadne co tam, panie Bolku – powiedziałam stanowczo. – Znamy się prawie dwadzieścia lat, pan wie, że ja się nie czepiam…

– Fakt – przyznał Kujawski, kiwając głową.

– I wszyscy wiemy, że coś tu nie gra, niech pan się wreszcie odezwie jak człowiek, dosyć tego ukrywania, gorzej nie będzie. W czym rzecz?

– Zbuntowali się – powiedział Waldemar z satysfakcją. – Po tym Derczyku. Jakiegoś herszta mają te wszystkie mafie, okoniem mu stanęli i teraz boją się wszyscy, bo to małe i chude…

– Powi

– Zameczek uprawia – mruknął Kujawski. – On się nie boi.

– Nie moglibyście powiedzieć porządnie i może jakoś od

początku?

– A pani poleci do glin…?

– Bolek, bez glin i tak się nie obejdzie – zapewniła Maria. – Ona ma rację, powiedzmy sobie wszystko, a potem się zastanowimy, co z tym zrobić. Czy myśmy cię kiedyś wyrolowały?

Kujawski pokręcił głową i, krzywiąc się strasznie, zjadł następny kawałek cytryny. W Janczaku panika zaczynała chyba opadać, nic nie mówił, ale łypał na nas okiem jakoś przytomniej. Waldemar przysunął sobie kawę.

– To moja…? Tam jest różnica, co i

– Jontek i Tymek od Łomżaków biorą jak z łaski – przerwał mu Bolek, nagle zdecydowany. – Niżej sześciu mowy nie ma. Naciskali, naciskali, zawsze do nich leciał ten ślepy Lolek…

– Staje

– Tak jest, on robi za pośrednika i jeszcze ma jakieś chody. Gnietli, a oni swoje, jak chcąc. Gargulca wykończyli, przymusili go i jeszcze na drugi początek spieszenie mu wchodzi…

Gargulec nazywał się naprawdę Maszkarski, skojarzenie było nawet prawidłowe, podobno wymyślił je Białas, który przez dwa lata jeździł we Francji. Gargulec był już starszym uczniem i do praktykanta brakowało mu dwóch gonitw, kiedy, nakłoniony przez mafię łomżyńską, schował konia i komisja techniczna odbiła sobie na nim poprzedni brak reakcji. Wyleciało mi to wydarzenie z pamięci, kiedy mówiłam Januszowi o nieszczęsnym Wiórkowskim i postanowiłam nadrobić niedopatrzenie przy najbliższej okazji. Zrozumiałam, że mafia wywierała presję, a Sarnowski z Białasem usiłowali się jej nie poddawać. Zgodne to było z powszechną opinią.

– Derczyk się odgrażał – powiedział Bolek po chwili i zamilkł.

– Że rozgada, co? – podchwycił Waldemar. – Tego to ja pojąć nie mogę, dlaczego akurat Derczyk taki rozmowny się zrobił i co on takiego widział…

– Podsłuchał Sarnowskiego w Pyrach – nie wytrzymał Kujawski. – W wozie gadali, podkradł się i wszyscy wiedzą, że Jontek siedział z takim jednym od Bazylego. Z gęby go rozpoznał. I numer gabloty zapisał, bo raz się zdarzyło, że swoim przyjechał…

– A tak, to co? Przyjeżdżał cudzym?

– Z byle kim albo taksą…

– Bolek, nie kołuj, mów wyraźnie! – zażądała Maria. – Co tam się stało po tym Derczyku?

– Zgniewało nas – odparł Kujawski z ponurą determinacją. – Strajk, znaczy. Nikt grosza nie bierze i tak się pojedzie, jak konie pójdą. Szlus, kropka. Próbowali od zeszłej niedzieli, zebraliśmy się razem, Tymek z Jontkiem skrzyknęli, ja byłem, Adam, Heniek, Jędrek, Tomasz, najgorzej Władek, bo był u nich na etacie, ale też się postawił. Tak to nie ma, zabijać nas nie będą, żeby nie wiem co, wont, nie ma gadania. Ślepy Lolek się szarpał, że to nie oni, wychodzi, że Bazyli, no to co z tego, to tym bardziej, bo Bazyli dusił na wszystkie strony, przez Łomżaków też i nawet głównie. Dosyć tego.

Wszyscy zrozumieliśmy doskonale.

– I dlatego spróbowali i

– A jak! – przyświadczył Bolek i uczynił gest brodą w kierunku Janczaka, który otrząsnął się gwałtownie. Otworzył usta, zamknął i widać było, że z wydaniem głosu ma duże trudności.

– Skąd pan ich w ogóle wziął, panie Waldku? – spytałam.

– Bolka z wyścigów, już był na bani, wiadomo, że sam nie pojedzie, prosili, żebym obrócił, na górze siedział i nie chciał wyjść. A ten się przyplątał po drodze, koło bocznej bramy. Wyskoczył z krzaków i machał jak wiatrak, powiadał, że go gonią, ale do tej pory nie wiem kto.