Страница 18 из 48
– Nie. Widziałam w sobotę przez dwie gonitwy, jak siedział koło pani. Potem już nie. Ale przecież… Skoro to znajomy, może go pani chyba znaleźć prywatnie?
– Właśnie nie. Jego telefon w domu nie odpowiada, a w firmie nikt nie wie, kiedy będzie. Byłam u niego, bo moja ciotka ma do niego jakiś interes, ale go nie ma. Myślałam, że może tu… Podobno on jeszcze nigdy nie opuścił ani jednego dnia wyścigowego.
– Może być na i
Dziewczyna zdziwiła się.
– Nie, dlaczego miałby się ukrywać? Te swoje pieniądze ma legalnie. W sobotę trafił dwie pierwsze triple, tak powiedział i potem znikł mi z oczu kompletnie. Ja się pani przedstawię, pani pozwoli?
Pozwoliłam. Nazywała się Monika Gąsowska i mieszkała u ciotki na Asfaltowej albo w stadninie w Łącku. Wydawała się zakłopotana i zaniepokojona, na znalezieniu Zawiejczyka wyraźnie jej zależało, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób go szukać. Wydedukowałam, że właściwie zależy nie jej, tylko tej ciotce i jeszcze raz poradziłam załatwić sprawę przez radiowęzeł. Tą drogą odnajdywano wszystkie pogubione klucze, dokumenty, okulary, dzieci i tatusiów.
Zeszłam na dół zagrać porządek w pierwszej gonitwie i dopiero widok nadkomisarza Jarkowskiego uświadomił mi, co usłyszałam przed chwilą od dziewczyny. Stał przed kasą dwustutysięczną i wpatrywał się w program.
– Coś panu powiem za chwilę, tylko najpierw zagram – szepnęłam mu do ucha.
Oderwał wzrok od programu, spojrzał na mnie półprzytomnie, zupełnie jak prawdziwy gracz, i kiwnął głową. Popatrzyłam na paddock, koń numer dwa chodził w lekkich pląsach i zaczynał się pienić. Moim osobistym faworytem była piątka. Herezja, prawnuczka Hesji, którą prawie uważałam za synową. Mój syn kiedyś na punkcie Hesji dostał istnego szału, twierdził, że jest ruda i zachwycał się nią bardziej, niż wszystkimi dziewczynami, jakie przy jego boku widywałam. Potomstwo Hesji określałam mianem wnucząt i grywałam z uporem, zresztą istotnie były to całkiem niezłe konie. Herezja powi
Wróciłam pod kasę i jak zwykle, złe we mnie wstąpiło. Dwa pięć zagrałam raz, a potem, bez racjonalnych przyczyn i przez nikogo nie przymuszona, dograłam jeszcze z dwójką i piątką jedynkę, czwórkę i szóstkę. Razem władowałam w ten pierwszy bieg 70 tysięcy i straciłam wiarę w siebie.
Nadkomisarz Jarkowski cierpliwie przeczekał moje obłąkaństwo.
– No? – spytał półgłosem, kiedy odeszłam od kasy. Wyszliśmy na zewnątrz od strony toru, gdzie było na razie mało ludzi. Wszyscy kłębili się przy paddocku i w okolicy kas.
– Primo, jeden z tych, co wygrali w sobotę triple po Derczyku, nazywa się Zawiejczyk – powiedziałam od razu, nie zadając głupich pytań na temat ich wiedzy. – Secundo, mogę się zaraz dowiedzieć, gdzie mieszka i pracuje. Tertio, od soboty zniknął. Quarto…
– Skąd pani to wie?
– Na górze siedzi dziewczyna, która go zna prywatnie i szuka.
– Wszystko o dziewczynie!
– Wszystkiego nie, ale nazywa się Monika Gąsowska, koniara stuprocentowa. Mieszka w Łącku w stadninie, a w Warszawie u ciotki na Asfaltowej cztery. Zawiejczyk jest znajomym ciotki. Quarto, nie było o tym mowy, ale mam wrażenie, że o panu trąbić nie należy? Zdaje się, że nikt nie wie, że pan jest glina na służbie… najmocniej przepraszam, funkcjonariusz…
– Drobiazg. Zgadza się. Nie wspominałem, fakt, ale myślałem, że dla pani to jasne?
– Owszem, teraz już jasne. Nie wygłupiłam się wcześniej, bo zajęta byłam wyścigami.
– Całe szczęście. Niech pani się dowie, ile można, o tym Zawiejczyku prywatnie. Urzędowo wiemy, że ma produkcję tworzyw sztucznych, grzechotki, rybki i tak dalej, dla dzieci. Adres też znamy. Jakieś plotki, albo co…
– Znaczy, mam robić za wtyczkę?
– Tak. Trochę ma pani porobić za wtyczkę. Chyba, że popiera pani ten cały kant i świństwo?
Kantu i świństwa nie popierałam nigdy w życiu, ale stanowisko wtyczki miałam objąć pierwszy raz. Nie zgłosiłam obiekcji. Wróciłam na górę, do rozpoczęcia gonitw zostało jeszcze dziesięć minut. Dziewczyna siedziała na swoim miejscu.
– I co? – spytałam. – Była pani już w sekretariacie?
– Nie, jeszcze nie. Nie bardzo wiem, jak to załatwić, i mam nadzieję, że może on się pojawi. Przeczekam trzy gonitwy i potem pójdę.
– Daleko chodzić pani nie musi, tu siedzi przy stoliku pani Zosia, ona to pani załatwi. Dobrze, sama do niej pójdę. Jak mu na imię?
– Alfred.
– W porządku, po trzecim biegu pokrzyczą na Alfreda Zawiejczyka, żeby się zgłosił do sekretariatu na dole. Pani go dobrze zna?
– Nie wiem czy dobrze, ale długo, zdaje się, że od urodzenia. To był taki dobiegacz mojej ciotki, znajomość im została. Załatwia dla niej różne interesy.
– Legalne?
Dziewczyna znów się zdziwiła bardzo wyraźnie.
– Legalne? Chyba legalne. Nie wiem. To znaczy, nie przypuszczam, żeby moja ciotka wdawała się w coś nielegalnego. Właściwie ona nic nie robi, ma dochody z willi, którą wynajmuje, ale to było przez Pumę, nie wiem, jak teraz, w każdym razie oficjalnie, dla jakiejś ambasady, czy coś w tym rodzaju. I sprzedaje biżuterię, Zawiejczyk właśnie jej to załatwiał. Nie ma w tym chyba nic karalnego?
– Moim zdaniem, nie. Jeśli natomiast można pani radzić…
– Daj otwieracz – powiedziała Maria, wywlekając z torby butelkę piwa. – Zdążyłam zagrać, co uważam za cud. Miecia nie ma?
Wyrwałam spod niej własną torbę i lornetkę, którymi zajmowałam drugi fotel i wyciągnęłam otwieracz do piwa. Konie przeszły na tor i zademonstrowały próbny galop. Tłum przenosił się na drugą stronę. Waldemar poprzez plecy pana Zdzisia podawał nam talerzyk ze słonymi paluszkami.
– Siedzieć!!! – wrzasnęłam strasznie, bo pan Zdzisio zaczął się podnosić.
Maria rzuciła otwieracz na fotel, zdążyła wyrwać talerzyk Waldemarowi z ręki. Pan Zdzisio zorientował się, w czym rzecz, przeczekał nasze manipulacje.
– Pana Mariana nie będzie – zawiadomił wszystkich. – Spotkałem go na ulicy, wyjeżdża do Francji, chyba nawet już dziś wyjechał. Wygrywa dwójka!
– Teraz? – spytał Jurek z przekąsem.
– Teraz. Zaczynam kwintę!
– On jest rozczulający – powiedziała Maria, nie zniżając głosu i zaczęła rozlewać piwo do szklanek.
Spytałam ją o Miecia. Nie dalej jak wczoraj wieczorem Honorata postanowiła zamknąć go na klucz w domu, widocznie coś się zmieniło. Owszem, zmieniło się o tyle, że Miecio miał się zamknąć sam od środka, a gdyby mu się znudziła izolacja, przyjechać na wyścigi. Gra do spółki z Marią nie tylko to, co wczoraj ustalili, ale także dodatkowo, przez telefon. Natchnienie spłynęło na niego o dziewiątej rano i złapał ją w pracy. Może przyjdzie.
– Jak nie przyszedł do tej pory, to już go nie będzie – zawyrokowałam. – Uspokój się, nie ma przepisu, że trzeba wylać wszystko! O rany…!
Udało mi się upić trochę piany, zanim zalała cały parapet. Głośnik zawył na zamknięcie ostatnich kas. Monika Gąsowska z tyłu dotknęła delikatnie mojego ramienia.
– Przepraszam, pani zaczęła coś mówić…? Przypomniałam sobie, co zaczęłam do niej mówić, dopiero po dłuższej chwili.
– Tak. Jeśli można radzić pani ciotce, byłoby dobrze, gdyby okazała szczerość absolutną. Policja będzie ją pytała o tego pana Zawiejczyka…
– Zawiejczyk coś zrobił?
– Nie, nie przypuszczam. Ale chyba jest ce
Monika Gąsowska kiwnęła głową. Nie przejęła się zbytnio, widocznie ta jej ciotka rzeczywiście egzystowała bez przekraczania granic kodeksu karnego.
– To bardzo dobrze, może oni go znajdą prędzej, niż ja. Owszem, przekażę jej pani radę. Mnie też będą pytać?
Przyświadczyłam z całym przekonaniem. Każda sekunda ubiegłej soboty mogła okazać się ważna, szczególnie w odniesieniu do tych fartownych triplarzy. Przypomniałam sobie, z jakim napięciem towarzysz dziewczyny wpatrywał się w tor i pomyślałam, że kto wie, jego zeznania mogą stać się kluczowe.
Jurek strącił pod fotel długopis, a pan Zdzisio połowę programu. Obaj rozpoczęli ćwiczenia gimnastyczne, nie ustaliwszy przedtem kolejności, rezultatów zatem nie osiągnęli. Fotele były upiornie ciężkie, przesuwanie i podnoszenie wymagało udziału kulturysty, na włażenie pod spód brakowało miejsca. Długopis Jurka wyłowiłam od swojej strony, dzięki czemu pan Zdzisio uporał się ze zbieraniem programu. Głośnik zawył trzy razy, bomba poszła w górę.
– Ja bym chciała coś zagrać – powiedziała głośno Monika Gąsowska za mną.
– To nie w tej chwili – odparłam z roztargnieniem i przyłożyłam do oczu lornetkę.
Stawka weszła do start-maszyny bez wielkich sztuk, nikt nie uciekł i nikt nie zleciał. Ruszyły równo.
– Prowadzi Dobór, drugi Albatros, trzecia Delia – zaczął głośnik. – Na czwartym miejscu Martyna, piąta Herezja, na ostatnim miejscu Filut. Stawka dochodzi do zakrętu, kolejność bez zmian. Prowadzi Dobór…
– Kto tu gadał o jedynce?! – ryknął z oburzeniem Waldemar. – Z miasta do miasta ma przyjść…?!
– Jedynka ma obowiązek prowadzić…!
– A ja wam mówię, że dwójka to już wisi! – ogłaszał zwycięsko pułkownik.
– Gdzie trójka?! – wrzasnął rozpaczliwie pan Edzio.
– Wróblewski odpada! – jęknął ktoś ze zgrozą. – Wróblewskiego nie będzie!
– A niby dlaczego ma być? – mruknął Jurek pod nosem.
– Stawka mija zakręt – informował głośnik. – Na prostą wyprowadza Albatros, słabnie Dobór…