Страница 27 из 38
Mieszkam teraz prawie przez cały czas w sterowni, sypiam na fotelu przed głównym pulpitem, staram się nie wychodzić stąd, nie spotykać ich zbyt często. Tylko czasem przypadkowo, mijamy się w wąskim przejściu, przemykam wtedy bez słowa, oni też milczą. Luiza nie patrzy na mnie, nie wiem nawet czy zauważyła, że nie mam już tego numeru. Zamiast niego na moim czole widnieje ciemny prostokąt, gojące się miejsce po wyciętym naskórku. Nie wygląda ładnie, ale przecież to drobiazg, po powrocie zrobię sobie przeszczep, śladu nie będzie…
To jednak niemile, tak nie mieć się do kogo odezwać, tyle czasu spędzać samotnie… Trudno, muszę się przyzwyczajać, wkrótce oni znikną w biostatorach, a ja zostanę tutaj… Nawet nie ustaliliśmy jeszcze, jak długo będą trwały wachty, ale będzie czas by porozmawiać o tym, gdy już osiągniemy właściwą trajektorię…
Chwilami nie mogę znieść samotności. Próbuję wtedy wyglądać ze sterowni, przejść się po i
Kiedyś wstaję z fotela, idę, mijam kilka przejść, zaglądam tu i ówdzie, nigdzie – nikogo…
Szukam dalej, otwieram kolejne drzwi, ani śladu, wprost niemożliwe, musieli ukryć się celowo. Szukam ich, coraz bardziej gorączkowo, z coraz większym niepokojem… wszędzie już chyba zajrzałem – nie ma ich… Wpadam w rozpacz, biegam, szarpię drzwi…
…i nagle dociera do mojej świadomości, że to musi być sen, koszmarny sen o samotności w pustym statku… To okropne, kiedy się śni coś przerażającego albo smutnego… Człowiek jest świadom niemożliwości, nierealności tego, co się wokół dzieje – i nie może nic na to poradzić, nie może obudzić się, wyrwać się z koszmaru…
Pamiętam, kiedy byłem mały i chorowałem na jakąś chorobę dziecięcą, z wysoką gorączką, może to była świnka albo coś i
To wszystko myślałem sobie w czasie tamtej gorączki, nie pamiętam skąd się wzięła, może z jakiegoś zapalenia okostnej albo ucha środkowego… A teraz, ten sen był podobny, tylko że byłem w pustym pudle statku, zawieszony w próżni, sam, bez celu i nadziei…
Takie sny bywają niezwykle uporczywe, nawet gdy się jest świadomym śnienia i chce się obudzić, co nieraz udaje się, czasem z wielkim trudem, a nieraz trwa i trwa… Albo z tego snu przechodzi się w i
Tłukę się więc, w tym śnie po pustym statku, mnóstwo głupstw wyczyniam, wołam, szukam, wracam do sterowni, z determinacją wyłączam dźwignię głównego ciągu, wszystko w tym śnie, oczywiście, bo jeśli oni odeszli (jak, u licha? Oba promy na miejscu, w dokach, to też sprawdziłem, nie wyszli przecież w próżnię! To nawet we śnie nie daje się wyjaśnić, więc jeszcze jeden absurd i dowód, że to sen…), jeśli ich nie ma – to nie mogę odlatywać, dopóki sprawa się nie wyjaśni… A przez cały czas wysilam się, natężam, byle się wreszcie obudzić… Wreszcie – przypomina mi się wypróbowana metoda: iść we śnie do łóżka, zasnąć we śnie, obudzić się normalnie, w łóżku… Moim łóżkiem jest teraz fotel pilota, idę tam, siadam, kładę się na odchylonym oparciu…
…No i tak. oczywiście… Uff, co za koszmar, dobrze, że minął, wstaję. Dźwignia ciągu odblokowana, komputer podaje sygnały kontrolne, wszystko jak było. Kochana, dobra jawa!
Wychodzę z kabiny, zaglądam do jadalni, pora jest śniadaniowa. Są, oczywiście. Nawet mi któryś głową odkiwnął na moje dzień dobry. Przelotne spojrzenie Luizy. Znów blisko tego Letto, jakby celowo, żebym widział…
Piję kawę, mówię do nich, odpowiadają coraz częściej. Oswajam ich. Ukradkiem patrzą na moje czoło… Może zrozumieli.
Tak bywa często. Spotykam, ich, patrzę na nich, nie za długo. Odchodzę do swojej sterowni. Znów wracam. Są.
Ale koszmary nie dają za wygraną. W snach wraca ten cały lęk tłumiony w czasie gdy na nich czekałem, ten strach przed samotnością… Powtarza się regularnie, uporczywie – ale teraz już się nie boję, przechytrzyłem sen, mam na niego sposób. Odkąd mu nie wierzę, nie przejmuję się nim. Kiedy mam dosyć borykania się z se
Wszystko jest już prawie dobrze, Luiza nawet jakoś tak czasem spojrzy niby przypadkiem w moją stronę… I nagle kiedyś, przechodząc przypadkiem, popycham jedne drzwi – nikogo w kabinie, popycham drugie, staję skamieniały. Luiza i Letto, objęci, blisko obok siebie, siedzą, głowy schylone nad czymś – książka chyba albo jakiś notatnik… Nawet mnie nie dostrzegli. Cicho cofam się chyłkiem do sterowni, siedzę, myślę, myślę… Okropne. Więc jednak to jest to… Dlaczego?
Se
Ale jawa też zaczyna być koszmarem. Coraz częściej widzę ich blisko siebie, teraz już wiedząc co to znaczy… Śledzę ich ukradkiem, wstydzę się tego sam przed sobą… chcę ich przyłapać…
Nietrudno poszło udało się, na nieszczęście… To było straszne, ale stało się, moje nerwy wyczerpane se
Widzę ich, wciąż mam to przed oczami, spleceni w uścisku, twarz przy twarzy… Ona, Luiza, moja Luiza, dla której ryzykowałem tyle, dla której chciałem od nowa stwarzać tamten skrzywiony, skarykaturowany świat… Ona z tym człowiekiem… To było za mocne dla mnie…
Pamiętam, rzuciłem się w ich stronę, on zerwał się, uderzyłem… Ona chciała go zasłonić, szarpnąłem zbyt mocno jej ramię, upadła krzycząc. Uderzyłem go jeszcze raz, skąd miałem w dłoni ten kanciasty kawałek metalu – nie wiem, po prostu odruchowo musiałem zabrać, idąc tutaj…
On upadł, wbiegli tamci dwaj, zaalarmowani okrzykiem Luizy. Chwycili mnie, wyszarpnąłem się. Nie oglądając się za siebie, uciekłem do sterowni. Biegli chyba za mną. Zatrzasnąłem drzwi i długo, długo tkwiłem tam lękając się wyjrzeć. Sny okropne, przytłaczające… Moje starcze ręce, ciężar przygniatający piersi… Boję się dotknąć twarzy, boję się podejść do lustra… straszne sny… Budzę się, jawa równie zła jak sny. Zamknięte drzwi…
Dlaczego boję się tych snów, wiadomo przecież, że mijają… chociaż coraz oporniej; coraz uporczywiej czepiają się mnie, nie dają się zepchnąć w niebyt… Budzę się już. nie ze snu w jawę, lecz ze snu w sen, taki sam albo zgoła ten sam – pustka stare, pomarszczone dłonie, nogi jak z waty… A przecież te dopiero pierwsze tygodnie lotu, jeszcze nie wyszliśmy z układu, komputer nie domaga się zezwolenia na pełny ciąg…
Wychodzę wreszcie, ostrożnie. Są? Co z Letto? Nie ma. Tu i tam, i tam jeszcze – patrzę, nie ma! Gdzie się podziewają? Pustka, nikogo, jak we śnie… Może to właśnie sen? Ale nie, ręce normalne, moje…
Och… przecież to nie dowód! Sugestia, do licha… Sen to sen, nie musi być konsekwentny, może w nim być raz tak, czy owak… Więc sen czy nie sen? Próbuję się obudzić… znaną metodą, na fotel, budzę się… nie… chyba zasypiam, bo teraz znowu te ręce starca, więc śnię czy… Jeszcze raz… To jednak jawa, obiegam statek, nikogo… Dla pewności jeszcze raz… To sen… tak, ale też nikogo. W całym statku…
I jeszcze coś… Sprawdzam doki. Brak jednego promu… We śnie i na jawie, za każdym razem brak jednego… Ale jest różnica: raz brak promu numer jeden, drugi raz – numeru dwa… Co się stało? Odlecieli? Zostawili mnie? Wrócili tam, na planetę? Ale, jeśli odlecieli… to ja…
Luizo! Nie mogłaś tego zrobić, dlaczego tak się stało? Potrzebowałem cię zawsze tak bardzo… A teraz – co zrobię? Co zrobię? Ani naprzód, ani wstecz – tylko to, tutaj, zostało…