Страница 18 из 41
9
Brzęczyk telefonu wyrwał Kamila z nie zamierzonej drzemki. Zanim oprzytomniał i sięgnął po słuchawkę, już ktoś kołatał do drzwi kabiny.
Wstał, zapalił światło i otworzył.
– Dowódco, proszę przyjść zaraz do sterowni. Nie zidentyfikowany obiekt na zbieżnym kursie – zameldował dyżurny nawigator.
– Zaraz tam będę – powiedział Kamil se
Dopiero po chwili treść meldunku dotarła do jego świadomości. Nie zidentyfikowany obiekt? Na kursie zbieżnym, a więc ruchomy… Asteroid? Z powodu byle asteroidu nie robi się takiego hałasu. To musi być coś niezwykłego, nietypowego.
Szybko zaciągnął zamki kombinezonu, założył buty i w pełnym służbowym rynsztunku poszedł do sterowni. Stanąwszy w drzwiach zobaczył za fotelem pierwszego pilota plecy kilku osób patrzących w główny ekran kierunkowy.
– Co to ma znaczyć? – huknął na zebranych. – Na stanowiska, proszę! W ten sposób daleko nie zalecimy! Kto pilnuje nawigacji? Idą, dlaczego nie śpisz? Twoja służba zaczyna się za cztery godziny. Chcę mieć wypoczętą załogę!
Rozstąpili się, chyłkiem odchodząc na swoje miejsca. Steve wstał, ustępując fotel Kamilowi. Kamil zasiadł przed ekranem.
Na tle czarnej pustki podziurkowanej punkcikami gwiazd widniała wyraźnie jakaś słabo świecąca plamka, która na pewno nie była punktem.
– Widać tylko w podczerwieni – wyjaśnił Steve.
– Radar? – spytał Kamil.
– Wykazuje, że odległość zmniejsza się.
– Co to może być? Ciepły asteroid?
– Nie słyszałem o takich – Steve pokręcił głową.
– Czy sprawdziliście kształt toru?
– Trudno go na razie określić. Obiekt porusza się w naszym kierunku, prawie prostopadle do toru astrolo-tu. Musimy zaczekać i namierzyć go jeszcze kilkakrotnie w pewnych odstępach czasu. Dane z radaru przekazywane są bezpośrednio do komputera. Za kilkanaście minut będziemy mieli odpowiedź.
Kamil siedział przed ekranem i wpatrywał się w blado świecącą plamkę. Widać było, jak zmienia ona powoli swe położenie na tle gwiazd.
– Jest wynik obliczeń – ogłosiła Idą przez telefon. – Przekazuję obraz na wasz monitor.
Na małym ekranie, połączonym z komputerem, pojawił się rysunek: tor astrolotu, zaznaczony prostą linią, z kropką oznaczającą obecne jego położenie, oraz krzywa z zaznaczonym położeniem ruchomego obiektu.
– Do diabła! – zaklął Steve. – To jest przecież krzywa pościgowa!
Kamil popatrzył na niego pytająco.
– Spójrz! Obie krzywe leżą w jednej płaszczyźnie. Tor tego obiektu zmienia się w sposób, który świadczy o tym, że w każdej chwili nakierowuje się na nas!
– Więc to obiekt sterowany i napędzany! – szepnął Kamil i poczuł ciarki na plecach.
– Na to wygląda. Ale sprawa jest o tyle dziwna, że to tak zwana głupia krzywa pościgowa. W ten sposób głupi pies goni zająca: zawsze z nosem zwróconym w kierunku uciekiniera.
– A jak wygląda „mądra" krzywa?
– Jest prosta. Genialny pies, który zna elementy matematyki, potrafi – znając prędkości i przyspieszenia zająca oraz własne – wyznaczyć taki tor prostoliniowy, który przetnie tor uciekiniera dokładnie w chwili, gdy ten znajdzie się w punkcie przecięcia.
– Pod warunkiem, że zając nie zmieni kierunku.
– Oczywiście. Powiedziałem to w uproszczeniu. W przypadku zmiany prędkości lub kierunku uciekiniera, ścigający natychmiast wyznacza nową prostą i zmienia swój kierunek. Ale my przez cały czas lecimy prosto i ze stałym przyspieszeniem. Gdyby to była, na przykład, załogowa rakieta kosmiczna, która chce spotkać się z nami, na pewno przyjęłaby tor prostoliniowy. Przynajmniej dopóki jej załoga nie zauważyłaby, że usiłujemy uciekać.
– Sądzisz więc… że to nie jest rakieta – powiedział Kamil z pewną ulgą, wstając z fotela i kierując się wolnym krokiem w stronę wyjścia.
Steve podążył za nim.
– Tego nie powiedziałem.
Kamil przystanął i spojrzał na pilota.
– To może być automatyczna rakieta, posiadająca taki właśnie algorytm pościgu. Coś w rodzaju „antyrakiety", jakich używano niegdyś na Ziemi do zwalczania woje
– Gdyby jednak,,to" leciało po linii prostej, pewnie nie powzięlibyśmy żadnych podejrzeń. Uznalibyśmy ten obiekt za martwy okruch ogrzanej materii – zauważył Kamil.
– Ale po wyznaczeniu toru i stwierdzeniu możliwości kolizji musielibyśmy zmienić kurs albo prędkość lotu.
– A czy w obecnej sytuacji nie możemy spróbować jakiegoś manewru?
– Możemy. Na przykład – zredukować przyspieszenie. Albo je podwoić.
– …i zobaczyć, co zrobi nasz obiekt – dodał Kamil. Steve nacisnął przycisk na pulpicie. We wszystkich
– On może dysponować jeszcze większym. Czy nie odebrano żadnych sygnałów?
Kamil wstał i przeszedł do radiokabiny. Krystyna, ze słuchawkami w uszach, przebiegała palcami po klawiaturze przełączników.
– Nic – powiedziała. – Nic poza zwykłymi szumami; chwilami szumy w pasmach długofalowych rosną nieco powyżej normy. To wszystko.
Kamil wrócił do sterowni. Zastał tam Piotra, który oglądał z uwagą obraz na głównym ekranie. Patrząc na niego z boku, Kamil dostrzegł w jego twarzy jakiś dziwny, nieznany wyraz. Czyżby to był strach? Oczy Piotra były rozszerzone, dłonie nerwowo zaciśnięte. Spojrzał na Kamila przelotnie, a potem znów utkwił oczy w ekranie.
– Czy podjęliście jakąś decyzję? – spytał nagle.
– Na razie nie wiemy, co to jest.
– Przecież nas goni! Widziałem wyniki obliczeń. Trzeba przygotować się…
– Do czego? – Kamil patrzył na Piotra z niepokojem. Główny Inżynier Napędu najwyraźniej tracił panowanie nad nerwami.
– Co z tobą, Piotrze? Boisz się?
– A ty? Nie boisz się tego? – Piotr wyprostował się i stanął na wprost Kamila. – Przecież to wygląda na atak!
– To jeszcze na razie na nic nie wygląda.
– Przekaż dane na komputer! Zrób to koniecznie! Jestem pewien, że…
– Tu nie można mieć żadnej pewności, Piotrze. Nie obawiaj się, zrobimy z tym coś, ale jeszcze nie w tej chwili.
– Potem może być za późno – Piotr usiadł w fotelu pilota i wsparł głowę na dłoniach.
Kamil popatrzył na Steve'a. Pilot miał także niewyraźną minę.
– Nadać serię na wszystkich pasmach, według wzoru siedem,,A" – powiedział Kamil, wtykając głowę do radiokabiny.
Gdy spojrzał znów na Piotra, siedzącego wciąż przed
kabinach zapłonęło światło i rozległ się sygnał alarmu manewrowego. Po kilkunastu sekundach cała załoga kolejno zasygnalizowała gotowość. Ci, którzy spali, obudzeni sygnałem, przypięli się do swych tapczanów. Pozostali zapięli pasy przy fotelach na swych stanowiskach. Steve ogarnął spojrzeniem rząd lampek, oznaczających gotowość poszczególnych osób.
– Siadaj! – powiedział wskazując Kamilowi wolny fotel drugiego pilota.
Usiedli obaj i przypięli się do foteli. Steve przestawił na pulpicie kilka przełączników. Na ekranie widać było, jak nieznany obiekt rośnie, przestając być tylko plamką i nabierając określonego kształtu. Kamilowi wydało się, że przypomina nieco parasolowaty kształt meduzy widzianej,,z profilu".
– Potrójne przeciążenie w czasie sześciu minut -ogłosił Steve przez głośniki i pociągnął rączkę przyspiesznika.
– Włącz namiernik! – przypomniał Kamil, z trudem wydobywając głos z krtani.
Steve przytaknął lekkim ruchem głowy. Przyspieszenie rosło przez kilkanaście sekund, a potem utrzymywało się na stałym poziomie, dopóki strzałka chronometru nie osiągnęła zaprogramowanego położenia.
Przyspieszenie wróciło do normy. Kamil odetchnął głęboko kilka razy i odpiął pasy.
– Podaję wyniki – powiedziała Idą. Na ekranie pojawił się szkic torów.
– Poprawił kurs! Wyraźnie zareagował na nasz manewr. Nawet zwiększył szybkość! – ocenił Steve, pokazując na ekranie lekkie załamanie toru nieznanego obiektu. – Ściga nas, nie ma wątpliwości!
Plama na ekranie rosła wyraźnie. Kamil z niepokojem śledził jej kształty. Były dość regularne…
– Odległość? – zapytał patrząc na Steve'a.
– Sto trzydzieści tysięcy osiemset.
– Kiedy nas doścignie?
– Za kilkadziesiąt minut. Chyba że włączymy pełny ciąg.
– A jeśli… – zaczął Kamil z wahaniem.
– A jeśli nie? – przerwał mu Steve. Kamil zastanawiał się jeszcze, gdy Steve programował urządzenie celownicze miotacza antyprotonów.
– Pięć jednostek… – powiedział wreszcie.
– Mało. Na drugi strzał może nie starczyć czasu – zaoponował Steve.
– Daj im szansę.
– Komu?
Kamil nie odpowiedział. Patrzył w ekran na zbliżający się obiekt, który za chwilę miał zostać przeszyty strumieniem antycząstek. Czekał w napięciu.
– Już – powiedział Steve.
– Nie trafiłeś! – Kamil patrzył na monitor promieniowania. – Nie było anihilacji.
– Nie ja celowałem. To automat przeciwmeteorytowy. On nigdy nie pudłuje.
– A jednak nie trafiliśmy!
– Zwiększam dziesięciokrotnie ładunek.
– Czy nie fest zbyt blisko?
– Jeszcze nie. Strzelam.
– Znów nic – powiedział Kamil.
– Do licha! To wygląda na czary. On jest odporny na antymaterię!
Nagły zwrot statku powalił ich, a gwałtowny wzrost przyspieszenia przydusił do podłogi. Trwali tak przez kilkanaście sekund nie mogąc zmienić pozycji, sprasowani co najmniej pięciokrotnym przeciążeniem. Potem przyspieszenie ustało nagle i poczuli, że silniki astrolotu przestały pracować. Pierwszy oprzytomniał Steve. Poderwał się z podłogi. Wzleciał pod sufit, odbił się od niego lekko i wylądował w fotelu pilota.
– Napęd! – wrzasnął do mikrofonu. – Co się tam u was dzieje?
– Mała awaria – wyjaśnił rzeczowo spokojny głos Piotra. – Cztery silniki drugiego sektora przestały nagle działać, a pozostałe zwiększyły ciąg na trzy czwarte mocy maksymalnej. Wyłączyłem cały napęd, jakieś uszkodzenie automatyki. Przyślijcie tu Briana.