Страница 11 из 48
– Wcale nie wiedzą, że ich prowadzisz – tłumaczył Remigiusz. – Nie mają o tym żadnego pojęcia. Bardzo im się podobasz. Mówią, że jesteś piękna.
Maria
– No, chociaż mają oczy w głowie – mruknęła. Pomknęła szybciej, zręcznie przewinęła się przez wielki dół i stanęła nieruchomo kilka metrów dalej. Ludzie byli w nią tak zagapieni, że wcale nie patrzyli pod nogi. Kiedy jeden z nich wpadł nagle do dołu, Maria
– Wyszło nieźle – oznajmił Remigiusz, przysłuchujący się ich okrzykom i gadaniu. – Myślą, że to leśniczy wrzucił do dołu te ich rzeczy. Cieszą się niemożliwie, ale wolą tu nie zostawać i zaraz pójdą precz.
Ludzie wydobyli z dołu swoją płachtę i byli tak uszczęśliwieni, że nie dostrzegli na dnie jednego, ostatniego przedmiotu, który połyskiwał podwójnie. Dojrzała go sroka. Ledwo odeszli kilka kroków, rzuciła się na to, porwała i uniosła.
– No tak – powiedział borsuk z lekkim niepokojem. – To, co im zabrała sroka, przepadło na zawsze. Remigiusz, jak myślisz, obejdą się bez tego czy trzeba ją zmusić, żeby im zwróciła?
– Chyba się obejdą – odparł Remigiusz. – W każdym razie nie zamierzają tu dłużej zostawać. I wątpię, czy jeszcze kiedyś przyjdą…
– Niech ten borsuk nie zawraca głowy – powiedziała stanowczo Maria
Pafnucy z zapałem przyświadczył, kiwając głową. Rzeczywiście, przestraszeni ludzie nie tylko pozbierali wszystkie swoje rzeczy, ale także z największą dokładnością uprzątnęli śmietki. Zabrali je ze sobą w dużej torbie, pozostawiając polankę idealnie czystą.
– Trzeba ich przestraszać za każdym razem – mówiła dalej Maria
– Chłoki popyłkują – powiedział Pafnucy.
Maria
– Chciałem powiedzieć, że sroki popilnują – powiedział. – Strasznie żałowały, że ci ludzie zabrali wszystko świecące. Teraz już prawie nie odchodzą od szosy.
– Pilnowanie wcale nie jest trudne – wtrąciła się zięba i przeskoczyła na niższą gałąź. – Ci ludzie pokazują się tylko w dwóch miejscach. Dziwię się, ale tak jest. Wystarczy pilnować w dwóch miejscach.
– To bardzo dobrze, że tylko w dwóch miejscach – powiedziała Maria
Ludzie rzeczywiście wysiadali z samochodów i wchodzili do lasu tylko w dwóch miejscach, bo tylko w dwóch miejscach był dostęp. Jednym z nich była polanka, a drugim poręba. Istniał wprawdzie dostęp także i w trzecim miejscu, tam, gdzie w ubiegłym roku Pafnucy znalazł ludzki skarb, ale to trzecie miejsce nie było zachęcające. Gęste krzaki, drzewa i wysoka trawa nadawały się do zakopywania skarbu, ale wcale nie nadawały się ani na odpoczynek, ani na biwak, ani nawet na opalanie się. Zwierzęta nie wiedziały o tym, bo dla nich dostęp do lasu istniał wszędzie, a upodobania miały zupełnie i
Maria
Ów człowiek siedział na porębie i próbował sobie załatać dętkę do roweru. Trwało do dostatecznie długo, żeby wszyscy zdążyli zgromadzić się za ostatnim pieńkiem na samym początku lasu. Przybiegł nawet Remigiusz i on właśnie namówił Pafnucego do stanowczego działania.
– Maria
Remigiusz popierał pogląd Maria
Chętnie zgodził się, że człowieka należy przestraszyć.
Człowiek przylepił na dętce łatkę, ścisnął wszystko odpowiednim przyrządem i odłożył na trawę. Następnie zapakował do torebki klej, zapałki i i
– Niesmaczne – powiedział szeptem. – I zapach ma raczej obrzydliwy.
– Nic, nic, popatrzmy, co on teraz zrobi! – odszepnął z uciechą Remigiusz.
Człowiek odwrócił się i spojrzał na miejsce, gdzie prze chwilą leżała dętka. Z daleka widać było, że zupełnie osłupiał. Patrzył przez długą chwilę, potem przetarł oczy, znów popatrzył, następnie padł na kolana i gorączkowo zaczai macać trawę rękami. Potem podniósł się, rozejrzał dookoła i chwycił się za głowę.
– Och, biedny! – powiedziała ze współczuciem Klementyna. – Popatrzcie, on się martwi!
– Co cię obchodzi zmartwienie człowieka? – skrzywił s Remigiusz.
– No, no – powiedział z naganą borsuk. – Bez przesady, Nie zamierzamy robić ludziom krzywdy, chcemy tylko bronić się przed nimi. Zdaje się, że on się rzeczywiście martwi.
– Trzeba przyznać, że nie ryczał i nie buchał tym wstrętnym odorem – zauważyła sprawiedliwie Matylda.
– Ja mu to oddam – zadecydował Pafnucy, który również miał dobre serce. – Jedno ukradzenie wystarczy. Niech ktoś coś zrobi, żeby popatrzył w i
Obie sroki uznały, iż jest to zajęcie dla nich. Przefrunęły do małego krzaczka na skraju poręby i wybuchnęły znienacka tak przeraźliwym wrzaskiem, że człowiek drgnął gwałtowni i obejrzał się ku nim. Trzepotały się, podfruwały i podskakiwały z krzykiem i skrzekiem, a człowiek gapił się na nie, osłupiały jeszcze bardziej. Pafnucy wykorzystał tę chwilę, znów ujął w zęby dętkę i cichutko pobiegł do miejsca, z którego ją odciągnął.
W tym momencie człowiek dał spokój srokom i odwrócił się w poprzednim kierunku.
Skamienieli kompletnie wszyscy. Zwierzęta na skraju lasu, Pafnucy z dętką w zębach i człowiek naprzeciwko niego. Pafnucy, jeden jedyny, nie bał się wcale i dzięki temu oprzytomniał pierwszy. Wypuścił dętkę z ust i podniósł głowę. Chciał wyjaśnić temu człowiekowi, że jest dobrym, uprzejmym i nieszkodliwym niedźwiedziem, ale nie zdążył powiedzieć ani słowa. Człowiek krzyknął strasznie i jak szaleniec wypadł z poręby na szosę.
– No, ten jest załatwiony dokładnie! – powiedział Remigiusz wśród wybuchów śmiechu. – Już go tu więcej nie zobaczymy!
Zakłopotany Pafnucy szybko wziął dętkę w zęby i podbiegł kilka kroków w kierunku szosy, chcąc zwrócić temu człowiekowi jego własność, ale okazało się, że nie było co komu oddawać. Człowiek popędził przed siebie z krzykiem przerażenia i od razu znikł im z oczu.
Wszyscy, z wyjątkiem Remigiusza, uznali, że jednak była to pewna przesada. Po krótkiej naradzie postanowili naprawić błąd.
– Możliwe, że do lasu on więcej nie wejdzie – powiedział borsuk. – Ale szosą może przyjdzie. Nie chcemy tu jego rzeczy, usuńmy je.
– Na szosę? – spytał Pafnucy, zmartwiony i coraz więcej zakłopotany.
– Na szosę – zadecydował borsuk. – Las należy do nas, a szosa do nich. Niech to sobie stamtąd zabierze.
– A czy on będzie wiedział, że jego rzeczy leżą na szosie? – zatroskała się Klementyna.
– Możesz go o tym zawiadomić – zaproponował drwi Remigiusz.
Pafnucemu natychmiast przyszedł do głowy odpowie pomysł.
– Zawiadomić, tak! – przyświadczył z zapałem. – Ale. Klementyna! Pucek! Pucek jest przecież psem, a psy jakoś trafią dogadać się z ludźmi!
Przeniesienie na szosę dętki było łatwe, ale przeniesienie całego roweru okazało się trudniejsze. Pafnucemu musiał w tym pomóc borsuk i jeden dzik, bo Remigiusz nie zgodził brać udziału w żadnej pracy dla człowieka. Ułożyli wszystko z boku szosy i natychmiast Pafnucy popędził przez cały prosto do Pucka.
Ptaki pofrunęły szybciej i kiedy zdyszany i zziajany Pafnucy wypadł na łąkę, Pucek już na niego czekał.
– Co się stało? – spytał niespokojnie. – Ptaki narobiły alarmu, podobno masz do mnie strasznie ważną i pilną sprawę. O co chodzi?
Pafnucy odziajał i odsapał swój galop, po czym opowiedział Puckowi wszystko o ostatnim wydarzeniu. Pucek uspokoił g od razu.
– Nie ma sprawy – powiedział. – Zaraz namówię mojej pana i może jeszcze parę osób, żeby polecieli na tę szosę. Pokas im to i oni już resztę załatwią. Ten wasz człowiek znajdzie się b trudu, bo na pewno będzie o tym opowiadał na prawo i lewo.
– Zacznij zaraz – poprosił Pafnucy. – Nam jest go trochę żal.
– Oczywiście, że zaraz – zgodził się Pucek. – Nie ma a czekać, jeśli będzie dłużej leżało, pierwszy złodziej to ukradnie Już pędzę! Cześć!
Dopiero późnym wieczorem okropnie wygłodniały Pafnucy wrócił do Maria
– Igiechyśmy chychko – opowiadał Pafnucy z zachwytem.
– Pukek chchkochagył hugy.
Maria
– Rozumiem, że jesteś głodny – powiedziała niecierpliwie.
– Nie mogę od ciebie za wiele wymagać, ale, na litość boską mów odrobinę wyraźniej! Rozumiem, że widzieliście wszystko, ale co to jest to drugie?!