Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 10 из 48

– Niech te ptaki zawiadamiają od razu – zażądała Maria

Ptaki spełniły swoje zadanie bez zarzutu, zaraz następnego? dnia.

W dwie minuty po wejściu na polankę ludzi Maria

– Gdzie Pafnucy? – wrzasnęła, wyskakując z wody.

– W połowie drogi! – zaświergotała zięba. – Pędzi do polanki i kazał ci powiedzieć, żebyś się pośpieszyła.

– Możesz iść ze mną – zaproponowała kuna, pochylając się ku niej z gałęzi. – Ja wiem, gdzie to jest. Będzie ci trudniej, ale zaczekam na ciebie.

Maria

Na polance siedziały dwie ludzkie istoty. Robiły coś, czego nikt nie rozumiał. Obie sroki na gałęzi były w stanie szaleństwa.

– Popatrz, jak świeci! – szeptały do siebie. – Przepiękne! A to…! Spójrz! Jeszcze piękniejsze! Patrz, jak błyska! Chora będę, jeśli tego nie dostanę!

– Ona już jest chora – powiedziała półgłosem stojąca spokojnie Matylda, siostra Klementyny. – Umysłowo.

Pafnucy obejrzał się na lekko zdyszaną Maria

– Zdążyłaś! – ucieszył się. – Przyglądaj się, znów robią coś dziwnego. A śmiecą dokoła jeszcze więcej niż tamci i

Dziki nadbiegły z łomotem i trzaskiem, ale uciszył je borsuk, którego spotkały po drodze. Zwolniły kroku i podeszły cichutko.

Jedna ludzka istota opuściła nagle polankę. Przedarła się przez krzewy i zniknęła w stronie szosy. Po chwili dobiegło stamtąd wołanie, którego nikt nie rozumiał. Drugi człowiek podniósł się i również odszedł z polanki.

Sroki nie czekały ani sekundy. Sfrunęły z drzewa, porwały do dziobów jakieś małe, błyszczące rzeczy i już ich nie było. Maria

– No! – popędziła niecierpliwie. – Prędko! Chcę zobaczyć to sprzątanie!

– Ale… – zaczął niepewnie Pafnucy, ale Maria

– Dół jest daleko, mówiłeś, że ten bliższy został zasypany! Mnóstwo wszystkiego tam leży, sroki już zaczęły, ja też chcę!

Popędzany Pafnucy podniósł się posłusznie i wyszedł na polankę. Obejrzał ogromną ilość porozrzucanych przedmiocików. Wszystkie oczywiście pachniały jakoś niemile, ale daleko im było do ostatniej, dławiąco wstrętnej puszki. Część rzeczy leżała na dużym kawale jakiejś szmaty i Pafnucy rozsądnie pomyślał, że wygodnie byłoby zapakować to i zabrać hurtem. Dzięcioł sfrunął z drzewa, pomógł mu złożyć razem wszystkie rogi płachty, Pafnucy wziął to w zęby i pobiegł do dołu. Maria

– Wracają!!!

Pafnucy i Maria

– Hej, co się tu dzieje?! – szepnął z uciechą. – Jakaś draka!

Ludzie na polance stali, jakby zupełnie zdrętwieli, i rozglądali się wokoło. Remigiusz przesunął się bliżej, żeby ich podsłuchiwać. Jeden człowiek nagle coś krzyknął.

– Co on mówi? – spytała szeptem Klementyna. – Co im się stało? Co oni robią?

Remigiusz zaczął chichotać. Ludzie na polance najpierw przebiegli ją w różne strony, a potem padli na kolana i zaczęli w pośpiechu łazić na czworakach, zaglądając pod krzaki i rozgarniając trawę. Zrobili się bezgranicznie zdenerwowani, co natychmiast wywęszyły zwierzęta. Remigiusz śmiał się coraz bardziej.

– Remigiusz, uspokój się! – szepnął gniewnie borsuk. – Mów, co to znaczy? Co oni mówią?

Remigiusz odsunął się głębiej w las, tarzał się po ziemi i popiskiwał z uciechy. Śmiał się tak strasznie, że łzy płynęły mu z oczu i nie był w stanie nic powiedzieć. Wrócili znad dołu Pafnucy z Maria

– Co mu się stało? – spytała Maria

– Pafnucy, trzepnij go w ucho! – zażądał zirytowany borsuk. – Niech się wreszcie uspokoi, nic nie rozumiem! Co z tymi ludźmi?

Pafnucy też nic nie rozumiał. Nie trzepnął Remigiusza, bo był na to zbyt łagodny, ale energicznie podniósł go z ziemi i posadził na mchu. Remigiusz otarł sobie łzy z oczu.

– Zupełnie zgłupieli – powiedział, jeszcze parskając śmiechem. – Mówią, że jakiś złodziej ich okradł. Zostawili rzecz w kompletnie pustym lesie i te rzeczy zniknęły w jednej chwili. Szukają ich i myślą, że może źle widzą. Nic nie mogą zrozumieć, zbaranieli całkowicie. Pafnucy, jesteś wielki!

Pafnucy zakłopotał się odrobinę. Ciężką płachtę z różnym przedmiotami wrzucił już do wielkiego, szerokiego dołu, który osobiście wykopywał razem z dzikami, i nie mógłby jej stamtąd wydostać. Zupełnie nie wiedział, co zrobić. Popatrzył bezradnie na Maria

– Dobrze im tak! – powiedziała gniewnie Maria

– Oni nie zostawili! – kwiczał Remigiusz, trzymając się za brzuch. – Pęknę, słowo daję! Oni to zamierzali zabrać, naprawiali chyba coś, ludzie robią takie rzeczy! Zostawili tylko na chwilę! I z miejsca im wyparowało! Ulotniło się! Biedne, głupie ofiary!

– Może im trzeba to oddać? – powiedziała niespokojnie Klementyna, która miała dobre serce.

– Nie wiem jak – powiedział Pafnucy. – Wrzuciłem do środka.





Borsuk, niepewny i również zakłopotany, podrapał się po głowie.

– Nie wiem, co zrobić – oznajmił. – W końcu nie o to nam chodziło. Remigiusz, przestań, poradź coś!

Remigiusz uspokoił się wreszcie trochę. Przyznał, że owszem, powi

– Niech sobie to zabiorą sami – powiedziała Maria

– Jak im pokazać? – prychnął gniewnie borsuk. – Powiedzieć? Przecież nie rozumieją ani słowa!

– Mógłbym ich popychać w tamtą stronę – zaproponował Pafnucy. – Ja się ich nie boję.

Remigiusz na nowo wybuchnął śmiechem.

– Ale oni się ciebie boją! Nie wytrzymam, dawno się tak nie ubawiłem! Pafnucy, puknij się w głowę, na twój widok uciekną z krzykiem!

– A my? – spytały dziki.

– Was też się boją!

– Ci ludzie są zupełnie głupi – zirytowała się Maria

– Nie – powiedział Remigiusz. – Ciebie, na przykład, nie boją się wcale. Mnie też nie, za to ja ich. Ktoś mały i nieszkodliwy mógłby im pokazać drogę do dołu. Wiem, jak to się robi. Widziałem psy.

– Jak to się robi? – zaciekawił się Pafnucy.

– Psy odbiegają kawałek, oglądają się i czekają na ludzi. Ludzie idą za nimi, one znów odbiegają i znów się oglądają. Tak ich prowadzą.

– To ja spróbuję! – zawołała nagle zięba. Przefrunęła na polankę, usiadła na jej skraju, na gałęzi, i zaświergotała tak przeraźliwie, że ludzie ją usłyszeli. Obejrzeli się za nią. Zięba znów zaświergotała i przeskoczyła na następną gałązkę.

– Chodźcie ze mną! – wołała. – Chodźcie ze mną! Coś wam pokażę!

Wszystkie zwierzęta, oczywiście, rozumiały ją doskonale, ludzie natomiast zachowywali się jak głuche pnie. Popatrzyli na łączącego ptaka i znów zaczęli się czołgać na czworakach, w poszukiwaniu zagubionych przedmiotów. Zięba darła się bezskutecznie.

– To na nic – powiedział Remigiusz. – Lepsze byłoby jąłeś zwierzę.

Borsuk odwrócił się nagle do Maria

– Ty powi

Nie należało tego sprzątania zaczynać za wcześnie, cały ten kłopot przez ciebie. Odpracuj to teraz!

Maria

– Zawracanie głowy! – krzyknęła. – Nie przeze mnie, tylko ci ludzie są głupi! Ale żebyś wiedział, zrobię to właśnie! Polce się im i zaprowadzę ich do tego dołu! Ale jeżeli będą chcieli mnie złapać…!

– Mowy nie ma! – przerwał stanowczo Pafnucy. – Nic złego ci nie zrobią, nie pozwolimy na to, ani ja, ani dziki! Możesz się im pokazywać, ile tylko zechcesz!

– Wcale nie chcę – mruknęła pod nosem Maria

Dwa razy Pafnucy musiał mocno potrząsnąć wielkim krzewem, żeby ludzie wreszcie zwrócili na to uwagę. Odwrócili się i spojrzeli. Maria

Ludzie zerwali się na nogi, gapiąc się na nią ze zdumieniem. Coś zawołali. Maria

– Co oni mówią? – spytała Remigiusza, ukrytego w pobliżu. – Tłumacz wszystko!

– Powiedzieli, że jesteś wydra – szepnął Remigiusz, tłumiąc śmiech.

– Rzeczywiście, wielkie odkrycie…

Ludzie, wpatrzeni w Maria

– Mówią, że to niemożliwe – szepnął Remigiusz. – Mówią, że tu musi być jakaś woda z rybami, bo wydry żyją tylko nad wodą. Mówią, że pójdą za tobą, bo może ich zaprowadzisz do tej wody. Mówią, że może jesteś oswojona.

– Oswojona! – oburzyła się Maria