Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 45

Prawie usłyszałam, jak w tym momencie ze świstem przeleciała nad nami zła godzina.

Alicja najwidoczniej na zjawiska metafizyczne ogłuchła, bardzo się ucieszyła i czym prędzej poparła Anitę. Pewnie, że nic się szczególnego nie dzieje, w nas wszystkich jakieś idiotyzmy zakwitły, ona nie będzie dla głupich mrzonek rujnować sobie domu, odczepmy się od niej z cesarzami, papieżami i królową Wiktorią! Wynośmy się w ogóle do salonu, bo tu ma się zrobić jadalnia dla kotów.

Marzena nie popuściła i przenosiny na salonowy stół nie wybiły jej z tematu.

– Dobrze, ale co z tym, jak mu tam, Blekotem? Skąd u niego taka komitywa z Pamelą? Wiesz coś o tym?

– Komitywa z Pamelą? – zainteresowała się Anita. – Skąd wiecie?

– Joa

– To szybki jest – pochwaliła Anita. – Coś mu się musiało o uszy obijać jeszcze w Polsce, bo fakt, pytał mnie o Pamelę. Na wiosnę, jak kradł Jasiowi lekturę…

– Może mamusia…? – wtrąciłam słodko.

– Nader prawdopodobne. Ale nie wiem, skąd ją wytrzasnął… A nie, wiem. Wspólni znajomi, przeróbka domu tuż obok mamusi, łatwo było się spiknąć, a na mamusi nie warto sobie języka strzępić, wścibska suka, ja jej do pięt nie sięgam. Pamela go zafrapowała, mówiłam o niej, bo dlaczego nie, no i proszę! Już ją zdążył poderwać?

– To nie podrywka, to konszachty.

– Możliwe. I co?

– Plącze się tu pasożyt – podjęła nieustępliwie Marzena. – Chciałam powiedzieć, Anatol. Też zna Pamelę, Alicja ich razem widziała, uważa, że on u niej mieszka.

Anita zaczęła kręcić głową.

– To mi się wydaje wątpliwe, bo kto kogo…? On niewyrywny do płacenia, ona nie filantropka. Romans…? Wykluczyć nie można, ale jakoś mi się nie widzi, chociaż już prędzej romans niż świadczenia finansowe. Zaraz, czy Blekot zna Anatola…? Niech sobie przypomnę… Nie, chyba nie, nic o tym nie wiem, żeby się zetknęli.

– Ale tam jeszcze między nimi plącze się Marianek. On zna wszystkich.

– Ten półgłówek? No, to jeśli ktokolwiek cokolwiek zamyśla w sekrecie, nie ma obawy, Marianek rozniesie jak czarną ospę.

– A co Blekot zamyśla?

– Nie zwierzał mi się – wyznała Anita z lekkim żalem – ale wydedukowałam i bardzo chętnie naplotkuję. O dedukcjach powiem prawdę. Wykombinował sobie, nie wiem, na jakiej podstawie, że Alicja ma jakiś skarb, o którym sama nie wie. Chętnie to znajdzie i zagarnie dla siebie, a ma to być coś z tych rzeczy – klepnęła o stół trzymanym w ręku czasopismem. – Niekoniecznie rubiny Romanowów, może tylko jakieś skojarzenie, może wie coś więcej o pogubionych przedmiotach, a do Alicji doszedł bardzo krętą drogą.

Staraliśmy się nie wymieniać pomiędzy sobą znaczących spojrzeń.

– Kretyn – powiedziała Alicja z politowaniem.

– To z pewnością. Ale zwracam wam uwagę, że nie mówił mi tego, ja tylko zgadłam i nie dam głowy, że trafnie.

– A co myślisz o całej reszcie? Co wiesz?

– O jakiej reszcie?

– O związku jednego z drugim i wszystkiego ze sobą wzajemnie. Blekot wymyślił, chce znaleźć, zna Marianka, który zna dom Alicji, zna Pamelę, w domu Alicji dzieją się dziwne rzeczy, w dzień i w nocy przedmioty się przemieszczają, brandy ginie z butelki, kot w worku wyłazi z kąta. I tak dalej.

– Na wszelki wypadek bym ten dom zamykała – poradziła Anita po krótkim namyśle.

– Nie możemy, bo śmierdzi…

Paweł i Beata zaczęli wyłazić zza stołu.

– No więc właśnie, to już trzeba ukrócić – powiedział Paweł stanowczo. – Jedziemy powyrzucać resztę, zabieram wszystko do końca, choćbym miał jechać do Holte i Lyngby! Najwyższy czas!

– Ale…! – przypomniałam sobie. – Beata, kupiłaś tę rzecz do polerowania?

Beata spłoszyła się lekko.

– Nie, jeszcze nie było, przepraszali, miała być po południu, wyleciało mi z głowy. Teraz już chyba zamknięte?

– Zamknięte gwarantowanie.

– Och, Alicja, bardzo cię przepraszam…

– Nie szkodzi, kupisz jutro – powiedziała Alicja z roztargnieniem. – Tylko, zaraz, gdyby was ktoś złapał, nie przyznawajcie się do mnie. Paweł, czekaj, dam ci zapasowy klucz…

Znikli nam z oczu.

– Może pozmywać, co? – powiedziała Alicja niepewnie, kiedy już Marzena odjechała razem z Anitą i zostałyśmy same.

Zajrzałam do otwartej zmywarki.

– Naprawdę masz nadzieję, że uda tam się zmieścić jeszcze cokolwiek?

– Czy ja wiem? Jakaś łyżeczka może się gdzieś plącze?





– Już i szpilka nie wejdzie. Nasyp tam czegoś i mogę prztyknąć za ciebie, jeśli masz jakieś osobiste opory. Waham się strasznie i grzęznę w niepewności.

– Jak to? – zdziwiła się Alicja, wyciągając z szafki proszek do zmywania. – Przecież przed chwilą zadecydowałaś…?

– O zmywaniu! W twoim domu się waham!

– Pozwolisz, że we własnym domu będę się wahać samodzielnie?

– We własnym domu będziesz robić, co ci się spodoba, ale ja lubię mieć jakieś wyrobione poglądy. Niczego sobie nie mogę wyrobić, bo mi głupoty wychodzą. Na cholerę Blekotowi Pamela…?

Alicja włączyła zmywarkę, usiadłyśmy przy stole, niemrawo kontynuując dyskusję, zapoczątkowaną przez Marzenę. Anita z pewnością nie powiedziała wszystkiego, ukryła jakąś część swojej wiedzy i domysłów, ale i tak wyraźnie wychodziło, że coś się wokół nas dzieje. Tajemnicza zmowa krąży nad dachem Alicji, nie wiadomo, czy ma sens, i nie wiadomo, co z nią robić.

– Nie wierzę, że oni wszyscy żyją w zgodzie – rzekła w zadumie Alicja. – Popatrz, jak te koty dekoracyjnie się rozmieszczają… Pasożyt i Pamela? Pamela i Bełkot? No, może Marianek nieszkodliwy…

– Nie tyle nieszkodliwy, ile głupi – skorygowałam.

– Ma swój rozum…

– Zaczynam w to wątpić. Instynktem wybiera sobie to coś, na czym może żerować, ciebie na przykład. To gdzie mu do Blekota, gdzie do Pameli, gdzie do pasożyta? Powinien ich unikać jak trądu.

– Dał się otumanić…

– A, to rzeczywiście doskonale świadczy o jego rozumie! Chyba że się wyrobił życiowo i udając głupotę, ich wszystkich wyroluje.

– No i niechby!

– Tylko może już nie twoim kosztem?

– A co tu ma do rzeczy mój koszt, nie zawracaj głowy. Niech oni się ze sobą kotłują, nic mnie to nie obchodzi i w ogóle zaczyna to być nudne. A propos, Paweł zabrał te śmieci spod furtki?

– Śmieci…! – prychnęłam ze zgorszeniem. – Elegancko to określasz. Ale zabrał, owszem, Beata nawet pozamiatała resztki.

– I co z nimi zrobiła? – zaniepokoiła się Alicja.

– Wgarnęła do torby i też zabrali.

– Mam nadzieję, że nie przywiozą z powrotem.

– Gdybyśmy chciały, możemy iść spać, skoro mają klucze.

– Nie wiem, czy warto, bo wrócą, któreś pójdzie do wychodka, zapomni się i spuści wodę…

Siedziałyśmy nadal, nie ruszając się z miejsca i powoli dochodząc do wniosku, że Blekot, spiritus movens całej akcji, stara

W chwili kiedy szumiąca i powarkująca zmywarka wreszcie zamilkła i zdążyłam z niechęcią pomyśleć, że teraz te wszystkie naczynia trzeba wyjąć i sensownie pochować, w drzwiach na taras pojawili się Paweł z Beatą. Pojawili się jakoś tak, że od razu w salonie strzeliło napięcie.

– Alicja – powiedział Paweł z potwornym zakłopotaniem – ja nie chcę się powtarzać, ale chyba jest kłopot…

– Złapali was ze śmieciami? – zgadła żywo Alicja. – No trudno, zapłacę karę.

– Nie. Śmieci przeszły ulgowo. Ale tu u ciebie w ogrodzie leży trup.

– Oszalałeś? Jaki trup?

– Damski. Jak Boga kocham, nie wygłupiam się wcale.

Alicja z niesmakiem popatrzyła na niego, popatrzyła w ciemny ogród, popatrzyła na mnie i zachowała zimną krew.

– Niech ktoś wyjmie tę resztkę Napoleona, bo Beacie się przyda, chyba że udaje. Ale udaje tak dobrze, że nagroda jej się należy. Trup, doskonale, i kto to jest, ten trup?

Z westchnieniem podniosłam się i przedarłam do szafki z Napoleonem. Beata milczała, relację kontynuował Paweł.

– Nie wiem. Za to wiem, że w takich wypadkach świadek powinien być ścisły. Znaczy, mam na myśli, znalazca, trupa. Na twarzy leży, plecami do góry, więc za plecy głowy nie daję, ale gdyby mi pod karą śmierci kazali zgadywać, powiedziałbym, że Pamela.

– Pamela. Świetnie. I gdzie dokładnie leży?

– Na samym końcu. Pomiędzy dziurą a kompostem. Bliżej dziury.

Posiadłość Alicji, licząca sobie trzy tysiące metrów, miała kształt prostokąta, z czego wynika, że dwa jej boki były dłuższe, a dwa krótsze. Dom stał blisko ulicy przy krótszym boku i cała reszta ogrodu ciągnęła się w głąb. Zakrzewiona była tak, że z tarasu widziało się zaledwie jedną czwartą z kawałkami trawniczka, reszta ginęła w malowniczym gąszczu i dla obejrzenia zachwycająco pięknej całości należało odbyć kręty spacer. Wszędzie rosło coś prześlicznego i ukazywały się nowe widoki, zaskakujące na tak niewielkiej przestrzeni. Na samym końcu, pod ogrodzeniem sąsiada, akurat po przeciwnej stronie niż dziura w żywopłocie, znajdowały się zasobniki z kompostem i w rogu szopka na narzędzia, wszystko osłonięte rozmaitym zielskiem.

W dzień tego miejsca nie było widać, a co mówić w ciemnościach. Paweł wskazywał tamten kierunek, trochę niepewnie, trochę z przekonaniem, a trochę przepraszająco. Wyszło nam, że ów trup powinien leżeć w zdziczałych truskawkach, poprzerastanych rdestem i czymś jeszcze, płożącym się dywanowo, czego nazwy nie znałam. Także pokrzywami, perzem i koniczyną, Alicja ten koniec ogrodu trochę zaniedbywała.

Zawahała się teraz. Dałam Beacie napój wzmacniający, weszła do salonu, padła na fotel i chlapnęła sobie bez oporu. Paweł ciągle stał w drzwiach.