Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 21 из 45

Wściekłość Alicji nieco się zmniejszyła.

– Wiedziałam, że ta resztka szuflady na coś mi się przyda, no i proszę. Swoją drogą, to już szczyt wszystkiego, grzebać mi tu w biały dzień! A ten wór… Zaraz… Czy on nie leżał pod schodami? Świetnie ten kretyn trafił!

– Bo co tam jest? – zaciekawiłam się natychmiast.

– Nie jestem pewna, ale zdaje się, że stare koło garncarskie…

Zmusiłyśmy ją do sprawdzenia zawartości od razu, bo nadmiar wątpliwości zaczynał przytłaczać. Istotnie, na dnie wora spoczywało średnie koło garncarskie, wyżej zaś liczne szczątki starych butów, dwie pary łyżew, cztery zleżałe dętki samochodowe i połamane kawałki czegoś, przeważnie metalowe. Oraz coś dużego, tekstylnego, podartego porządnie, zasłona okie

– Z koła wnioskując, to jednak twoje, a nie kolejowe – westchnęłam z żalem, bo już nabrałam nadziei na jakieś odkrycie.

– No więc jednak – powiedziała ze skrywanym triumfem Marzena, wracając do salonu. – To przesądza sprawę. Możesz nie myśleć o własnych drogoce

– Jak myślicie, kto uciekł? Facet czy baba? – spytała Alicja z namysłem.

W korytarzyku pojawili się Paweł z Beatą i natychmiast zostali poinformowani o wydarzeniach. Przejęli się średnio, Beata bardziej, Paweł mniej, przez lata znajomości z Alicją człowiek się uodparniał. Paweł poleciał do ogrodu sprawdzić drogę ucieczki poszukiwacza, nie wiadomo, do czego mu to było potrzebne, ale stwierdził, iż uciekł przez dziurę w żywopłocie, istniejącą od dawna i nigdy porządnie nie zarośniętą. Z jakiegoś tajemniczego powodu żywopłot, wszędzie bujny, w tym akurat miejscu nie życzył sobie gęstnieć.

– Te dzieci, które kiedyś tę dziurę zrobiły, jak jeszcze miałaś śliwki – zauważyłam w zadumie – obecnie są już dorosłe. Może należałoby zażądać od nich naprawienia dewastacji?

Alicja wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, które to były, nie rozpoznaję ich. Tam nawet pokrzywy nie chcą rosnąć. Poza tym, jej nie widać i jeśli się nie wie…

– Ale ten jakiś wiedział!

– Znajomy. Cały czas przecież mówimy o znajomych, nie?

– A, właśnie! – przypomniałam sobie. – Co tam jest, w tej lekturze Jasia? Zaczęłyście mówić i przerwało nam.

– Marzena zaczęła – uściśliła Alicja, najwyraźniej odcinając się od przeczytanych tekstów.

– Wszystko jedno. Zaczęła od jasnowidzenia na tle jajeczka…

– Bo jedyne, co mogłoby zainteresować złodzieja, to te różne zaginione rzeczy – podjęła żywo Marzena. – Najwięcej piszą o historycznej biżuterii, ale dalej jest cały artykuł na temat tajnych dokumentów. W zasadzie też historycznych, ale dochodzą do współczesności. Korespondencja, umowy, różne zdrady i tak dalej, zaginęło jakieś doniesienie do papieża w siedemnastym wieku, jakiś list kardynała Aleksandra do kochanki, nie wiem co to za kardynał… coś tam z ostatniej wojny, parę i

– Srebrny lis też był dosyć duży – zauważyła sucho Alicja. – Co nie znaczy, że wierzę bodaj w jedno słowo tego szmatławca. Ale jeśli przypadkiem wymknęło im się coś zbliżonego do prawdy, to ona uważa, że któreś zaginione mogło się zaplątać do worka. I ja to mam. Bzdura.

– To jak inaczej skojarzyć namiętność Blekota do tego pisma z grzebaniem w twoich workach? – spytał logicznie Paweł. – Co to ma być, zbieg okoliczności? Nie chce mi się wierzyć.

– Najprościej byłoby rozbebeszyć worki – podsunęłam złośliwie.

– Co ty powiesz? – prychnęła rozzłoszczona Alicja. – To spróbuj!

– Spróbuję. Na razie oczami.

Poszłam do pokoju Beaty, gdzie Marzena deptała po dwóch workach, i popatrzyłam. Dosyć, trzeba przyznać, smętnie. Żeby się do nich dostać, należało usunąć dwa zasobniki na butelki po piwie, zapełnione częściowo pustymi butelkami, a częściowo różnorodnym chłamem: jakimiś patykami, rulonami ozdobnego papieru pakowego, drewnianymi listewkami różnej długości, narzędziami w rodzaju młotków, przecinaków, obcęgów i pilników z gatunku raszpli, a także długimi skalówkami i jedną, sterczącą w górę przykładnicą. Następnie ominąć stojący w poprzek niewielki regał z mnóstwem papierów, komódkę, na której spoczywał potężny tobół, na oko tekstylny, trzy kolejne stosy papierów, głównie gazet, kolorowych czasopism, kopert i prospektów, starą walizę, z pewnością czymś wypełnioną, tajemniczy, żelazny, trójnożny stojak i wspartą o niego, złożoną drabinkę. Ponadto przedrzeć się przez olbrzymią ilość pudeł i pudełek, w większości kartonowych, chociaż co najmniej trzy były drewniane, a przynajmniej tyle udało mi się dostrzec. Przejścia do okna i stojącej przy nim szafy nie było, chyba że górą, po tym wszystkim, podobnie jak przełaziła Marzena z ręcznikami, ale wtedy niektóre rzeczy trzymałyśmy w objęciach.

Powi

Wróciłam do kuchni.

– Oczami się nie dało – oznajmiłam. – Zniechęciłam się. Podwójna robota.

– Dlaczego podwójna? – zaciekawiła się Beata.

– Wyniósłszy, trzeba później wnieść z powrotem, bo nigdzie indziej nie ma na to miejsca. Nawet korciło mnie, żeby zrobić początek i zabrać to, co miałam najbliżej, na przykład młotek i przykładnicę, ale co bym z tym zrobiła? Siedziałabym tu, trzymając je w rękach?

– To już nie chcesz rozbebeszać worków? – wyzłośliwiła się słodko Alicja.

– Chcieć, nie chcę, ale gdyby było pewne, że warto…





– To zdecydujcie się, czy warto, bo póki tu jesteśmy, możemy pomóc – poprosił Paweł. – Sama Alicja nie da rady.

– Ale przecież tych worków jest więcej – przypomniała zmartwiona Marzena. – Może do któregoś jest łatwiejszy dostęp? Alicja, gdzie…?!

– Jacyś strasznie nudni jesteście – zaopiniowała Alicja z naganą. Zajrzała do filiżanki po kawie i podniosła się od stołu. – Ty, zdaje się, jakieś mięso kupiłaś?

– Owszem. Schab. I do niego majeranek, bo nie wiem, czy masz. Schab lubi majeranek.

– To trzeba go upiec. Zaraz wstawię. Możemy, ostatecznie, z całym dalszym ciągiem poczekać na Anitę…

Anita pojawiła się, kiedy właśnie kończyliśmy obiad. Nie była głodna, nie chciała jeść, ale nadłamał ją schab, pachnący majerankiem. Zjadła kawałek, dostała wina i kawy.

– No i co? – spytała. – Macie pismo Jasia?

– Mamy. Tu leży, o! – Alicja poklepała lekturę na stole. – Ale oni uważają, że powi

– Uwielbiam odpowiadać na pytania. Zawsze mogę przecież nałgać, nie? A z pytań człowiek się czasem więcej dowiaduje niż z odpowiedzi.

– Z łgarstw też – przypomniałam jej. – Anita, co z tym Blekotem? Wychodzi nam, że on tu rozwija jakąś akcję poszukiwawczą. Działa w licznym towarzystwie, pcha się do tego czytadła, a tam jest dużo o przedmiotach wartościowych, zaginionych. Myślisz, że on myśli…

– Za dużo tego myślenia, nie popadaj w przesadny optymizm. Nie jestem pewna, czy myślę, a jeszcze bardziej wątpię, że on myśli.

– O pieniądzach – powiedziałam surowo.

– A, o pieniądzach z pewnością. Tak, takie założenie można uczynić. I co?

– I co, spodziewa się ten kretyn, że w kocim worku u Alicji spoczywają diamenty królowej Wiktorii? Albo szczegóły spisku papieża z cesarzem przeciwko Hiszpanii, odręcznie spisane…

– Którego papieża?

– Nie mam pojęcia.

– W zasadzie Hiszpania przez dość długi czas stanowiła część cesarstwa niemieckiego…

– Rzymskiego. Cesarstwo rzymskie narodu niemieckiego. Habsburgowie. Jakoś tak na samym początku osiemnastego wieku wymienili ich w tej Hiszpanii na Burbonów. Co to ma do rzeczy?

– Nie, nic. Cesarz spiskował z papieżem przeciwko samemu sobie?

– O, był tam taki bałagan, że wszystko jest możliwe. Chcesz, to sprawdź, co tam piszą, któryś mało znany papież, a Hiszpania była wściekle, katolicka, może cesarz chciał ją przydusić, a papież nie mógł go poprzeć jawnie? Papieży i cesarzy mam w domu, u Alicji nie ma ich z pewnością.

– Czy zaczynacie pisać powieść historyczną? – spytała Marzena z przekąsem. – Alicja, powiedz im coś!

Alicja, jak zwykle, dywagacji historycznych nie słuchała. Podniosła się od stołu i oglądała na bufecie wyjętą z lodówki rybę dla kotów. Ryba zdążyła się już rozmrozić doszczętnie, mignęło mi w głowie, że lada chwila zyskamy nowe źródło atrakcyjnych zapachów.

– Daj im to wszystko naraz – poradziłam. – Do rana zeżrą, nie ma obawy. A ta resztka w lodówce może wytrzyma, wykończą ją jutro wieczorem. Pojutrze mogę kupić nową.

– Ale to już im chyba nie dam nic więcej?

– Sama ryba, bez niczego więcej, też je bardzo ucieszy.

Alicja skrzywiła się z powątpiewaniem.

– Mnie by nie ucieszyła – mruknęła, ale nałożyła porcje na talerz, szarpiąc je i krojąc niedbale. Po czym wróciła do stołu.

– No i co wam tam wyszło? – spytała z roztargnieniem, siadając.

Anita zdążyła sięgnąć po czasopismo Jasia i przeglądała je ze zmarszczonymi brwiami.

– O co ten cały krzyk? Właściwie nic się takiego nie dzieje, no owszem, wychodek ryczy, jakaś niezdara wyłączyła zamrażalnik, ale już śmierdzi o wiele mniej i tylko koło furtki, przedmioty spadają, bo może leżą w takiej trochę chwiejnej równowadze, wielkie rzeczy. Zdarza się. Żadnych nadzwyczajnych sensacji nie widzę i nie wiem, o co by się tu szarpać.