Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 15 из 45



– Alicja, kto tu był? – spytałam z wielkim naciskiem.

– Edith przychodziła codzie

– Gdzie były?

– Leżały na pawlaczu.

– Znalazła je od razu?

– Od pierwszego kopa. Wiedziałam, że tam są.

– I trzy dni jej to zajęło?

– Zmusiłam ją, żeby wszystko powkładała z powrotem…

– Że Małga nie pchała się do atelier, to pewne…

– A pewnie, że pewne, bo cały czas jej zajęły histerie na tle opakowania, latała i szukała sztywnych kartonów, one były oprawione. Bez problemu weszły jej do samochodu i nie wiem, po co urządzała te rozpacze.

Małga była jedyną siostrzenicą Alicji, najbliższą jej z całej rodziny, ale charakterami zgadzały się nie najlepiej. Wspólny pobyt w jednym domu przez trzy dni zaczynał się uściskami i okrzykami radości, kończył zaś wzajemnym wypominaniem wszystkich wad i gwałtownym pragnieniem rozstania. Alicja ambicji pedagogicznych nie żywiła najmniejszych i wcale nie miała ochoty siostrzenicy wychowywać, ale z upływem czasu coraz silniej żądała od niej umiarkowania i rozsądku, troskę, może i rzeczywiście nieco przesadną, o męża, dzieci, dom, pracę i rozmaite i

– No dobrze, weszły jej, wyjechała. Kto był jeszcze?

Alicja się zawahała.

– Marianek wpadł na trochę – wyznała z oporem. – Zaraz się będziesz czepiać.

Zgrzytnęłam lekko zębami.

– Będę, owszem. Co to znaczy, wpadł? Mieszkał? Jak długo?

– A właśnie wcale nie mieszkał, zatrzymał się u siostry…

– Nie wierzę.

– Oszalałaś? To uważasz, że co, na dworcu nocował? Bo u mnie nie.

– Ciepło było, spał w ogrodzie. Albo się zakradł do atelier.

– Wariatka. Mieszkał u siostry, bo oni wyjechali na trzy dni, może cztery, nie pamiętam.

– A…! Rozumiem. Pilnował im domu, żeby się nie zakradli telefoniarze. Ale żywił się u ciebie?

Alicji udało się nie udzielić odpowiedzi, ponieważ wtrąciła się Beata.

– Jacy telefoniarze…? O, przepraszam, nie chciałam wam przerywać…

– Nie szkodzi – uspokoiła ją żywo Alicja. – Tacy różni, młodzież głównie, włamują się do pustych domów, których właściciele wyjechali na urlop, niczego nie kradną i tylko korzystają z telefonu. Dzwonią do Kalifornii, do Australii, gdzie popadnie, do rodziny i przyjaciół, a potem ludzie wracają z urlopów i dostają rachunek na osiemdziesiąt tysięcy koron albo i więcej. Apele są w prasie, żeby, wyjeżdżając, ukrywać gdzieś telefon. Wstyd przyznać, ale zdaje się, że wymyślili to nasi.

– O Boże, co za naród…

– Wracajmy do Marianka – zażądałam kąśliwie. – Posiłki konsumował u ciebie, tego jestem pewna. Czy wykonywał także jakieś prace zlecone?

Paweł zachichotał, bo znał Marianka. Beata, nic już nie mówiąc, patrzyła pytająco. Alicja spróbowała opanować wściekłość na mnie.

– Odczep się. Obsesjonistka. Owszem, wykonywał. Targał ze sklepu ciężkie zakupy…

– We własnym interesie. W to chętnie wierzę.

– …i uciął jedną suchą gałąź…

I tu Alicja nie wytrzymała, też zachichotała. Pogląd na Marianka w gruncie rzeczy miałyśmy jednakowy, tyle że ja wypowiadałam się ostrzej, a ona protestowała tylko dla zasady. No i Marianek grymaśny nie był, żarł wszystko, co znajdowało się w zasięgu ręki, bez wyboru, możliwe, że zeżarłby nawet tę nogę baranią w jej obecnym stanie. Alicji się to bardzo podobało, zapewne dlatego, że nigdy w życiu nie była zmuszona do gotowania obiadów i codzie

Idiotyzmy, jakie się przy tych okazjach Mariankowi przytrafiały, przerastały wszystko. Biedny chłopiec do myślenia był zdolny tylko w jednym kierunku, mianowicie, jak osiągnąć jakąś korzyść dla siebie, jeśli zatem przy powierzonym mu zajęciu należało pomyśleć, pewne było jak w banku, że zrobi głupotę. Zaciekawiłam się gwałtownie, jaki też numer wywinął tym razem.

– Którą gałąź?

Alicja doceniała uciechy, nawet szkodliwe.

– Miał uciąć tę nad stołem, ja, w każdym razie, ją miałam na myśli…

– Sterczy nadal. Widziałam na własne oczy.



– Toteż właśnie. Uciął patyk, który sterczał nad tamtym żelaznym stołem w ogrodzie. Z tym że patyk nie należał do żadnego drzewa, sama go tam położyłam, był długi i miał służyć jako podpórka dla gałęzi z jabłkami, z dwóch stron wystaje i gałęzie na nim leżą, utrzymuje się w równowadze. To znaczy, utrzymywał. Marianek uciął z jednej strony, strasznie się namęczył, bo mu to latało, nie było przymocowane, a wtedy druga strona, oczywiście, zleciała. Okropnie się zdziwił.

– Marianek przebija wszystkie możliwości mojej wyobraźni – powiedziałam, kręcąc głową w podziwie. – Co jeszcze robił? Nie ucinał chyba tego patyka przez cztery dni?

– Nie. Zwierzał się. Ma kłopoty.

– Ale, zaraz! Miałam ci przypomnieć, żeby uciąć to suche nad tarasem, jak się pojawi jakiś silny facet. Pawłowi, mam wrażenie, nic nie brakuje…?

– Paweł…

Paweł zareagował, jakby mu ktoś chlusnął wiadrem wody na głowę. Szarpnął się jakoś, zamrugał oczami.

– Tak, słucham cię…?

Nie słuchali. Ani on, ani Beata nie słyszeli jednego słowa z naszej rozmowy. Diabli wiedzą czy coś do siebie mówili, ale między nimi iskrzyło. I wcale nie siedzieli tuż obok, tylko naprzeciwko, Paweł na kanapie, a Beata w fotelu, pochylali się ku sobie nad stołem, wyprostowali się teraz gwałtownie. Rzuciłam okiem na Alicję, nie spojrzała na mnie, prezentowała roztargnienie konkursowe.

– Paweł, nie teraz, bo już się robi ciemno, ale jutro. Nie uciąłbyś tej suchej gałęzi, która lada chwila zleci komuś na głowę, tam, na tarasie?

– Nie ma sprawy, bardzo chętnie. Piłę masz?

– Mam, nawet kilka. Jutro znajdę.

– No to bez problemu. Zaraz, na czym stoimy w tych gościach Alicji? Jako ostatni, był tu Marianek. I co?

– I właśnie masz uciąć gałąź, którą ucinał Marianek – wyjaśniłam kąśliwie. – Co do gości, z Mariankiem jeszcze nie koniec. Z czym się zwierzał, jakie ma kłopoty?

Alicja pomacała po stole w poszukiwaniu papierosów. Paczka była pusta, ale odkryła pod talerzem jeszcze jedną połówkę. Od lat trwała w manii przełamywania papierosów bez filtra na pół.

– Jakieś dziwne i nie wszystko zrozumiałam. Znalazł sobie przyjaciela albo może wspólnika, nie wiem do czego, i ten wspólnik ma wymagania, których Marianek nie może zaspokoić. Starszy od niego, to pamiętam. Mazał mi się tu w kamizelkę, że mogłabym chyba pomóc albo co, ale tego już starałam się nie słuchać.

– Pieniądze…!

– A właśnie nie, wcale mu nie chodziło o pieniądze i nawet nie umizgał się o pożyczkę. Czegoś ten wspólnik od niego żąda, Marianek coś zgubił i teraz ma odnaleźć, czy coś w tym guście. Wyszło mi, że zgubił u mnie w domu, więc sama rozumiesz, że tym bardziej starałam się nie słuchać.

– Osobiście zgubiłam u ciebie w domu popielniczkę na przyssawce…

– Trzeba było pilnować. A Marianek tak snuł się za mną i marudził, koniecznie chciał mi pomagać, z tym że nie wiem w czym, ale chyba w porządkach.

– W jakich porządkach?

– Nie wiem. Wszyscy czepiają się moich porządków, maniactwo jakieś, istna paranoja. Dopytywał się o koty w worku, może mam jakieś i jak to wygląda, bo on też by chciał brać udział w licytacjach…

– Może potrzebny mu proszek do prania. Trzeba było dać mu trochę, zapas masz duży.

– Proszku do prania nie chciał. Proponowałam. Myślałam, że z wiekiem zmądrzeje, ale zdaje się, że przez ostatnie piętnaście lat do reszty mu się w głowie poprzewracało. Chyba rzeczywiście czegoś szukał, bo z natężeniem wpatrywał się w różne kąty.

– Nie posuwając się do czynów?

– Nie, dlaczego? Jedno pudło z podłogi przestawił na fotel.

– A, to dlatego tu leżała taka chwiejna piramida! Któryś kot na niej spał.

– Kotów bał się panicznie, bo go nie lubiły. Niczego nie znalazł i pojechał.

– A kto to był, ten jakiś starszy wspólnik?

– Nie mam pojęcia. Też pewnie kretyn. Nawet nie wiem, tutejszy czy z Polski.

– No dobrze, Marianka mamy z głowy, chociaż zalicza się do grona podejrzanych. Wątpliwości wprowadza jego szalona pracowitość, wątpię, czy zdobyłby się na to, żeby się przedrzeć do piwnicy i wyłączyć zamrażalnik, ale wykluczyć tego nie można. Co dalej?

– Jakie co dalej?

– Z gośćmi co dalej. Kto jeszcze był? Nie psychopata przypadkiem?

– Oszalałaś! Psychopaty bym nie wpuściła. Poza tym, o ile wiem, on znów siedzi, to znaczy leczą go w zakładzie zamkniętym, bo podobno zamieszkał w cudzym domu podczas nieobecności właścicieli i zdewastował im mieszkanie. Tak mi się o uszy obiło, jak mnie policja o niego pytała.

– Dawno?

– Nie, ze trzy miesiące temu. Na narty wyjechali. Na krótko, ale zdążył przez ten czas zalać wodą połowę pomieszczeń, zepsuć wszystko w kuchni i porąbać meble ogrodowe, żeby palić ogień w kominku. Ale ten kominek był sztuczny, na prąd, więc istny cud, że nie spalił im całego domu.