Страница 14 из 45
– Kiedyś miała mniejszy bałagan – westchnęłam smętnie. – Za to więcej gości…
W czasie tych wszystkich zabiegów indyk się dopiekł i udało nam się zasiąść do posiłku. Aromat z atelier tracił swoje natężenie, rozpraszając się po okolicy i dobitnie udowadniając, że do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Alicja była wściekła, zacięta i jakoś mało roztargniona…
– No to teraz skupcie się – zażądała z wielkim naciskiem. – Ja bym chciała poważnie porozmawiać. Jakieś dziwne rzeczy dzieją się w moim domu i nie zamierzam tego tak zostawić. Co to wszystko znaczy…?
Siedzieliśmy przy stole salonowym, ponieważ w kuchni koty musiały zjeść kolację. Nadmiar nóg plączących się po podłodze sprawiał, że miały za mało miejsca i trzeba było przenieść się do salonu. Zdaniem Alicji, nie należało zmieniać przyzwyczajeń wytresowanych zwierzątek, ponadto przejście do salonu okazało się korzystne, stała tam bowiem otwarta i nie napoczęta butelka wina, o której udało nam się wcześniej zapomnieć.
Alicja wyjęła z szafki kieliszki, usiadła na kanapie i twardo powtórzyła swoje pytanie. Odpowiedzi nie uzyskała.
– No…? – ponagliła nas zgoła złowieszczo.
– Sprecyzuj, które wszystko – zaproponował Paweł po kolejnej, długiej chwili milczenia. – Mnie osobiście dziwne wydaje się tylko jedno…
– Jakie jedno?
– No… wiesz… od dzieciństwa wiem, że masz świetny słuch…
– No to co? Mam, i co z tego?
– Gdyby komuś głuchemu rezerwuar tak ryczał, nie dziwiłbym się… Ale osoba ze słuchem…
– Ja nie mam słuchu i też tego nie wytrzymuję – zauważyłam sucho.
– Nie zmieniajcie tematu! Nie podoba mi się ta cała sytuacja i mogę sobie być roztargniona, ale to nie oznacza, że straciłam pamięć i nic nie myślę. Wszyscy wiecie…
– Nie wszyscy – zaprzeczyłam cichutko. – Paweł ma braki.
– A co…? – zainteresował się Paweł i zaczął nalewać wino.
– Zamknij się. Zaraz mu wyliczę. Po pierwsze, po dwudziestu latach przyjeżdża do mnie znienacka Bełkot i nachalnie szuka po całym domu czerwonej lampy…
Już samo to uporczywe przekręcanie świadczyło o stosunku Alicji do człowieka. Musiała kogoś bardzo nie lubić, żeby tak twardo wyrzucać jego nazwisko z pamięci.
– W tym miejscu też mam jakieś braki – mruknęła Beata. – Czerwoną lampę rozumiem, ale nic nie wiem o bełkotaniu…
– Cicho bądź! Bełkot…
– Blekot – skarciłam ją. – Przestań mylić w ważnych chwilach.
– W nieważnych mogę?
– W nieważnych bez różnicy.
– Dobrze. Bełkot… Blekot, niech będzie, przywozi mi tu i podrzuca jakąś idiotyczną prasę, rzekomo ukradzioną Jasiowi…
– Dlaczego rzekomo?
– Anicie nie wierzę. Przestaniecie mi przerywać czy nie? Podrzuca czasopismo z porostem islandzkim i klejnotami jakiejś Konstancji…
– Klemencji…
– Wszystko jedno. Bardziej mi do niego pasują klejnoty niż porosty. Wygląda na to, że lata mi po domu i pod pozorem lampy szuka klejnotów tej, jak jej tam…? Klemencji…
– Zwariował? – zdziwił się Paweł.
– Cicho bądź! Po drugie, one obie, Joa
Paweł zachłysnął się winem i prychnął na stół.
– Co takiego…?!
– Cicho bądź. Platynowe szachy. Ona – Alicja kieliszkiem wskazała Beatę, która już serwetkami śniadaniowymi gorliwie usuwała ślady prychnięcia – mówi, że to platynowe i możliwe, że ma rację. Po trzecie, wychodek sam z siebie nie ryczał nigdy, a teraz nagle ryczy w nocy, chociaż żadna z nas go nie używała. Po czwarte, ktoś wypił pół butelki koniaku…
– Jedną trzecią – poprawiłam.
– Więcej. Prawie pół. Też w nocy. Po piąte, ktoś wyłączył zamrażalnik w piwnicy i żadna siła we mnie nie wmówi, że on wylazł ze ściany sam…
– Czekaj! – przerwałam jej stanowczo. – W złej kolejności wyliczasz. Zamrażalnik musiał być pierwszy, bo w pięć minut by się nie zaśmiardło. Musiał się rozmrozić, to co najmniej doba, musiał zacząć śmierdzieć w środku, to druga doba, musiało się zacząć wydzielać, a te drzwiczki są szczelne, więc cztery doby stanowią absolutne minimum. Ja tu jestem trzeci dzień, więc lepiej się zastanów, co się działo przede mną. Bo całą resztę widziałam.
– Nonsens. Pierwszy był Blekot, wcale go nie widziałaś, drugie było czasopismo Jasia…
– Wcale nie. Na czasopiśmie usiadłam zaraz po przyjeździe. Przedtem w ogóle nie wiedziałaś, że je masz!
– Ale miałam, skoro Blekot je przyniósł. Więc drugie.
– No to zamrażalnik trzeci…
– Nic podobnego. Trzeci był wychodek.
– Przecież ci go Blekot nie zepsuł! Sama mówisz, że ryczało już wcześniej! W zimie! Wychodek był pierwszy!
– Bzdura. Z własnej inicjatywy w zimie nie ryczał. Dopiero teraz!
– Jeśli mamy liczyć samotne ryki, to i tak zamrażalnik wychodzi na prowadzenie. Zaraz po Blekocie i Jasiu!
– Ale objawił się na końcu!
Pokłóciłyśmy się o kolejność wydarzeń do tego stopnia, że Alicja poszła szukać instrukcji obsługi zamrażalnika, gdzie powi
– Coś takiego! – powiedziała, uradowana. – Sama robiłam ten lichtarz i potem gdzieś mi zginął. A całkiem dobrze wyszedł, popatrzcie, widać na nim tulipany!
Jak wszystkie produkcje ceramiczne Alicji lichtarz był oryginalny i pełen wdzięku. Wetknęłam do niego zieloną świecę i zapaliłam, żeby uczcić wyrób, Paweł przez ten czas z zapałem otworzył burgunda.
– Ale instrukcji obsługi nie masz?
– Nie mam, bo tu każdy sprząta i coś mi gdzieś przekłada…
– Nie, zaraz – przerwała z determinacją Beata. – Jeśli chcesz naprawdę to wszystko omówić, kolejność wydarzeń trzeba ustalić porządnie. Możesz mnie zaraz wyrzucić z domu, ale powiem. Joa
– Wcale nie ma racji, bo w żadnym wypadku zamrażalnik nie mógł być pierwszy!
– Nie był pierwszy, ale wszyscy wiemy, że prąd może wysiąść na parę godzin, a w zamkniętej lodówce jeszcze nic się nie dzieje. Tym bardziej w zapchanym zamrażalniku. Ile tam miałaś? Dwanaście stopni?
– Więcej. Co najmniej osiemnaście, a możliwe, że trzydzieści…
– Odpada – przerwał stanowczo Paweł. – Trzydzieści, to statek-chłodnia, a nie takie domowe. Osiemnaście najwyżej.
– Właśnie dlatego chciałam znaleźć instrukcję obsługi…
– I bez instrukcji wiadomo, że więcej niż osiemnaście niemożliwe.
– Osiemnaście też wystarczy – zaopiniowała Beata. – Wyobraźcie to sobie i wytężcie pamięć, jestem pewna, że każdy z nas miał jakieś kłopoty na tym tle.
Wytężyliśmy pamięć i wyszło nam, że zamrażalnik Alicji musiał zostać wyłączony co najmniej dwa tygodnie temu. Alicja przypomniała sobie, że w zaginionej instrukcji było coś o wyciekaniu wody dołem, rzecz jasna, przy rozmrażaniu i myciu, możliwe zatem, iż woń zaczęła wydostawać się na zewnątrz razem z wyciekającą zawartością. Rozchodziła się powoli, bo nie było upałów.
– Ale na pierwszym miejscu nie stoi – uparła się Alicja. – Blekot był wcześniej. I razem z nim ten szmatławiec Jasia. Mogę się zgodzić, że samoczy
Paweł zażądał uściślenia.
– Niech ja to sobie ułożę. Ile razy ryczało samo z siebie, bez ludzkiej pomocy?
– Ja słyszałam raz – odparłam stanowczo.
– Ja też raz – potwierdziła Alicja. – W tym samym czasie.
– I w nocy to było?
– W nocy.
– I tej samej nocy ktoś wytrąbił brandy?
– Nie, poprzedniej. Beaty jeszcze nie było, a Marzena w ogóle nie wchodziła do domu. Od razu usiadła na tarasie.
– I wtedy znalazłyście platynowe szachy?
– Zaraz potem. W dwie godziny później. Nie na tarasie, tylko w domu.
– Znaczy, tak: pierwszej nocy po przyjeździe Joa
– Osoby tu obecne i Marzena. Na pewno nikomu nie powiedziała.
– I myślicie, że wcześniej nikt o nich nie wiedział?
– Wnioskując z ilości i mocy pajęczyn – wyjaśniłam zgryźliwie – nie tknęło ich ludzkie oko ani ludzka ręka od chwili, kiedy je tam mamusia ustawiła.
Paweł zastanawiał się przez chwilę.
– Alicja, ty podejrzewasz, że ktoś ci się zakrada do domu po nocach i grzebie, tak? Od kiedy tak podejrzewasz?
– Wcale nie powiedziałam, że coś takiego podejrzewam – zaprotestowała natychmiast Alicja. – Chciałabym tylko wiedzieć, po jaką cholerę przyjechał tu Bełkot, do czego miał służyć brukowiec Jasia, kto wypił koniak, kto spuszczał wodę w wychodku i kto mi wyłączył zamrażalnik. Dwa tygodnie temu nikogo nie było…
– Ejże! – przerwałam jej. – A jak przyjechałam, mówiłaś, że jest spokój dopiero od paru dni. To kto był przedtem?
– To zależy w jakim sensie.
– W jakimkolwiek. Ktoś mógł nocować albo przychodzić z wizytą. Robić zamieszanie. Zawracać ci głowę. Kto?
Alicja zawahała się.
– Różne osoby. Nie pamiętam kolejności, musiałabym zajrzeć do kalendarza.
– To zajrzyj. Skoro chcesz wyjaśnić sprawę, wysil się nieco.
Alicji najwyraźniej w świecie okropnie nie chciało się wysilać, wyczerpały ją zapewne poszukiwania instrukcji obsługi i miała nadzieję dokonać odkryć na drodze dedukcji, za pomocą samego gadania przy stole. Nagle zalęgło się we mnie straszne podejrzenie, że może przyjmowała psychopatę, do czego nie chce się przyznać.