Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 37 из 42

– Nie zacznę – zapewniłam go sole

Jakiś szczątek zgrozy ciągle był w nim widoczny, ale wydało mi się, że wyszedł ode mnie nie bardzo przygnębiony…

Błąd policji, który zrujnował mi przedpokój, okazał się zgoła bezce

Niepewny, na ile może im dać ujście, sprawdził moją przeszłość.

Kiedy wyszło na jaw, że ta przeszłość sprawdzana już była Bóg wie ile razy, doznał ulgi. Zajęto się nią dawno temu nie dlatego, że popełniałam przestępstwa, ale wręcz przeciwnie, udzielono mi zezwolenia na udział w dochodzeniu i wożono mnie nawet radiowozem do trupa. Później wystarczał sam fakt, że przez parę lat wytrwałam przy boku prokuratora, też należało o mnie wszystko wiedzieć. Następnie wyskoczyła kwestia paszportu, chciałam wyjeżdżać bez zaproszeń, półroczną batalię wygrałam, ale, rzecz jasna, przesiano mnie przez gęste sito. Nie było siły, okazałam się jednostką praworządną, żyjącą w zgodzie z kodeksem karnym i żadnego zagrożenia stanowić nie mogłam. Wszystko wskazywało na to, że także nie chciałam.

Zwyczajny obywatel, który ciągle mówi prawdę i nie próbuje łgać, niechby nawet z głupoty, to jest rzadki cymes. Kapitan pozwolił sobie pójść rozpędem i ujawnił przede mną różne dodatkowe szczegóły z doznaniami własnymi włącznie. Nowakowski, raz rozpuściwszy gębę, nie zachował już żadnego umiaru i walił zgoła tropikalną ulewą, zuchwale i bezczelnie pewien, że nikt mu nic złego nie zrobi.

Jasne, że chciałam wiedzieć wszystko, korciły mnie przy tym rozmaite detale, w tym uczucia Miziutka. Z pewnością łatwiej mogłam zrozumieć jej wewnętrzne potrzeby niż mechanizmy kanciarskiego biznesu, podejrzewałam przy tym, że nasze losy ułożyły się podobnie co najmniej w jednej dziedzinie i myśl ta nie wydawała mi się zachwycająca.

Kapitana czujnie trzymałam pazurami, on zaś nawet bardzo nie protestował. Kontakt osobisty z przesłuchiwanym padalcem odpadał, nie miałam nań ani szans, ani chęci, na szczęście jednak istniały urządzenia techniczne. Dostałam taśmę i mogłam ją sobie użytkować do upojenia.

– Moja prywatna własność – powiadomił mnie kapitan sucho. – Materiał pomocniczy. Proszę bardzo, chce pani, niech będzie.

Oficjalne informacje o katastrofie Sprzęgieła zdobyłam już wcześniej. Jej świadkami byli jakoby państwo Libaszowie osobiście. Jechali sobie spokojnie malowniczą szosą z Rawy Mazowieckiej na Grójec i Piaseczno, kiedy znienacka wyprzedził ich szaleniec, który grzał co najmniej sto osiemdziesiąt i nie zmieścił się w zakręcie. Mokro było, wyniosło go poślizgiem, rąbnął w drzewo, kiedy nadjechali, już się palił. Gdyby to była prawda, Sprzęgieł musiałby zwariować albo jechać po pijanemu z przerwą w życiorysie, trasa z Rawy Mazowieckiej przez Grójec całkiem niezła, ale do autostrady jej daleko, wąska i dosyć kręta. Zeznania przyjęto jednakże bez żadnych podejrzeń, bo niby dlaczego dwoje eleganckich cudzoziemców w średnim wieku miałoby łgać w tak prostej kwestii. Miejscowe gliny cieszyły się głównie z tego, że obydwoje mówią po polsku.

Teraz. Nowakowski wyjawił prawdę. Jak Miziutek nakłonił Renusia do owej podróży, twierdził, że nie wie, ale wie, że Sprzęgieł go załatwił. Spotkali się, Renuś dostał w łeb, samochód z nim w środku bez wielkiego trudu udało się zepchnąć z szosy i wbić na drzewo, a podpalenie stanowiło miętę z bubrem, Miziutek osobistego udziału w tym nie brał, taktownie stał tyłem i patrzył, czy nie nadjeżdża niepożądany świadek.

Z dokumentami kłopotu nie było, bo Renuś, na życzenie małżonki, przyjechał już obrośnięty i podobizny miał z brodą, a Sprzęgieł tę brodę zaczął zapuszczać odpowiednio wcześniej. Wymienili się bezproblemowo.

Z taśmy dało się wywnioskować, że Nowakowski Miziutka nie lubi, a Sprzęgieła boi się panicznie. Obaw nie krył wcale, przeciwnie, nawet je podkreślał, sam niewi

– I już sobie kombinuje wariackie papiery – powiedział w tym miejscu kapitan zarazem jadowicie i melancholijnie.

– Bystry chłopiec…

– Użyteczny był, bo przecież on z branży i pełną wiedzę o dochodzeniu posiadał na bieżąco. A co do tej brody, to wystarczy jak ją zgoli. Widziałem ich zdjęcia, bez brody Sprzęgieł i Libasz przestają być tacy podobni do siebie, i

Przez moment wydawało mi się, że kapitan mówi o brodzie Nowakowskiego, który całe życie spędził gładko ogolony i poczułam się zaskoczona. Nie, jednak Sprzęgieł wypełniał go całkowicie.

– I myśli pani, że mu coś zrobią? Wcale nie udawał Libasza, posługiwał się jego nazwiskiem jako pseudonimem ze względu na firmę, pseudonimy nie są zakazane. Jedyne, co mu może zaszkodzić, to ten amerykański spadek, ale też forsą załatwi, nie miejmy złudzeń…





Zaczęłam mieć tego całego Sprzęgieła po dziurki w nosie. Tęsknie pomyślałam, że może go ktoś trzaśnie, tylu ludziom się ponarażał, między i

Kapitan kontynuował zwierzenia.

– Nie wyszło im najlepiej, bo jednak forsę stracą, będą musieli odbijać, a w naszej dżungli zaczyna się robić trochę ciasno. Stany im też odpadły, tyle mojego. No, z drugiej strony ja w tym interesie wyglądam najlepiej, zwłoki bez głowy zidentyfikowane, sprawcy nie ma, bo oficjalnie zawiniła katastrofa, a ten, który ją spowodował, nie żyje. Sprawa rozwikłana i mówiłem pani, dostałem pochwałę. Cha, cha. Szlag żeby to trafił. A tak między nami, dobrali się jak w korcu maku, ciekaw jestem, które z nich gorsze, Sprzęgieł czy ta jego żona? Zaraz, jaka żona, wdowa po Libaszu, też jest w porządku, brali ślub, nazwisko nosi prawnie i zdaje się, że własną ręką nie zabiła nikogo…?

Jęknęłam. Zaczynałam mieć dosyć także i Miziutka. Kapitan miał rację, nie było dla niej paragrafu.

– Może chociaż karalne jest ukrycie śmierci męża? – spytałam beznadziejnie.

– Siedzieć za to nie pójdzie, najwyżej wyłoży jeszcze parę złotych. Szczerze mówiąc, nie znam dokładnie kodeksu cywilnego. Pani się z nią przyjaźniła, co…?

Popatrzyłam na niego ponuro, podniosłam się z fotela i poszłam po kolejną puszkę piwa. Mieliśmy wielką szansę wpaść w łagodny alkoholizm…

Głupia suka. Spaskudziła mi całą drugą połowę życia, a potem jeszcze wdarła się pod koniec. Żeby ona pękła.

Z wydarzeń aktualnych darowałabym jej właściwie wszystkie, nawet te okropne pierepały z głowami, z wyjątkiem nogi. Nogą mnie ustrzeliła de

Przedawnionego świństwa darować nie mogłam.

Grzegorz nie był kretynem nigdy, nawet we wczesnej młodości. Kobiety zawsze uważał za ludzi. I

Własną kobietę natomiast traktował jak człowieka. Partnera życiowego, nie przeciwnika, nie darmową obsługę. Przyznawał jej pełnię praw takich samych jak sobie.

W gruncie rzeczy łatwo było wspólnie z nim egzystować, o ile samej nie prezentowało się poziomu umysłowego wyjątkowo głupiej krowy i charakteru wyjątkowo złośliwej małpy. Mogłam chyba spędzić z nim życie, urozmaicone i barwne…?

Miziutek mi to odebrał. O nie, nie życzyłam jej dobrze.

Jej się udało wszystko. Wyjechała na saksy, jak chciała, pracę dostała przy mojej pomocy… Pozbyła się pierwszego męża, który poza granicami kraju do niczego nie był przydatny, bo profesjonalnie zajmował się literaturą polską XVIII wieku, dopadła wzbogaconego Renusia, poganiając go nahajem ruszyła na podbój kontynentu za Atlantykiem, wymieniła go potem na ulubionego, acz nieco może kompromitującego amanta z młodości, prosperowała zwycięsko i bez skrupułów… Ja zaś miałam same kłopoty, porzucano mnie lub też byłam zmuszona sama porzucać niewydarzonych partnerów życiowych, a do tego straciłam Grzegorza. Dzięki tej zołzie.

Wyobraziłam sobie, co by było, gdybym jednak, mimo wszystko, przyjechała do Paryża we właściwej chwili. Zgnębiona, wściekła, bez pieniędzy, zajęta głupkowatym ratowaniem nieudanego związku, bliska dna… Biłabym się z nią o to moje, scedowane na nią, miejsce pracy…? W zawodzie, co tu ukrywać, była zdolniejsza ode mnie, nikt by nie wolał mnie od niej, poszłabym zamiatać ulice…? Już widzę zachwyt Grzegorza na widok facetki z miotłą i śmietniczką na długim drągu, cenił wartości wewnętrzne, które powi