Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 42

– Nowakowski? Mnie się o uszy obiło, że jakiś Sprzęgieł.

– Sprzęgieł był gachem jego żony. A po co ci w ogóle ten Renuś?

Na to pytanie odpowiedzieć należało bezwzględnie. Umiałam.

– A bo wyobraź sobie… Szukam cholernika, ponieważ kiedyś, potwornie dawno temu, pożyczył ode mnie książkę, którą chciałabym odzyskać… Pożyczył pośrednio. Na żadne wznowienia nie ma nadziei, bo nie było to wielkie dzieło, tylko takie byle co, ale ja ją lubiłam. Ty wiesz, że ja jestem maniaczka… A kto wie, może przez jakieś niedopatrzenie jeszcze mu ocalała? Dotarło do mnie, że poniewiera się po tym kraju…

– Książka…?

– Nie, Renuś.

– A, Renuś owszem. Podobno czasami można go spotkać w eleganckich barach.

Z Miziutkiem…

Na dalsze plotki niższego autoramentu zabrakło już nam czasu, umówiłyśmy się na telefon w wolniejszej chwili. Zadzwoniłam do osoby dziesiątej.

– Czyś zgłupiała? – spytał ze zgrozą mój dawny kumpel. – Już się nie masz czym zajmować?

– A co…?

– Z Renusiem coś mi nie gra. Jeden taki, Nowakowski się wabi…

Zamilkł nagle i milczał strasznie długo.

– Renusia szukam w celach prywatnych – powiedziałam z naciskiem, bo ta książka mi się spodobała, nastawiłam się na nią i nie wymyśliłam jeszcze tylko tytułu i autora. – Może jednak, mimo wszystko, mogłabym go jakoś dopaść?

Kumpel pomilczał jeszcze trochę.

– Chyba nie – rzekł wreszcie. – O ile nie jesteś biznesłumen i nie dokonujesz hurtowych zakupów import-eksport. On się jakoś zręcznie miga, ciągnie szmal i do spotkań towarzyskich z byle kim serca nie ma. Razem z tym Nowakowskim w geszeftach siedzą, osobiście podejrzewam śmierdzące kanty na szczeblu, a bezpośrednich kontaktów z tą grupą społeczną nie uprawiam. Renuś w ogóle odskoczył od ludzi i na i

Czym prędzej powiedziałam o książce.

– Spisz ją na straty – poradził kumpel i włączył się z tematu.

Poczułam się zarazem ogłuszona i zaintrygowana. Zaczęło mi się wydawać, że teraz powi

Ani z wierzchu, ani w środku, kiedy podrywał mnie w tej delegacji, można powiedzieć wprost i bez żadnych zabiegów dyplomatycznych, już wiedziałam, że został nam nasłany, ostrzeżono mnie. Podkładał świnię Grzegorzowi, zaraz, a gdzie Sprzęgieł…? Czyżby Grzegorz nie wiedział wszystkiego…?

Różne tajemnice wychodziły na jaw dopiero po latach…

O dziesiątej rano zadzwonił ksiądz proboszcz.

– Ksiądz wikary już odzyskał przytomność, ale jeszcze nie należy go męczyć – powiedział, błyskawicznie doprowadzając mnie do pełnej sprawności umysłowej. – Sądzę, mógłbym, a może nawet powinienem, z panią porozmawiać. Jak pani się czuje?

– Doskonale – zapewniłam go bez sekundy zastanowienia. – Mogę przyjechać bez problemu. O której?

– O pierwszej może? Do kościoła…

Znalazłam się pod tym kościołem nawet przed pierwszą, bo gnała mnie niecierpliwość. Poprzedniego wieczoru, nie uzyskawszy nazwiska Renusia, zakończyłam akcję telefoniczną, dwie kolejne pomyłki bowiem, w których wyrwałam ze snu obcych ludzi, dały mi do zrozumienia, że zrobiło się trochę późno. Nawet przyjaciół i znajomych po północy głupimi pytaniami nie powi

Ksiądz proboszcz stworzył mi nowe nadzieje.

Ksiądz już na mnie czekał.

– Ten list zapamiętała pani bardzo dokładnie – pochwalił. – Nie zabrał go złoczyńca, ocalał. Ja go mam. Pani się nazywa Chmielewska?

Przyświadczyłam.

– Judyta?

– Nie. Joa

– A koperta była zaadresowana do kogo? Do Judyty czy do Joa

Zdenerwowałam się natychmiast. W pośpiechu trzęsącymi się rękami wyrzuciłam wszystko z torebki, znalazłam kopertę, jak psu z gardła wyjętą.

– Do żadnej – powiedziałam, nie wiadomo dlaczego z ulgą, bo zysku z tego nie było. – Tylko pierwsza litera. J. Chmielewska.

Ksiądz proboszcz obejrzał kopertę, popatrzył na mnie ze współczuciem i westchnął.

– No właśnie…

Coś mi się nagle miotnęło w umyśle.





– Zaraz, ale na liście było… Z drugiej strony…

Suta

– To samo. Pierwsza litera. J. Chmielewska.

– Co to znaczy siła sugestii – powiedziałam, niemal ze zgrozą. – Niech ksiądz popatrzy, gotowa byłam przysięgać, że tam jest imię! Tak uwierzyłam, że to do mnie! Tak to odczytałam!

– Otóż to – przyświadczył ksiądz, kiwając głową. – A tymczasem nie wiadomo, czy nie nastąpiła pomyłka. Mogło wcale nie o panią chodzić, tylko o tę drugą. O Judytę.

Gapiłam się na niego, ogłupiała i pełna rozterki. A może i rzeczywiście pomyłka, a te wszystkie kombinacje z Miziutkiem i Renusiem stanowią kretyński wymysł, czystą fantazję, idiotyzm, którego słusznie nie rozumiem. Judycie zamierzali podrzucić głowę Heleny, a nie mnie! Nic dziwnego, że próbowali odebrać… Zaraz, a noga…? Niechby, psiakrew, ta Judyta kulała! Z jakiej racji to świństwo spadło na mnie…?!

– I co? – spytałam ze śmiertelnym oburzeniem. – Co ta Judyta?

Ksiądz znów ciężko westchnął z wielkim zakłopotaniem.

– Judyta Chmielewska to była przyjaciółka nieboszczki Heleny Wystrasz. Tyle ksiądz wikary mógł mi powiedzieć. Może do niej ten list napisała, chociaż z drugiej strony, treść trochę nie pasuje…

– I gdzie ona jest, ta Judyta, do pioruna ciężkiego, może trzeba ją znaleźć, może ona coś wyjaśni…?!

Ksiądz proboszcz zachował spokój kamie

– Adresu jej nie znamy. Kim jest, nie wiemy. Może pani powi

Wbrew wszystkiemu, oszołomieniu, oburzeniu, sprzecznym chęciom i wewnętrznym protestom, spełniłam jego życzenie.

– Nie wiem – powiedziałam po długiej chwili. – Nie jestem pewna. Coś mi się zaczęło rysować w odniesieniu do mnie, a w dodatku wiem, że Helena miała przyjaciółkę, która powi

Ksiądz proboszcz zmartwił się i zakłopotał na nowo.

– Jedyne, co ksiądz wikary mógł powiedzieć, to to, że one mieszkały gdzieś blisko siebie. Tam, gdzie nieboszczka Helena pracowała. Nic więcej. Ogłoszenie…? A może policja by ją znalazła?

Poczułam się trochę nieswojo.

– Policja owszem, zapewne bez trudu. Ale ja, proszę księdza, do policji zełgałam, nie powiedziałam o liście.

– Dlaczego? – zdziwił się proboszcz.

– Nie wiem. Na zdrowy rozum trudno wyjaśnić. Ale zaczęło mi wychodzić, że istnieje jakaś afera, która dotyczy mnie osobiście i prywatnie, mam na myśli tę babę z listu, która mnie nienawidzi. Jest taka. Żeby to rozwikłać, trzeba by cofać się w przeszłość, nie każdy zrozumie, szczególnie powody tej nienawiści. To nie ja jej zrobiłam coś złego, tylko ona mnie. Ogólnie biorąc, coś tu nie gra, chciałam najpierw sama się czegoś dokopać, a potem dopiero uszczęśliwiać gliny. Ksiądz już z nimi rozmawiał?

– Tak. O wypadku księdza wikarego. Tego listu jeszcze wtedy nie miałem.

– To może ja go zabiorę. I dam im. Przyznam się do łgarstwa, na Sybir mnie za to nie wyślą. I powiem o Judycie.

Ksiądz proboszcz zgodził się ze mną bez namysłów i wahań.

– Tak istotnie będzie lepiej. Zaraz, muszę pani więcej powiedzieć. Ksiądz wikary bardzo jest zatroskany, ja zresztą również, ale pewne prawa nas obowiązują i są sprawy, które należy zostawić sprawiedliwości boskiej. Ksiądz wikary jeszcze się waha i rozważa, no, nie w tej chwili, bo się źle czuje, ale być może później powie coś więcej. Coś, co pomoże sprawiedliwości ludzkiej. Otóż świętej pamięci Helena wykryła, że niewi

– Ksiądz wie, kto to jest? – spytałam, nieco wstrząśnięta.

– Ksiądz wikary wie. Ale to jest właśnie to, co usłyszał w konfesjonale.

– Znaczy umrze, ale nie powie. Ale wspominał, w rozmowie ze mną, że coś wydedukował samodzielnie…?

– Owszem. Chociaż niewiele zdążył. Myślę, że będzie chciał porozmawiać z panią, jak tylko poczuje się lepiej.

– Przyjadę na pierwszy sygnał – obiecałam płomie

Ksiądz proboszcz całym sobą zaaprobował moje postanowienie. Z całej rozmowy wyniosłam jedną konkretną korzyść, mianowicie nazwisko owej tajemniczej przyjaciółki Heleny…

Za to uparcie nie miałam nazwiska Renusia. Siedziałam przy telefonie i zastanawiałam się, gdzie dzwonić, nadal po znajomych czy jednak do policji. List od Heleny gryzł mnie w sumienie. Dodatkowo miotał się po mnie kler, ksiądz proboszcz i ksiądz wikary, informacje o zyskownej zbrodni jałowiły mi umysł, zamiast dodawać mu wigoru.

Czułam wyraźnie, że powi

Telefon załatwił sprawę sam z siebie, bez mojego udziału. Zadzwonił.

– Czy pani Chmielewska Joa

Potwierdziłam

– Ja się nazywam Chmielewska Judyta – powiadomiła mnie baba z drugiej strony i równie dobrze mogła walnąć mnie tasakiem w ciemię. – Helena Wystrasz to była moja przyjaciółka. Ja do pani dzwonię z lotniska i zaraz wyjeżdżam, bo ja się, proszę pani, boję, a oni wszyscy niech się wymordują beze mnie. Helena podsłuchała i widziała te papiery, a teraz dopiero wszystko zgadła. Podobnież taka czarna teczka była, znaczy takie okładki plastykowe, oni myślą, że pani to ma. Albo ten panin mąż gdzie zatrynił. I niech pani lepiej też wyjedzie i w ogólności w nic się nie wtrąca.