Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 19 из 42

Ksiądz odczepił suta

– Tak – przyświadczył. – Nazwisko łatwe do zapamiętania i ja sam mam wrażenie, że coś wiem o jej krewnych. Niejasno mi się majaczy muszę sprawdzić. Zawiadomię panią, jak się czegoś dowiem.

Podziękowałam grzecznie, wyszłam, do domu dojechałam szczęśliwie i wreszcie potraktowałam moją nogę tak jak powi

Grzegorz zadzwonił późnym popołudniem, tuż przed końcem dnia pracy. Przezornie siedziałam przy telefonie.

– Renuś znikł z horyzontu razem z Miziutkiem – powiedział na wstępie.

– Przypomniałaś mi go i zaciekawiłem się lekko. Jak wiesz, po drugiej stronie oceanu mam liczne znajomości, podzwoniłem trochę, okazuje się, że już od paru lat zrywał kontakty towarzyskie, po czym zmył się radykalnie. Ogólnie jest obecnie uważany za świnię. Padały supozycje na temat Południowej Afryki, szejkanatów, Hong Kongu i tak dalej, wszyscy przypuszczają, że wił sobie ciepłe gniazdko, nie wiadomo z czego, bo o dużych kantach napomykano bardzo niejasno. Podobno dostał spadek. Mówię ci to w charakterze plotek, plotkować wszyscy lubią.

– Niektórzy się z tym ukrywają. Ciekawe, mnie też się jakoś ten Renuś czepia…

Jeszcze wchodzi w grę Południowa Ameryka, ale nie umiem sobie wyobrazić, po co byłaby mu potrzebna. Znaleziska po Inkach i Aztekach…?

– A wiesz, że to jest myśl! Szczególnie przy Miziutku… Ale w gruncie rzeczy to stadło gówno mnie obchodzi, co u ciebie?

– Dużo i okropne. Powiem ci, chociaż węszę podsłuch na telefonie. Jeśli jednak drukują coś w prasie, nie może to być sekretem. Kuruję nogę… nie, o mojej nodze w prasie nie było, ale przez nogę właśnie niewiele zrobiłam, poza wypadem do Grójca. Spuchła mi, wlazłam na kamień…

Powiedziałam o księdzu wikarym, na wszelki wypadek omijając księdza proboszcza.

Grzegorz wywęszył drugie dno, bo przy księdzu wikarym nie dostrzegł tego kamienia, na który wlazłam.

– Mniej więcej rozumiem – powiedział i powstrzymał się od dalszych komentarzy.

Znów doznałam przypływu szczęścia i ulgi, że rozmawiam z kimś, kto rozumie mnie w pół słowa.

Skorupka Jasia wciąż się za mną wlokła. Inteligencja u mężczyzny to jednak najważniejsze, no dobrze, nie tylko inteligencja, sama w sobie nie wystarczy, musi mieć podkład. Tę chęć współmyślenia z kobietą, zainteresowanie jej sprawami, nawet gdyby chodziło tylko o fason spódnicy, coś w rodzaju uczuć. Musi mu na niej w ogóle zależeć i nie tylko w łóżku. I nie koniec na tym, ta baba musi mieć w głowie też nie same trociny…

– Teraz poczekam jako tako grzecznie, bo może gliny będą miały do mnie jakieś interesy – powiedziałam smętnie i była to nawet prawie sama prawda.

O tym, jak ciężką zgryzotę miała policja, dowiedziałam się znacznie później.

W gruncie rzeczy moja wizyta z głową, która przemieniła się w ananasa, była dla nich czystym błogosławieństwem i w pewnym stopniu nawet mnie polubili, nie posunęli się jednakże tak daleko, żeby od razu udzielać mi informacji. Z informacjami zgłosił się do mnie ksiądz proboszcz i też nie od razu, a dopiero po trzech dniach. Te trzy dni, przesiedziane z konieczności spokojnie, doskonale zrobiły mi na nogę i fatalnie na samopoczucie. Pozbawiona tak wiedzy, jak i możliwości działania, napęczniałam nie zużytym wigorem wręcz do wypęku.

Jasne było zatem, że podniosło mnie z miejsca natychmiast po telefonie proboszcza.

Otóż odbył się właśnie pogrzeb niejakiej Heleny Wystrasz. Pochowana została o wczesnym poranku na grójeckim cmentarzu w grobie rodzi

Kwadrans po piątej po południu poczułam dla państwa Ostaszków szczerą sympatię, ponieważ mieszkali na parterze i nie musiałam chodzić po schodach. Pozwoliłam się poczęstować kawą.

– Taka dalsza krewna, wie pani – wyznała pani Ostaszkowa, nieco zakłopotana.

– Ale wie pani, nasz grób, nasza rzecz, kogo tam pochowamy, a jej się coś od nas należało, bo pani prywatnie…?

Zapewniłam ją z ręką na sercu, że absolutnie prywatnie.

– Swoje pieniądze nam oddała. Więcej rodziny nie ma, dużo to tam tego nie było, ale zawsze. U nas trzymała i zawsze mówiła, że jakby co, to to jest nasze, znaczy jakby spadek, no to jakże by to było, żeby jej do grobu nie wpuścić…?





Z zapałem pochwaliłam jej poczucie elementarnej sprawiedliwości. Pani Ostaszkowa ciągle jeszcze była zdenerwowana śmiercią i pogrzebem Heleny, przepełniało ją, musiała z siebie wypchnąć, zwierzała mi się wręcz z zapałem, nie musiałam zadawać żadnych pytań.

– A i tak okropieństwo to było jakieś, w katastrofie zginęła i niech pani sama powie, dopiero co nas zawiadomili, a to już było ze dwa tygodnie temu! Podobnież dokumenty przepadły, czy coś takiego, trafić nie mogli, ale trafili nareszcie, bo ona u nas miała stały meldunek i w urzędzie znaleźli. Tylko ciała oddać nie chcieli…

– Sekcję musieli robić – podsunęłam ze współczuciem.

Pani Ostaszkowa wzruszyła ramionami, rozejrzała się dookoła jakby nieco podejrzliwie i zniżyła głos, chociaż dzieci już wcześniej przepędziła na świeże powietrze, a mąż, nie interesując się mną, poszedł do komórki rąbać drzewo.

– Sekcję to może, ale podobnież, proszę pani, coś tam z jej głową było. Zawsze ktoś coś powie i tak wychodziło, że tę głowę miała odrąbaną czy co, no w katastrofie to różnie bywa… Wcale nam jej od razu nie pokazali, nawet dla rozpoznania, aż dopiero dziś rano, w ostatniej chwili, już w trumnie, bo trumna czekała, myśmy wszystko załatwili, z miasta Łodzi ją wieźliśmy karawanem… Znaczy rano, ja sama tam byłam, w kostnicy szpitalnej leżała i miała głowę jak należy, ale na szyi takie coś. Aż bym zajrzała, ale mąż nie dał, co cię obchodzi, mówił, jest Helena? Jest. Wszystko ma, co plotek słuchasz, głupia babo. No to dałam spokój, ale może i co prawdy w tym było, w katastrofie różnie się zdarza, ale i na rękę popatrzyłam, taką myszkę miała, no więc Helena bez żadnej zmyłki…

Pomyślałam, że ozłociłaby mnie chyba, gdybym jej powiedziała całą prawdę, taka sensacja przytrafia się człowiekowi raz na stulecie. Zastanowiłam się, uściśliłam daty.

Pogrzeb Heleny odbył się dopiero dzisiaj, ale na rodzinę trafili trzy dni temu, zaraz po mojej wizycie… Głowę miała, ciekawe skąd, złoczyńcy podrzucili…? Rąbnęli mi suwenir co najmniej w Stuttgarcie, a kto wie, czy nie w Paryżu, Grzegorz do torby-lodówki nie zaglądał, stwierdził tylko, że jest, mogła już w sobie zawierać ananasa… Ładne parę osób musiało w tej makabrycznej imprezie brać udział, patolog zapewne milczał służbowo, właściwego ciecia w kostnicy wystarczyło przekupić, a może tylko zdrowo urżnąć… Nie, jadę do Łodzi, pazurami wydrę szczegóły z glin…

– Co ta pani kuzynka w ogóle robiła? – spytałam. – Gdzie mieszkała? Tu, u państwa?

– E tam – odparła pani Ostaszkowa z rozpędu i nagle zreflektowała się. – A pani właściwie co? Pani ją znała?

Zdecydowałam się błyskawicznie.

– Nie. Ale powiem pani prawdę. Dostałam od niej list, chciała się ze mną zobaczyć, miała jakieś kłopoty. Nie wiem jakie. I najgorsze ze wszystkiego, to mnie właśnie gnębi, tego listu nie przeczytałam od razu, tylko z opóźnieniem. Moja wina. Dlatego… no, wie pani, jak to jest, człowiek chciałby coś nadrobić, coś załatwić… To trochę tak, jakby ostatnia wola, polecenie na łożu śmierci…

Łoże śmierci przemówiło do pani Ostaszkowej wielkim głosem, przejęła się niebotycznie i dostała wypieków. Prawie sama gotowa była spełniać ostatnią wolę Heleny.

– Jakie kłopoty? – spytała zachła

– To właśnie od pani próbuję się dowiedzieć. Niech mi pani powie coś o niej. Co się z nią działo, jak jeszcze była żywa?

– No, jak to co, ona pracowała. Może i miała co w tej pracy, ale to przecież… Zaraz, ja powiem porządnie. Ona była u takich jednych, sprzątała tam i gotowała, bogaci ludzie, gdzieś w Warszawie, ale to tak na skraju. Prawie pod miastem, to wiem, bo mówiła, że tam duży ogród. I pani ma rację, jakiś czas temu taka niezadowolona była i chyba stamtąd odeszła. Naraiło się jej mieszkanie, ktoś tam wyjechał i ona tego mieszkania miała pilnować, znaczy mieszkała tam. A co do pani napisała?

– Tyle co pani mówię. Że ma duże kłopoty i chce się ze mną zobaczyć, bo może jej zdołam pomóc. Umówiła się ze mną w kościele w Grójcu i tyle. No i ja do tego kościoła za jej życia nie zdążyłam.

Zemocjonowana pani Ostaszkowa nie zwróciła uwagi na kompletny brak logiki w moim gadaniu. Bez względu na wielkość i rodzaj kłopotów Heleny, nikt jej już nie mógł pomóc i sprawa zrobiła się nieaktualna. Na rozum rzecz biorąc, powi

– A no tak, no właśnie, ostatnimi czasy to co tydzień przyjeżdżała – podjęła żywo.

– W każdy piątek rano, tak na dzień-dwa, bo przedtem to góra, jak trzy razy w roku była. Ale zaraz. To mieszkanie, co go pilnowała, to mnie się tak widzi, że już dawna sprawa. Raz pilnowała, raz nie, teraz całkiem mieszkała, a tam był jakiś taki, co jej pomagał.

– Gdzie był?

– Obok mieszkał. Gdzie tego mieszkania pilnowała, tak prawie drzwi w drzwi.

– Zna pani adres?

– A skąd! Adresu to ani raz jeden nie podała. Dużo to ona w ogóle nie gadała, skryta była taka, tajemna, czasem tylko tam coś. No i mnie tak wyszło, że to jakiś, co się nią niby opiekuje, no, może i dorwała chłopa… Ale…! A może z nim te kłopoty?

Zgodziłam się chętnie, że kłopoty z chłopem przytrafiają się najczęściej i wiek nie ma tu nic do rzeczy. Przez chwilę toczyłyśmy głębokie rozważania filozoficzno-życiowe, po czym wróciłam do zasadniczego tematu prawie na siłę. Intrygowało mnie, skąd się tej Helenie wzięłam i dlaczego wystosowała korespondencję akurat do mnie, nikła wzmianka o ukradzeniu czegoś temu swojemu napełniała mnie mglistymi podejrzeniami, kłopotliwy chłop nawet mi do tego nieźle pasował, ale głębszego sensu złapać nie mogłam. Tyle odgadłam, że małomówność i tajemniczość Heleny tolerowana była przez panią Ostaszkową ze względów materialnych, musiała baba nieźle zarabiać i hojnie płacić za swoje fanaberie, szkoda… Wolałabym, żeby więcej gadała…