Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 42

A pewnie, mogłam to sobie wyobrazić. Dźwięk ten alarm miał taki, że można było paść na serce, gdybym mieszkała w pokoju od ulicy, usłyszelibyśmy go bez trudu przez mury i ściany. Wygrzebałam z torebki kluczyki i wręczyłam Grzegorzowi.

– Nie ma siły, musisz tam iść i wyłączyć to gówno. Ja nie pójdę. Tym czerwonym i włącz go potem, na włączenie kwiknie raz.

– Wiem, mam podobne.

Z jego nieobecności skorzystałam, żeby dobrać się do zamrażalnika, który stanowił jedną bryłę lodu. Umęczyłam się jak dzika świnia, bez skutku, nie zdołałam wyrwać zasobnika, nie psując całej lodówki. Coś tam w głębi trzasnęło. Zadzwoniłam do recepcji i poprosiłam o pomoc, lód mi niezbędny, stłukłam sobie nogę. Odnalazłam w torbie klineksy i postanowiłam użyć ich do okładów, pełna nadziei, że serwis hotelowy jakoś się do tego ustrojstwa dobierze.

Grzegorz zastał mnie przy zdejmowaniu rajstop.

– To nie ma być striptiz kuszący, tylko moczyć zamierzam bosą nogę, a nie szmaty – zastrzegłam się pośpiesznie. – Cholera, ona sinieje. Nie dotykaj!

– Nie, badać tego nie będę, nie znam się, nie jestem ortopedą. Ale palcami możesz ruszać?

– Palcami mogę.

– Może to nie jest złamanie, tylko stłuczenie. Gdzie ci położyć kluczyki?

– Na środku stołu, żeby się rzucały w oczy. I co tam było?

– Moim zdaniem ktoś próbował dostać się do twojego bagażnika. Odgłos to wydaje z siebie rzeczywiście zdrowy. Przeprowadziłem na poczekaniu małe śledztwo, otóż co najmniej od trzech godzin nikt tam nie wchodził, za to rano pętało się mnóstwo ludzi.

Zabierali i wstawiali samochody, to ma cztery piętra, ktoś mógł zostać, odczekać i dopiero teraz przystąpić do pracy.

– Chcieli zabrać głowę – orzekłam bez namysłu.

– Albo sprawdzić, czy ją jeszcze masz.

– Diabli nadali. Należało się tam zaczaić…

– I spędzić dwie doby? Po to przyjechałaś do Paryża, żeby zamieszkać w publicznym garażu?

Do drzwi pokoju zapukano i pojawił się znajomy Murzyn, a z nim razem zatroskany recepcjonista.

– Wygląda na to, że po to – powiedziałam do Grzegorza po polsku. – Rozmawiaj z nimi, ja nie mam siły. Zaraz mi wyjdzie choroba umysłowa albo szósty palec u ręki.

Tylko lód niech wyjmą!

– No, jeżeli to mają być warunki na romans…

– Jaki romans, to kryminał!

Murzyn dobrał się do zamrażalnika i posapywał. Recepcjonista objawił niepokój, coś mi się stało, widział, że kulałam, czy nie potrzebuję jakiejś pomocy? Pokazałam mu stopę, rzeczywiście zaczynała podejrzanie sinieć, ale pomoc odrzuciłam. Grzegorz z wielkim przekonaniem wmawiał w niego, że wystarczy mi lód, a jeśli coś więcej, to on mi dostarczy. Murzyn z potężnym chrupnięciem wyrwał wreszcie na świat ową bryłę lodu, lodówka jakoś przetrzymała te zapasy.

Stara

– Myślisz, że pół godziny zwłoki w tej terapii może ci bardzo zaszkodzić?

– Myślę, że nie zaszkodzi mi wcale…

A nawet gdyby miało zaszkodzić, niech ją diabli wezmą, tę nogę… Tego już nie powiedziałam.

Potem znów siedziałam w fotelu z nogą wspartą o łóżko, nie był to bowiem Ritz i odległości między meblami łatwo dawało się pokonać. Umysł zyskał szansę racjonalnego działania.

Grzegorz wyciągnął czerwone wino z neutralnej części barku.

– Oni tu mają rozum w głowie i dbają o właściwą temperaturę napojów – pochwalił. – Z całej twojej wycieczki nici. A już mi się prawie udało załatwić doskok, nie mówiłem ci tego…

– Naprawdę myślałeś, że pojadę do Marsylii z tym delikatnym towarem w bagażniku? – przerwałam nieco zgryźliwie.

– Wykombinowałem, gdzie to przechować czasowo. Zdaje się jednak, że coś nam nie sprzyja, słuchaj, możeby zrobić rentgena…?

– Tylko w wypadku, gdyby się okazało, że nie mogę prowadzić samochodu.





– Przydałaby ci się automatyczna skrzynia biegów…

Przyłożyłam sobie nowy kawałek lodu.

– Będziesz musiał mi pomóc – powiedziałam, żeby załatwić sprawę od razu. – Na drugie piętro tego garażu nie wejdę, żadnych ciężarów nosić nie zdołam i bagażnika nie otworzę przy ludziach za żadne skarby świata. Tu się zdziwią, jeśli im każę wpychać tobół na tylne fotele. Wolałabym, żebyś to zrobił własnoręcznie, możliwie wcześnie. Przed dziesiątą.

– Sam będę chciał sprawdzić, jak się czujesz. Nie ma sprawy.

Kiwnęłam głową, napiłam się wina i ni z tego, ni z owego spytałam:

– Słuchaj, Grzesiu, a co się dzieje z Renusiem? Co się z nim właściwe stało?

Przez sekundę Grzegorz jakby szukał w pamięci.

– Czekaj… Z jakim Renusiem?

Przypomniałam mu scenę przed lustrem i te dawne czasy.

– A, już wiem! Tak, był taki… Czekaj, ja się z nim przecież zetknąłem tutaj, oczywiście! Popatrz, kompletnie wyleciał mi z głowy. A co, on cię interesuje? Zdaje się, że go nie znałaś? Skąd ci się nagle wziął?

Opowiedziałam mu o scenie przed sklepem i skojarzeniu, które mi się tak nachalnie wepchnęło. Grzegorz zastanawiał się przez chwilę.

– Renuś tu był w tym samym czasie, kiedy przyjechałem pomiędzy kontraktami.

Zajęty byłem sobą, a nie jakimiś obcymi głupkami, ale słyszałem o nim dużo, teraz mi się przypomina. Czekaj… O ile wiem, prysnął z kraju, przysłużyła mu się wycieczka do Wiednia. Później przedostał się do Stanów i zdaje się, że już z piętnaście lat temu porastał pierzem, robił tak zwane interesy czy może odziedziczył spadek, nie jestem pewien.

Same plotki. A, widziałem go nawet, usunął z gęby te kłaki i chodził ogolony, pierwszy raz wtedy zobaczyłem, jak naprawdę wygląda. Potrzebny ci on do czegoś?

– Do niczego. Ale mnie gryzie i czepia się wściekle, nie mogę się od niego opędzić.

– Jakby ci zależało, mogę się dowiedzieć. Mam wrażenie, że w Stanach zetknął się z Andrzejem. Znałaś przecież Andrzeja…? Jestem z nim w kontakcie.

– Dowiedz się. Niech się od niego uwolnię, bo nie mam czasu na głupstwa.

– Dobrze. Jeśli w ogóle mogę ci jakoś pomóc…

– A tam – wyrwało mi się lekkomyślnie. – Wystarczy, że jesteś, bo już myślałam, że cię nie ma i nigdy nie będzie…

Dopiero kiedy wyszedł, zapanowałam jakoś nad własnym życiem uczuciowym.

Znów mi dobrze zrobił, nie zawiódł, też go nie miałam dla siebie, tak samo jak przed laty, a jednak w jakiś tajemniczy sposób był. Istniał. I to się okazywało najważniejsze…

Po dwudziestu latach przyjechałam na spotkanie z nim, przywożąc w bagażniku odciętą ludzką głowę, do tego złamałam nogę i zniweczyłam szansę na rozwinięcie spotkania, złego słowa mi nie powiedział, przeciwnie, od razu zaczął pomagać. Nie wypominał, że to z pewnością moja wina, mój wygłup, bo wdaję się w idiotyzmy, nie kręcił nosem i nie wybrzydzał. I tak było zawsze. Cokolwiek zrobiłam, nigdy nie czynił mi wyrzutów. Wrąbałam go w dekoracje na Targach Poznańskich, czego wcale nie chciał i nie miał w planach, w noszenie węgla w smokingu i lakierkach, w przełażenie ciemną nocą przez zrujnowane mury w Czersku… Żadnych pretensji, zawsze zachował się tak, jakbym wymyśliła najatrakcyjniejszą rozrywkę świata.

Każdy człowiek potrzebuje aprobaty i akceptacji, nikt nie wytrzyma życia w atmosferze bezusta

Wyobraziłam to sobie, któryś tam raz, na nowo. Wspólny dom, wspólne posiłki…

Nie, to drobiazg. Grzegorz podobno miał trudny charakter, jeśli istotnie, przede mną to ukrył. Dla mnie prezentował wyłącznie szaloną łatwość współżycia.

– Głupia jesteś – powiedział mi kiedyś. – Przecież ty nie stroisz żadnych kretyńskich grymasów, nie jesteś leniwa, nie masz w sobie krzty małpiej złośliwości, nie kłamiesz, walisz prawdę, jesteś, no już trudno, użyję tego słowa, szlachetna, uczciwa i rozumiesz i

W tym miejscu mu wtedy przerwałam, chociaż słuchałam w upojeniu.

– Zwariowałeś? Skąd, na litość boską, wiesz, że umiem gotować?! Od tej cholernej jajecznicy?!

Dałam mu kiedyś, w wielkim pośpiechu, jajecznicę, bo niczego i

– No właśnie – przyświadczył żywo. – Z niczego umiesz przyrządzić doskonałą potrawę. Czego ja się mam czepiać, wszystkie twoje cechy sprawiają mi frajdę i przy tych zaletach twoje wady gówno mnie obchodzą. Upodobania mamy jednakowe…

Fakt, mieliśmy. Obydwoje lubiliśmy wyłącznie wytrawne wino, jarzyny i owoce tylko surowe, nie gotowane, przed zaśnięciem w łóżku poczytać sobie książkę, hotele i pensjonaty wyłącznie pierwszej kategorii, jednakowo nie trawiliśmy namiociku i biwaku nad ruczajem, oraz tłumu i ścisku. Powiedzmy, że dodatkowo ja umiałam rozpalić ognisko jedną zapałką i wyżywić się produktami z lasu, a Grzegorz miał licencję pilota, ale to już były cechy marginesowe. Trochę nam się mijało przy klimacie, ja bowiem uznawałam wyłącznie morze, Grzegorz zaś chętnie dopuszczał także i góry. Za to w kwestii pracy obydwoje potrafiliśmy doskonale zrozumieć słowa ukochanej osoby: „Daj mi spokój i nie zawracaj głowy, ja teraz pracuję”, a kto z normalnych jednostek ludzkich obojętnej płci umie się do tego dostosować? I baba się obrazi, i chłop, będą próbowali przeszkadzać, a co najmniej czekać niecierpliwie, co nie ma siły, wisi w powietrzu. Dać człowiekowi spokój przy pracy to jest wielka sztuka, rzadko komu dostępna. Mieliśmy ją opanowaną.