Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 42



– Czekaj, zatrzymam się… O Boże, wszędzie zakaz… Całe miasto objadę, mam odwrotne kierunki ruchu! Zaraz… No, już, wszystko jedno, potem wrócę… Dlaczego ja mam ją łapać i kto to w ogóle jest?!

Wyjaśniłam sprawę wstępnie.

– I masz ją spytać, czy jest z Ewą spokrewniona. Albo spowinowacona, ktoś tam mógł za kogoś wyjść za mąż…

– A jaka to różnica?

– Cioteczna siostra to pokrewieństwo. Ale mąż ciotecznej siostry to już tylko powinowaty. Jak sama nazwa wskazuje. A potem musisz się dowiedzieć, co wiedziała o tych wakacyjno-romansowych planach Ewy i komu o tym mówiła, gach, przyjaciółka, byle kto, duże grono towarzyskie… Sama rozumiesz.

– Rozumieć, rozumiem – zgodziła się Martusia. – I nawet jestem dość blisko tego Witosa. Ale czy nie lepiej byłoby przedtem zadzwonić i umówić się jakoś?

– Nie wiem. A jeśli ona powie, że nie chce z tobą rozmawiać i cześć? Stracisz szansę na kontakt osobisty, więc może lepiej z zaskoczenia. Pomijam już to, że nie mam jej numeru telefonu.

Martusia zadziwiająco szybko odzyskała przytomność umysłu.

– No dobrze, ale przecież ty też znasz Kuźmińską. Ja pamiętam, mówiłaś, że chodziłaś z nią do szkoły! Może ona jest krewna albo powinowata?

– Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś ją również wykorzystała – stwierdziłam bezlitośnie. – Jak nie Ewa, to może Lalka Kuźmińska, naprawdę miała na imię Maria.

– A ty jej nie możesz…

– A diabli wiedzą gdzie ona jest. Zmieniła miejsce zamieszkania już przed wiekami i teraz może siedzieć w Ameryce albo we Francji, albo w Pernambuco. Bez znaczenia… Albo nie, owszem! Chcesz ją odnaleźć i dlatego łapiesz wszystkie Kuźmińskie, jak leci.

– I tak mam z nią rozmawiać? Bo co właściwie mam jej powiedzieć? Tak z marszu, od progu, pytać ją o gacha Ewy?!

– Też dobrze – pochwaliłam. – Weźmie cię za jego żonę i chwyci pazurami. A jeszcze lepiej, gdyby cię wzięła za żonę swojego gacha…

– A ma jakiegoś?

– A skąd mam wiedzieć? Zaraz… Ewa podobno mieszkała u ciebie, gliny cię maglowały, proszę! Tematów masz skolko ugodno, wykorzystaj wszystkie. Najlepiej jedź zaraz, o tej porze ona może być w domu, normalni ludzie są.

– A mnie, na przykład, nie ma! Siedzę w samochodzie na środku miasta!

– Mówiłam, normalni…

– No dobrze, to spróbuję, bo co mi właściwie zależy…

Załatwiłam mnóstwo, ale właściwie to co i mnie zależało? Nie moje zwłoki, nie moje śledztwo, nie moja praca… Wyłączyłam słuchawkę i odetchnęłam.

Ale przecież nie zostawię odłogiem czegoś takiego, jak trup w bagażniku o pół metra ode mnie, charakter mi na to nie pozwoli! Jeśli nie będę się wtrącać, niczego mi na końcu nie powiedzą, zlekceważą mnie i zostanę z takim idiotycznym niedosytem. Jakby mi sprzed nosa zabrali kryminał bez zakończenia, obrzydliwe, spać bym nie mogła!

Zatem będę się wtrącać…

Pomyślałam jeszcze, że do czegoś takiego charakter trzeba mieć wszechstro

Zdecydowanie wolę zbrodnię…

Jadąc do Warszawy wypożyczonym samochodem, Soames Unger rozmyślał na tematy polityczne. Weszła ta Polska do Europy jakby specjalnie na jego życzenie, niemieckie numery rejestracyjne przenosiły go do i

Porzucił politykę i przeszedł na tematy osobiste.

Po tygodniu wróci i lekarz pediatra przestanie istnieć, będzie sobie spokojnie leżał w grobie. Na rozeznanie się w sytuacji tydzień wystarczy mu w zupełności, jest już ta zmora czy jej nie ma, sprawdzi wszystko, nie musi to koniecznie być kraksa, można spaść ze schodów, zatruć się gazem, dostać ataku serca w wa

Dojeżdżając do stolicy na wszelki wypadek, tak sobie, zadzwonił.

Tadzio wpadł do mnie z korespondencją i czterema zgrzewkami wody mineralnej, Mazowszanki, której uparcie używałam do parzenia herbaty od dawna, a tym bardziej teraz, kiedy herbata stanowiła przynętę dla Roberta Górskiego. Ucieszyłam się, bo już mi zostały trzy ostatnie butelki.

– On znowu dzwonił – powiedział, upychając zgrzewki w kącie kuchni. – Dopiero co, teraz właśnie, jak wpadłem po listy.

– Kto dzwonił? – zainteresowałam się, bo poprzedni komunikat całkowicie wyleciał mi z głowy.

– Ten tam jakiś, co rozmawiał ze szwagrem. Zgadłem, że to on, po akcencie, ale wie pani, że też się zastanawiam czy to akcent, czy wada wymowy. Właśnie jak się zacząłem zastanawiać, przypomniał mi się poprzedni telefon.



– A…! I co mówił?

– To samo. Pytał, czy pani jest. Powiedziałem, że ogólnie pani jest, ale chwilowo pani nie ma. I dałem mu tę pani służbową komórkę. Tak miało być?

– Tak. Bardzo dobrze. To chyba ktoś z Australii, bo już do nich dzwoniłam i okazuje się, że zmienili telefon, w ten sposób oni zgubili mnie, a ja ich. Możliwe, że ten ktoś przyjechał i szuka mnie przy okazji, bądź co bądź Polska trochę mniejsza od Australii. Pogadam z nim, jak zadzwoni.

Tadzio wsunął na miejsce kosz na śmieci.

– Już wymieniłem to gniazdko w kuchni, które ciągle nawalało – pochwalił się. – Miała pani rację, tam było zwarcie. Dlatego tak trzaskało raz za razem.

– To nie ja miałam rację, to moja dusza. Ja się na tym nie znam. Dużo ci jeszcze roboty zostało?

– Nie, skąd, już prawie koniec, zaczynamy się urządzać. Jakbym znów trafił na wodę, przywieźć pani więcej? Jeszcze się zmieści.

– Pewnie, że przywieźć, u mnie pójdzie każda ilość, sam wiesz. Co za cholera, że tej Mazowszanki nigdzie nie można dostać, a do herbaty najlepsza. I tak łaska boska, że masz ten wyjątkowy sklep koło siebie, aż się martwię, co będzie po waszej przeprowadzce.

– Sklep zostanie, a ja go znam. Będzie się pani przemeldowywać?

Prawie mnie przeraził tym przypuszczeniem.

– No coś ty, czy ja nie mam co robić? Musiałabym zmieniać wszystkie dokumenty, nowy dowód, nowy paszport…

– Paszport teraz chyba pani niepotrzebny?

– Na wszelki wypadek ja go wolę mieć. Nowe prawo jazdy, karta rejestracyjna, wszystkie banki, wszystkie urzędy, wariactwo! Zastanowię się nad tym w wolnej chwili.

– Już widzę tę pani wolną chwilę…

– Tadziu, nie strasz!

Tadzio zachichotał i zgodził się napić piwa. Myśl o zmianie meldunku czym prędzej wyrzuciłam z głowy, bo mnie dławiła.

– Co za cholera jakaś – powiedziałam z irytacją – że w żadnym i

Zreflektowałam się.

– Nie, nie słuchaj, przesadzam. Jakiś dokument zmienia, ale przechodzi to ulgowo, a reszta na gębę. Ale u nas jest to ciągle katorga. Galery. Roboty ciężkie…

– No to i tak przecież pani sama mówi, że dwa pokolenia grzęzły w ustroju i teraz się to za nami wlecze – przypomniał Tadzio trzeźwo. – A sejm…

– Nie rozmawiaj ze mną o polityce! – wrzasnęłam okropnie. – Kicham na przemeldowanie, mieszkam u ciebie, moje zwłoki w trumnie będą w twoim przedpokoju stały! On długi, trumna się zmieści!

Urocza wizja wcale jakoś Tadziem nie wstrząsnęła. Jego przedpokój znałam doskonale, ponieważ nie tak dawno był to mój przedpokój, wymieniliśmy się lokalami, wszystko było własnościowe i nikogo to nie obchodziło. Jedyny kłopot sprawiała korespondencja, która przychodziła rozmaicie, to do mnie, to do niego, i musiał mi ją przywozić. Niekiedy z opóźnieniem, dzięki czemu udawało mi się unikać niektórych uciążliwych zaproszeń. Ale oficjalnie wciąż mieszkałam tam, a nie tu, i tajemniczy cudzoziemiec z wadą wymowy, z hipotetycznej Australii, wcale nie stanowił żadnej niezwykłości. Numer mojej komórki dostałby zapewne od razu, gdyby trafił na Tadzia, a nie na jego szwagra.

Tadzio jechał do pracy na nocny dyżur, musiał się zatem oddalić. Ledwo wyszedł, zadzwoniła Martusia.

Emocje wystrzeliły ze słuchawki od pierwszego słowa.

– Słuchaj, niesamowite! Znalazłam ją, ona ze mną rozmawiała, jakbyśmy się znały od urodzenia, zdenerwowana jest potwornie, wszystko wie od tej Ewy, mąż jej na włosku wisi, a w dodatku gach jest podejrzany, nie może się z nim spotkać, ta Małga z nim rozmawiała, ale źle mówi po angielsku, a po francusku wcale, przyznał się chyba, komu co mówił, ale ona nie jest pewna czy to nazwisko, czy jakieś słowo, którego nie zna…!

Długim krzykiem udało mi się ją utemperować.

– Czekaj, zaraz, nie wszystko równocześnie! Spróbuj może jakoś po kolei, grzeczne wstępy możesz pominąć…

– Nie było żadnych wstępów, bo tam był pies, suka, wywęszyła mojego i rzuciła się na mnie, od razu zakochana. I na bazie psów, sama rozumiesz…

– Szczególnie, że zakochana…

– Zaraz, moment… Dlaczego…?

– Ewa też zakochana.

– A… Wiesz, że masz rację, chyba rzeczywiście, jakoś nam się tak weszło w temat! Tam były dzieci i mąż, ale myśmy siedziały w kuchni, a oni oglądali telewizję, jakąś kasetę mieli i chyba nawet nie zauważyli, że ja przyszłam. No więc tak, Ewa szaleje, o i