Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 17 из 42



Najtrudniej było złapać Herberta Moellera, który przebywał gdzieś poza Holandią. Poza Holandią przebywał często i długo, niemniej jednak obudziło to delikatne podejrzenia. Skoro wszyscy są dostępni i na pytania odpowiadają chętnie i wyczerpująco, ten ktoś jeden, nieosiągalny, musi co najmniej irytować. Inspektor Rijkeveegeen rozzłościł się nagle i po całej policji Europy rozesłał jego podobiznę, zabraną z sypialni Neeltje.

No i błyskawicznie dostał odpowiedź. Z Francji. Dziwią się bardzo, bo dostali zdjęcie Marcela Lapointe, który wcale nie zginął, tylko wrócił do domu, mieszka normalnie u siebie i chodzi do pracy. Otworzył swoje pośrednictwo handlu nieruchomościami, zamknięte na okres urlopu, i można go tam znaleźć z największą łatwością. Prawie w każdej chwili.

Inspektor Rijkeveegeen, jako doświadczony policjant, nie zgłupiał z tego, nie zdrętwiał, zachował pełną przytomność umysłu, złapał za kok panią Parker i poleciał do Paryża. Uczynił to służbowo, tak że strat finansowych nie poniósł.

Gliny pomiędzy sobą mnóstwo rzeczy potrafią załatwić koncertowo. Jeśli chcą, oczywiście, i jeśli nie przeszkadzają im w tym czy

– Herbert…! – krzyknęła zbulwersowana pani Parker na widok Marcela, kiedy zostali wprowadzeni do jego gabinetu.

Marcel zachował granitowe opanowanie.

– Słucham? – rzekł z grzecznym zdziwieniem.

– Herbert Moeller – powtórzyła pani Parker bardzo stanowczo i gniewnie. – I nie mów mi, że mnie nie znasz!

– Przykro mi bardzo – zaczął Marcel. – Chyba nie miałem przyjemności…

– Jestem upoważniony skłonić pana do wyjazdu do Amsterdamu – przerwał mu zimno inspektor Rijkeveegeen, doskonale pamiętający, że Marcel Lapointe świetnie zna język angielski. – Wszelkie koszty zostaną panu zwrócone, o ile stwierdzimy pomyłkę, ale konfrontacja jest niezbędna. Czy zechce pan poddać się jej dobrowolnie?

Marcel Lapointe zastanawiał się bardzo krótko.

– Nie mógł pan tu przyjść sam? – spytał z wyrzutem. – Dobrze, może pan sobie darować tę konfrontację. Przyznaję, że w Holandii występowałem pod nazwiskiem Herbert Moeller, a całą resztę rozmowy wolałbym odbyć w cztery oczy. Może pan ją nagrać, ale wyłącznie do dyspozycji władz śledczych.

Pani Parker była osobą na poziomie, nie zgłosiła protestu. Poczęstowano ją gdzieś tam kawą i białym winem, inspektor z Marcelem zaś odpracowali zwierzenia.

– Wiem doskonale, że w grę wchodzi zbrodnia – wyznał posępnie zdenerwowany Marcel. – Słyszałem przecież o zamordowaniu Neeltje van Wijk, czytałem w prasie. Muszę zacząć od dawnych czasów, sprzed blisko dwudziestu lat. Jeszcze nie byłem pełnoletni, chociaż odpowiadałem już przed prawem, miałem siedemnaście lat, wygłupiłem się, poszło o narkotyki. Niejaki Herbert Moeller przedawkował, żulia, w którą się wtedy wplątałem z głupoty, utopiła jego ciało, nikt się nie upominał o niego, nikt go nie szukał, chyba był sierotą. Ja miałem zniszczyć jego odzież i dokumenty, zostawiłem sobie dokumenty i uciekłem. To wydarzenie mną wstrząsnęło, później wyszło na jaw… znacznie później… że nie zostałem ujawniony, mogłem wrócić we Francji do własnego nazwiska. Przedtem skończyłem w Anglii szkołę jako Holender, zacząłem pracować… Istniałem w dwóch osobach i nawet mi się to dość podobało, odziedziczyłem spadek po rodzicach, tu mam agencję nieruchomości, w Holandii byłem w pewnym stopniu niebieskim ptakiem. Pięć lat temu uczepiła się mnie Neeltje van Wijk, bogata baba, nie bardzo atrakcyjna, ale co mi szkodziło…? W pewnych sprawach mi dopomogła, w końcu jednak miałem dosyć i wycofałem się z tego, pożal się Boże, romansu. Poza tym poznałem Ewę Thompkins i tu nastąpił koniec, nie spodziewałem się, że tak ugrzęznę. Zacząłem unikać Neeltje, ale nawiązałem już rozmaite kontakty zawodowe, musiałem bywać w Holandii, a ona… Powiem panu szczerze, można było się jej bać, straszna kobieta. O jej śmierci dowiedziałem się z prasy, nie ukrywam, że mi to ulżyło, ale, na litość boską, niech się o tym Ewa nie dowie! Odgaduję, że chce pan się ode mnie dowiedzieć mnóstwa rzeczy, proszę bardzo, powiem wszystko, co wiem, ale wyłącznie panu, nie publicznie. Czy jest to możliwe?

Inspektor odpowiedział mu tak, jak odpowiadają wszystkie policje świata. Jeśli sprawa nie dotyczy zbrodni, nikt się o niczym nie dowie…

No i dobrze. Posępny i zdeterminowany Marcel złożył zeznania.

Od następnego dnia po przyjeździe Ewy aż do chwili powrotu, dokładnie, o ile wie, stwierdzonego, przebywał w Cabourg, nie oddalając się stamtąd ani na moment. Gdyby pan inspektor miał możliwość spędzać czas z taką kobietą, też by się nie oddalał. Ludzie ich widzieli, rzecz jasna z wyjątkiem chwil wymagających intymności, bo poza tym nie ukrywali się, plaża, restauracje, kasyno… Usługująca osoba bywała w domu codzie



Inspektor uwierzył mu w połowie. Alibi, rzecz oczywista, musiał sprawdzić dokładnie, chociaż nie wiązał z nim żadnych nadziei, mając w pamięci opis sprawcy, uzyskany od jedynego świadka. Demoniczna uroda Marcela rzucała się w oczy, lekka asymetria pięknej twarzy tym bardziej, nie mogło to zostać pominięte i zapomniane przez kobietę! Nie on znajdował się na parkingu w Zwolle.

Ale reszta wiedzy o Neeltje i jej otoczeniu mogła okazać się ce

Z rozbrajającą szczerością Marcel wyznał, iż na początku znajomości z ofiarą, zanim jeszcze odziedziczył spadek, wszedł w pewnym stopniu w rolę żigolaka. Podjął już pracę w nieruchomościach, ale niewiele z tego miał, przyjmował zatem jej pomoc, brał prezenty, jasne, że nad wyraz dyskretnie, bo ani ona nie chciała ujawniać faktu opłacania gacha, ani gach się nie rwał do rozgłaszania, nikt zatem o tym związku nie wiedział, sfinansowała mu ze trzy transakcje, bardzo korzystne, po czym zaczął wychodzić do przodu. Przed dwoma laty uprawomocnił się jego spadek…

Inspektor Rijkeveegeen na wszelki wypadek poprosił o szczegóły dziedziczenia spadku. Marcel nie miał oporów.

W zasadzie był to spadek po matce. Ojciec umarł znacznie wcześniej, zabiło go ciśnienie i upór. Nie stosował się do opinii lekarzy, wiedział lepiej, zawsze wszystko wiedział lepiej, uważał, że nic mu nie będzie, no i przesadził. Dostał rozległego wylewu w domu, żadna pomoc nie nadeszła, bo służba już wyszła, a matka…

Tu zawahał się jednak. Pomilczał chwilę, popatrzył w okno i wzruszył ramionami.

– I tak to kiedyś trzeba będzie powiedzieć – rzekł z niechęcią. – Nie jest mi przyjemnie, ale trudno… Matki też nie było, wróciła rano kompletnie pijana i nawet do sypialni nie dotarła, padła w progu salonu i zasnęła na swoim futrze. Tak ich obydwoje znalazła dochodząca pomoc domowa, matkę śpiącą na podłodze i ojca w gabinecie, już nieżywego. Nic nie poradzę na to, że moja matka była alkoholiczką.

– A pan gdzie był wtedy?

– W Anglii. Nasze stosunki rodzi

Inspektor złożył wyrazy współczucia i spytał, co dalej, bo Marcel znów zamilkł, westchnął i popatrzył w okno.

Dalej okazało się, że ojciec wszystko zapisał matce jako dożywocie, a syn miał dostać swoje dopiero po jej śmierci. Majątek w ogóle był znacznie mniejszy niż się spodziewano i dopiero po śmierci matki, przed trzema laty, wyszło na jaw, że była ubezpieczona na sumę około dwóch milionów dolarów, na rzecz syna. Ubezpieczył ją ojciec dawno temu, w okresie swojej prosperity, kiedy jej skło

– Miało to jakiś związek z Neeltje van Wijk? – spytał inspektor.

– Podwójny – przyznał Marcel. – Po pierwsze, skończyłem z tą kretyńską rolą pazia i zacząłem się od niej odrywać, a po drugie, zainteresowała się moim spadkiem. Polisą. Właśnie w tym mi dopomogła. W swoim komputerze miała nieograniczone możliwości, podłączona była do rozmaitych sieci, lepiej się na tym znała niż ja, więc szczegółów technicznych panu nie podam. No i przy tej okazji dokonała jakiegoś odkrycia. Pamiętam jeden taki wieczór, kiedy przyszedłem do niej po dość długiej przerwie, nastawiony na wyrzuty i awantury, ona zaś była rozemocjonowana do nieprzytomności. Wydawała okrzyki triumfu, na coś trafiła, złego słowa mi nie powiedziała, przeciwnie, wyrażała wdzięczność, bo to podobno dzięki mnie, szalała ze szczęścia, a co mnie zdziwiło najbardziej, to wyjątkowe zjawisko, nie pchała się do… no, jak by tu… do seksu. Nie ciągnęła mnie do łóżka tak natrętnie, jak zazwyczaj, cóż, rozumiem, brutalnie to brzmi, nie powinienem tego mówić, ale… Tak było, czy ja wiem, może to dla pana cecha istotna…?

Inspektor potwierdził, owszem, istotna. I kiedy dokładnie przytrafił się ten niezwykły wieczór?

Po dość nawet krótkim grzebaniu w dokumentach i kalendarzach Marcel podał mu datę. Miała ścisły związek z załatwianą wówczas transakcją, mógł ją zatem skojarzyć z właściwym okresem. Inspektor też sobie coś niecoś skojarzył.