Страница 35 из 39
Potwierdziłam jej pogląd.
– Obaj bracia przywieźli wszystko. Ten pamiętnik Floriana… Jestem pewna, że znajdziemy także listy do niego od rodziny… o, tu jest odpowiedź na któryś, siostra pisze.
– Matko jedyna, co za znaczki…! I ja na to wcześniej nie trafiłam…!!!
– Trafiłaś teraz. Później się nimi zajmiesz. Teraz czytaj!
Po dwóch godzinach udało nam się ułożyć korespondencję w porządku chronologicznym. Od skromnych i rzeczowych wzmianek o pa
„…jak już zechcesz, drogi braciszku, coś uszyć, będziesz miał jak znalazł”…
W liście Floriana natomiast, pisanym, kiedy już Marcin przywiózł młodą małżonkę do Noirmont, znalazło się takie zdanie:
„…a już o poduszkę do igieł to się tak trzęsie, jakby była ze złota”…
– Co za cholera z tą poduszką do igieł…? – mruknęłam podejrzliwie.
– Widocznie niczego mniejszego w posagu nie miała – wysunęła supozycję Krystyna. – Duperela pilnuje, to większe zgoła boską czcią otacza.
– Może i – zgodziłam się. – Czekaj, bo wedle naszych dedukcji diament powi
– Myślę, że raczej przy sobie i stąd ta troska o przedmioty…
– Albo nie! – przerwałam w nagłym natchnieniu. – To znaczy, tak, owszem, ale wiesz, co mi na myśl przychodzi? On mógł tkwić w tym cholernym sakwojażyku eks-narzeczonego, a ona, zajęta Marcinem, nawet tam nie zajrzała. Nie wiedziała, że go ma. Nie darmo Heaston lata za podniszczoną pederastką!
– Ma to swój sens – przyznała Krystyna po krótkim zastanowieniu. – Może zajrzała dopiero w chwili, kiedy się przenosiła do Polski i na wszelki wypadek ukryła znalezisko. Potem schowała go gdzieś tu i przed śmiercią nie zdążyła o nim powiedzieć.
– Przed śmiercią bym powiedziała komukolwiek.
– Gówno prawda. Przebierałabyś w powiernikach jak w ulęgałkach. Poza tym, skąd byś wiedziała, że jesteś przed samą śmiercią, człowiek zawsze ma nadzieję, że to jeszcze nie.
– No może. Przecudowna perspektywa. Listy, nie listy, a strych przegrzebać musimy.
– Gdybym była całkiem świnia – powiedziała moja siostra złośliwie – plunęłabym na tak kłopotliwy klejnot, bo na laboratorium Andrzeja same znaczki wystarczą. Już się czaję na wycenę.
– Wchodzą w skład masy spadkowej i musiałabyś podzielić się ze mną – wytknęłam jadowicie. – Nie mówiąc już o tym, że te z korespondencji Kacperskich należą do Kacperskich i już widzę, jak ich kantujesz.
– Głupia jesteś. Cholera. No dobrze, szukajmy ścierwa…
O wschodzie słońca całą korespondencję miałyśmy za sobą, przejrzaną zaledwie, chociaż aż się prosiła o dokładne czytanie. Panicz Piesiecki wleciał do studni, ale głową trafił w wiaderko, które się cudem utrzymało, i wyciągnęli go żywego. Narowista klacz Rosalinda wbiegła po schodkach do salonu państwa Młynowskich, zrzucając barona Lestkę, który łbem zaczepił o futrynę, i wytłukła sewrską porcelanę. Pa
– Idziemy spać na chwilę czy lecimy na strych? – spytała Krystyna. – Ostrzegam cię, że jeśli wyleją mnie z roboty, pójdę na utrzymanie Pawła, obojętnie, jako ja czy jako ty. A on niech się dziwi skolko ugodno.
– Na co jesteś chora?
– Zatrucie pokarmowe oczywiście. Jedyna choroba, której nikt mi nie udowodni. Mam na myśli w sensie negatywnym, w wychodku mogę sobie posiedzieć nawet cały dzień. Wezmę dużo do czytania.
– To może jakoś ocalejesz. Kropnęłabym się na chwilę, Elżusia i tak obudzi nas na spóźnione śniadanie…
Piątego dnia dwie trzecie strychu prezentowało sobą porządek wprost nieskazitelny. Zacięłyśmy się, odwalałyśmy robotę, jakby nam za to kto płacił w złotych dolarach. Ani jednego przedmiotu, większego od pudełka zapałek, nasze starania nie ominęły, połamane meble i różne kawałki drewna oglądałyśmy przez lupę. Logika wskazywała, że jeśli gdziekolwiek, to tylko tu, gdzie mieszkała, Antoinette mogła ukryć parszywy diament, o ile znajdował się on w jej posiadaniu. O ile zaś nie, tę całą katorżniczą robotę będziemy musiały spisać na straty. Kryśka poleci za Andrzejem do Tybetu, a ja rychło się z Pawłem rozwiodę, bo moja dusza nie zniesie zależności finansowej od chłopa.
Jedna trzecia nam jeszcze została, kiedy Krystyna wydała okrzyk nadziei.
– O rany, kapelusz! Pudło na kapelusze! Może się znów objawi jakieś arcydzieło!
Odwróciłam się ku niej z wielkim zainteresowaniem. Od tak długiego czasu nie przytrafiało się nam nic ładnego, że każda ozdoba była pożądana. Pudło zostało gęsto okręcone zasupłanymi sznurkami, Kryśka usiłowała je zsunąć, bez skutku, straciła cierpliwość i posłużyła się scyzorykiem. Uniosła wieko, z ciekawością zajrzałam jej przez ramię.
Wewnątrz znajdowały się bardzo ładne rzeczy. Wachlarz z malowanego jedwabiu w doskonałym stanie, naszyjnik z muszelek, bogaty i nader artystycznie wykonany, dwie pary długich rękawiczek, grzebień wysadzany perełkami i czerwona poduszka do igieł, aksamitna, obramowana lśniącymi, perłowymi muszelkami. Brakowało natomiast kapelusza.
– Coś mi to przypomina – powiedziałam, wyjmując jedną ręką naszyjnik, a drugą poduszkę, podczas gdy Krystyna rozkładała wachlarz. – Czy przypadkiem nie to właśnie ma na sobie Antoinette na portrecie?
– To, oczywiście – odparła moja siostra i powachlowała najpierw siebie, a potem mnie. – Nawet sprawdzać nie trzeba. Pozostałości po niej, osławiona poduszeczka. Poduszeczka, cha, cha! To cały jasiek!
– Może i Jasiek, ale mnie to przypomina więcej. Nic ci się nie kojarzy? Widziałyśmy coś zbliżonego. Zawartość sepecika…
Wachlarz znieruchomiał w ręku Krystyny.
– O, niech skisnę, masz rację…!
Skleroza nas nie dopadła, pamięć nam działała. Strzępki identycznego aksamitu i takie same muszelki znalazłyśmy w pamiątkowym sakwojażyku po jubilerskim narzeczonym. Zatem nie suponowaną przeze mnie sakieweczkę Antoinette wykonała samodzielnie, chałupniczo i własną ręką, tylko poduszeczkę do igieł. Zostały jej po tym procesie produkcyjnym drobne resztki surowca, których nie wiadomo dlaczego nie wyrzuciła, tylko stara
Naszyjnik przestał mnie interesować, wrzuciłam go z powrotem do pudła. Krystyna odłożyła wachlarz i wyjęła mi z ręki czerwone i pękate rękodzieło.
– Symbol gospodarności francuskiej Antosi – powiedziała z powątpiewaniem. – Myślisz, że co…?
– Nic. O czwartej nad ranem z myśleniem miewam lekkie kłopoty. Może była to jedyna rzecz, jaką udało się jej wyprodukować do końca, osiągając sukces. I
– A może adorator układał na tym strudzoną głowę? Rzecz jasna, wyjąwszy przedtem igły i szpilki… Rozmiar prawie się nadaje.
Obracała poduszeczkę w palcach, odebrałam jej przedmiot i obejrzałam ponownie.
– To w ogóle wygląda na elegancki wyrób fabryczny i gdyby nie te resztki, do głowy by mi nie przyszło, że zrobiła to sama. Uważałabym, że kupiła w sklepie i cześć. Ale i tak podejrzewam, że szyła na maszynie, maszyny do szycia istniały już pod koniec wieku.
– Jako nowość, musiały być drogie. Stać ją było?
– A diabli wiedzą. Ale muszelki przyszywała ręcznie, wcale się nie upieram przy maszynie. One w tamtych czasach umiały pięknie szyć.
– Albo mamusia szyła! – ożywiła się nagle Krystyna. – I była to jedyna pamiątka po mamusi!
No owszem, pamiątka po mamusi stanowiłaby jakieś wyjaśnienie, nawet dla tych resztek. Nie potrzeba praktyczna, tylko rzeczywiście czysty sentyment.
Poduszeczka wyglądała jak nowa. Zabierałyśmy ją sobie wzajemnie, nie mogąc się jakoś od niej oderwać. Miękka była i elastyczna, ale porządnie zgnieść się nie dawała. Muszelki na obramowaniu połyskiwały wdzięcznie.
– Wydaje się ogólnie mało używana – zauważyła Krystyna w zadumie. – Nie wyblakła wcale i żadnych dziur w niej nie ma. Mam na myśli takie ślady po igłach.
– Bo może jednak uszyła to sama tuż przed ślubem z Marcinem, w ramach wyprawy? I potem już żadnym szyciem się nie zajmowała, dzieci nie mieli, niemowlęce kaftaniki odpadały… Na dobrą sprawę gryzą mnie te szczątki. Dlaczego w sakwojażyku po byłym narzeczonym…?
– No owszem, dziwne. I głupie. Powi