Страница 25 из 39
Zirytowała mnie.
– Głupia jesteś, niemożliwe, żeby przez sto lat czegoś nie umyli i nie odkurzyli. Gówno byś znalazła, a nie odciski palców! Poza tym, już przepadło, teraz musimy zwracać uwagę na dwie rzeczy. Coś małego ze skobelkiem… Już wiem!
– No? Co wiesz? Uporządkowałam jasnowidzenie.
– Było zamknięte na kłódeczkę, kluczyk został zgubiony, kupiono drugą kłódeczkę z zamiarem wymiany, tamtą oderżnąć, tę zawiesić. Nie zdążyli. Wszystko jedno, kto. Musimy szukać czegoś, zamkniętego na kłódeczkę bez kluczyka!
– Niezły pomysł – pochwaliła Kryśka jadowicie. – Nic się nie gubi równie łatwo, jak klucze. Wszystkie kłódeczki będziemy odrzynać?
– Nie narobiłaś się zbytnio do tej pory…
– Idiotka!!! Nie narobiłam się…!!!
– Mam na myśli przy odrzynaniu.
– No tak, wielkie szczęście jeszcze przede mną. Cóż za niebiańska perspektywa! Musiało ci rozum odebrać. Czym tak będziemy odrzynać? Siłą woli?
Podniosłam się, usiłując nie stękać, zabrałam ze skrzyni czarny, pierzasty kapelusz i przymierzyłam go przed lustrem. Musiałam sobie samej zmienić temat i odzyskać równowagę wewnętrzną, bo kretyńska kłódeczka wyraźnie zaczynała mnie ogłupiać. Poprzyglądałam się sobie przez chwilę i zrobiło mi się zdecydowanie przyjemniej. Krystyna przyglądała mi się również i złagodzenie uczuć nastąpiło u niej od razu.
– No dobrze. Buchwelem. Albo taką złodziejską piłką, gdzieś to chyba uda się kupić. Naodrzynamy się za całe życie. Zdejmij to ze łba i mów dalszy ciąg, czego jeszcze mamy szukać?
Z żalem zdjęłam kapelusz i znów usiadłam koło niej.
– Tej hipotetycznej sakieweczki. Nie wiem po co, więc nie zadawaj głupich pytań, na wszelki wypadek. Mam nadzieję, że jej nie przeoczymy, powi
– E tam, mogła wypłowieć i teraz jest różowo szara. Poza tym, wcale nie musi to być sakieweczka, chociaż przyznaję, że owszem, nasuwa się. Lepiej zwracajmy wagę na muszelki.
Konkluzja nas jakoś usatysfakcjonowała. Zapakowałam stara
Chwyciłyśmy go równocześnie z nową nadzieją.
Papierek stanowił coś w rodzaju pokwitowania. Wicehrabia de Pouzac odebrał bransoletę z wygrawerowanym napisem, a otóż wcale nie odebrał, bo kwit nie został podpisany. Nasza wiedza w tej kwestii była już dostateczna, żeby teraz ta bransoleta nie zaczęła nam bruździć.
– No tak, w ten sposób wiemy na pewno, co udało się znaleźć – stwierdziła Krystyna. – Nie ulega wątpliwości, że to jest ten właśnie zaginiony sepecik. Precz z niepewnością przynajmniej w tym jednym punkcie. Zabieramy.
Podniosłyśmy się wreszcie z tej podłogi ostatecznie. Znalezisko zabrałam do swojej sypialni, tak zdecydowała Krystyna, sakwojażyk był zabytkowy, jego zawartość również, wszelkie zabytki zaś wchodziły w zakres mojego zawodu i nadawałam się do ich pilnowania.
Późnym popołudniem, kiedy piłyśmy kawę na oszklonej werandzie, do szeroko otwartych drzwi zapukał kamerdyner w swojej normalnej postaci, już bez turbanu na siwych włosach. Przyzwyczajony do nas, nie zwracał się do powietrza między nami, tylko spoglądał zwyczajnie, to na jedną, to na drugą. Przeprosił uniżenie i spytał, czy jaśnie panienki raczą pozwolić, żeby coś powiedział.
Pozwoliłyśmy skwapliwie.
– Ale niech Gaston usiądzie – zaleciła Krystyna. – Gaston jest jeszcze po chorobie.
– W żadnym absolutnie wypadku – odparł z mocą. – Nie uchodzi.
– W takim razie nie będziemy rozmawiać – wtrąciłam się stanowczo. – I tak nie zrozumiałabym ani słowa, bo martwiłabym się, że Gastonowi zaszkodzi.
– Proszę natychmiast usiąść! – wydała rozkaz Krystyna.
Musiała mu się wydać w tym momencie nadzwyczaj podobna do prababki Karoliny, której dezyderaty przywykł spełniać bez szemrania, bo zrezygnował z protestów. Usiadł sztywno i uroczyście, broń Boże nie przy stole, tylko na stojącym z boku fotelu.
– Słuchamy – powiedziałam zachęcająco.
Kamerdyner odchrząknął i zaczął od razu do rzeczy.
– Otóż, proszę jaśnie panienek, ja tego bandytę rozpoznałem. Nie przyznałem się, bo to jest sprawa rodzi
Poruszył barkami bez mała jak hiszpańska tancerka i zamilkł, oczekując zapewne jakiejś naszej reakcji. Nie wypadało go rozczarować.
– I kto to był? – spytałam z zainteresowaniem.
– Ten Amerykanin, który tu przychodził i jaśnie panienki zaprosiły go na cały dzień do biblioteki. Na dwa dni nawet. A on już przychodził dawniej, do jaśnie pani hrabiny nieboszczki.
– No proszę! – wyrwało się Krystynie z triumfem.
Kamerdyner kiwnął głową, jakby tego się właśnie spodziewał.
– Pani hrabina kazała mieć na niego oko i powiedzieć, jakby się tu kręcił, ale parę lat go nie było. Ze sześć. Dopiero teraz znów się pokazał, mało się zmienił, właściwie wcale.
– A Gastona nie poznał? – zdziwiłam się. – Zachowywał się jak obcy. Kamerdyner nagle odrobinę się zmieszał.
– Nie. Bo nie tylko służby więcej mieliśmy, ale i ja wtedy wyglądałem inaczej. Wyznam chyba… Bałem się, że pani hrabinie wydam się za stary, zwolni mnie na łaskawy chleb, więc włosy miałem czarne, zawsze to trochę odmładza. Mógł mnie pomylić z naszym lokajem, Bernardem, którego tu już nie ma. On też był czarny. Ale to nie wszystko.
– A co jeszcze? – pomogła mu Krystyna.
Obie słuchałyśmy, nie kryjąc żywego zaciekawienia, więc kamerdyner się rozkręcał, sztywność w nim miękła trochę i przechodziła w przejęcie.
– A otóż jest taka rzecz. Jaśnie panienki zgadują, że służba zawsze więcej wie niżby się wydawało. I ja to wiem, ja stąd pochodzę, w zamku się urodziłem za pierwszej wojny, moja matka klucznicą była. Jaśnie hrabinę Klementynę jeszcze pamiętała ze swoich młodych lat, dwudziestu nie miała, kiedy tu straszne zamieszanie się zrobiło, jak wicehrabia de Pouzac, Gaston, którego imie
– O nie! – powiedziała Krystyna stanowczo i zerwała się od stołu. – Takich cudownych historii nie będzie Gaston opowiadał na sucho! Przyniosę wina!
Wybiegła, zanim nieszczęsny kamerdyner zdał sobie sprawę z przerażającej sytuacji. Jaśnie panienka leci obsługiwać jego, zamiast on jaśnie panienkę, niedopuszczalne i skandaliczne…! Poczerwieniał, usiłował też się zerwać, coś bełkocząc, ale usadziłam go z powrotem prawie przemocą.
– Proszę siedzieć spokojnie, moja siostra da sobie radę. Gaston wie doskonale, że już wypatrzyłyśmy najlepsze zamkowe wino i byle komu go zostawiać nie będziemy. Napijemy się razem, bo to, co Gaston teraz opowiada, warte jest tego z całą pewnością!
Krystyna, na szczęście, obróciła szybko i nie musiałam długo toczyć walki z uczuciami wiernego sługi. Pogodził się w końcu z wzięciem udziału w uroczystości, przez niego samego spowodowanej, i nie odmówił kielicha.
– No! – pogoniła Kryśka niecierpliwie. – Matka Gastona opowiadała i nie w tym rzecz. A w czym?
Kamerdyner podelektował się chwilę napojem i podjął relację.
– Tak się oto składało, że moja matka przyjaźniła się z osobistą pokojówką jaśnie pa
Teraz już słuchałyśmy w pełnym napięcia milczeniu, bo zanosiło się na rewelacje. Delikatnie ujęłam butelkę i dolałam wina wszystkim. Kamerdyner napił się, chrząknął i odsapnął.
– Głównie to o sobie gadała, jak ją jaśnie panienka pokrzywdziła – ciągnął. – Dopiero jak się rozeszło, jak tam było z wicehrabią, gazety pisały o jakimś złoczyńcy, który się okazał niewi