Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 39

– Siła złego na jednego – mruknęła moja siostra… pomocnik jubilera zaś zgłupiał od tego, przeraził się śmiertelnie i uciekł.

Jubiler zeznał, iż bransoletę dostarczył luzem, tak jak mu została przyniesiona, bo wicehrabia tego sobie życzył. Wyznał w rozmowie, że należy ona do damy, stanowi prezent od niego, została zabrana. podstępnie dla wygrawerowania napisu i tak samo podstępnie zostanie podrzucona. Dama oczywiście etui posiada, ale trudno było wszak przeszukiwać jej toaletkę, więc dajmy sobie z tym spokój. Wnioskując z treści napisu, napomykającego o upojnych chwilach, wicehrabia mówił prawdę, aczkolwiek po jego śmierci do bransolety żadna dama się nie przyznała. Zapewne była zamężna.

– No proszę – wytknęłam. – Masz wyjaśnienie.

– Dobra, szlag niech trafi damę. Co tam jest dalej?

Zdewastowane dzieło leżało na podłodze i widać było, że w środku jest kompletnie dziurawe. Pan Simon zaledwie rzucił na nie okiem. Zaraz potem ktoś je podniósł, tak samo jak bransoletę, zapewne otumaniony zdenerwowaniem lokaj, czemu komisarz nie zdołał zapobiec w panującym zamieszaniu. Do wicehrabiego należało dopuścić lekarza, wpadli przyjaciele ofiary, podrzędny funkcjonariusz policji nie dał sobie z nimi rady, po czym dziurawe dzieło znikło. Drogą żmudnych dociekań pan Simon stwierdził, iż należało do hrabiny de Noirmont, a zabrała je zapewne jej wnuczka, pa

– No i rozumiem, że wtedy zaczął się pchać do prababci z wizytą – rzekła z ulgą Krystyna.

– A prababcia, głowę daję, potwierdziła wersję sztucznej szczęki – podjęłam natychmiast. – Sokoły mu chyba nawet pokazała, bo dlaczego nie.

– Ale zdenerwować się musiała nieźle. Wcale nie szczęka wyleciała, tylko diament…

– Szczęka też…

– Jedno drugiemu nie przeszkadza, na podłodze miejsca dosyć. Ale ten cały Trepon szczęki nie łapał, bo na plaster mu cudze zęby…

– No i z tego wiemy to, co już wiedziałyśmy, tyle że bardziej szczegółowo. Komplikacje zaczynają się w Calais. Zostawił drogoce

– On tu pisze, że żółty sepecik.

– I co nam przyjdzie z żółtego sepecika?

Popatrzyłyśmy na siebie z jednakowym powątpiewaniem. Krystyna podniosła się z podłogi, nalała do kieliszków wina i przyniosła je na miejsce pracy.

– Tym diamentem jednakże wszyscy byli przejęci przez całe pokolenia – rzekła w zadumie. – Popatrz, ile wiedzy zostawili na piśmie…

– Zostawiły – skorygowałam. – Zdumiewająca sprawa, ale wychodzi mi, że poza prapradziadkiem Ludwikiem, tym od Marietty, zajmowały się nim i wiedziały o nim wyłącznie kobiety.

– Obecnie nastąpiła zmiana. Heaston zrobił na mnie wrażenie mężczyzny.

– Może wprowadzono ostatnio równouprawnienie mężczyzn, na co nie zwróciłyśmy uwagi…?

Znów popatrzyłyśmy na siebie. Krystyna westchnęła, napiła się wina i zaproponowała, żeby przeczytać gazety, skoro już je mamy pod ręką.

Dzie

Pan Trepon był silny, potężny, bykowaty, dlatego w razie potrzeby służył za posłańca. Bywało, że wielki majątek nosił przy sobie i nikt nigdy nie dokonał na niego napaści. Zwierzchnik gwarantował jego uczciwość. Ubierał się skromnie, żeby nikomu nic głupiego nie wpadło do głowy, nosił obszerny surdut z licznymi kieszeniami i zawsze miał przy sobie żółty sakwojażyk, przewieszony przez ramię. Żaden złoczyńca, planujący ewentualnie rabunek, nie mógł być pewien, gdzie niesie ce

– Zważywszy zeznanie lokaja, wedle którego sięgał ręką do sepecika, wierzę wyłącznie w sakwojażyk – oświadczyła zniechęcona Krystyna. – Nawet surdut z kieszeniami wydaje mi się wątpliwy, w rzeczywistości mógł nosić obcisłą marynareczkę i paltocik z pelerynką. I też nie wiem, co by nam z tego przyszło.

– Z jakichś powodów prababcia cały ten chłam zachowała – zauważyłam w zamyśleniu. – Chyba nie tylko na pamiątkę?





– Z grzeczności dla nas. Zdjęła nam z głowy robotę głupiego.

– Albo może przeoczamy coś ważnego. Dziwi mnie, że nie ma nic o narzeczonej, prasa romansowe historie zawsze wywęszą. Co do ucieczki, same głupoty.

Krystyna zastanowiła się poważniej.

– Przypuszczam, że po stwierdzeniu jego niewi

– No i może zebrała ten cały chłam do kupy dla sprawdzenia, czy na pewno nie ma w nim nic niepotrzebnego. Dobra, zostawmy to na razie, pomyślimy jeszcze później…

– Sprawdźmy w ogóle do końca ten mebel.

Sekretnych szufladek więcej w sekretarzyku nie było, ale wśród rachunków znalazłyśmy jeszcze list od Marcina Kacperskiego do jaśnie pani, nadesłany z Calais, sugerujący, że na jaśnie panienkę należy zaczekać. Nie wiadomo dokładnie, co się tam dzieje w tej Anglii, możliwe, że trzeba będzie szybko skoczyć do Londynu i lepiej, żeby ktoś był bliżej. Ponadto wiadomy osobnik może tu wrócić. Szczerość młodej damy nie ulega wątpliwości, jest zrozpaczona i sama nic nie wie. On, Marcin, będzie tu zatem czuwał, oczekując powrotu jaśnie pa

– To już rozumiem dokładnie, skąd się wziął związek pa

– Jak już słuchałaś gadania babci, trzeba było słuchać porządnie! – rozzłościła się Krystyna.

– Ja słuchałam jak wściekła, ale babcia mąciła. Zdaje się, że to było jeszcze przed jej urodzeniem i nie miała wspomnień osobistych. Jakieś strzępki się po niej plątały. Albo może nie lubiła akurat o tym mówić. Nic ci na to nie poradzę.

– Może jeszcze jakiś list się znajdzie…

Listów jednakże więcej nie było, ale i tak uciechę miałyśmy nieziemską. Realizując mój antywłamaniowy pomysł, wzbudziłyśmy lekkie zgorszenie i cichą naganę usługującego personelu, panienki przestawiły sobie noc i dzień, w dzień spały, śniadanie jadły po południu, nie wiadomo było, co robić z obiadem. Po nocach paliły się światła w połowie zamku, co by na to nieboszczka pani hrabina powiedziała…

Widząc wyraźny rozkwit potępienia i korzystając z powrotu kamerdynera, który zdumiewająco szybko odzyskał zdrowie, zebrałyśmy służbę w ogromnym holu i wyjaśniłyśmy sprawę uczciwie. Rzeczy po naszych przodkach trzeba raz wreszcie uporządkować, jeśli robimy to w nocy, świecąc przy tym gdzie popadnie, z pewnością żaden złodziej nie przyjdzie się włamywać. Poświęcamy się. W dzień musimy to odespać, bo inaczej padniemy trupem, i taki obiad, na przykład, możemy jeść o jedenastej wieczorem. Albo można zostawić nam zimną kolację, którą spożyjemy o pierwszej w nocy. A lepszego sposobu zabezpieczenia dóbr nikt chyba nie zdoła wymyślić.

W mgnieniu oka nagana przeistoczyła się w uznanie i zachwyt, jaśnie panienki okazały się nie takie głupie, jak na to wyglądało. Zyskałyśmy aktywną pomoc, służba podzieliła się obowiązkami, Gaston działał późnym wieczorem, a kucharka z pokojówką od wczesnego poranka. Włamywacze stracili wszelkie szansę.

Zdecydowałyśmy się robić sobie od razu spis prawdziwie ce

– Słuchaj – powiedziała akurat o północy Krystyna, nagle rozpłomieniona. – To znaczy nie słuchaj, tylko popatrz! Czy ja dobrze widzę? Pudła na kapelusze!

Popatrzyłam. Rzeczywiście, cała szafa w garderobie była tym zawalona, wielkie okrągłe bałwany, część stała także na szafie. Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz trafiamy na takie bogactwo nakryć głowy, do tej pory pojawiały się tylko czepeczki i ozdobne stroiki, balowe i wieczorowe, a prawdziwych kapeluszy nie było. Nie miałam kiedy dziwić się temu, bo i

Krystyna dostała istnego szału.

– Kapelusze! Nareszcie! Popatrzmy na te osławione kapelusze, niech ja raz wreszcie sprawdzę, jak one to nosiły, że im wiatr nie zdzierał z głowy! Może będą ogrody warzywne i ptaszarnie, młyńskie koła i bocianie gniazda! Chronologicznie chcę, historycznie, mów, które z jakich czasów!

– Wariatka – powiedziałam z przekonaniem i sięgnęłam na najwyższą półkę. Krystyna wlazła na krzesło i zaczęła ściągać te z góry.

Dostarczyłam jej dodatkowych emocji wstępnych, suponując, że widzimy magazyn. To jest druga garderoba prababci, ukryta za pierwszą, niejako podręczną, może się tu znajdować generalny skład nakryć głowy wszystkich przodkiń od pokoleń. Krystyna omal nie zleciała z krzesła, chwyciłam pudło, wypadające jej z rąk.

Uroczyście, acz niecierpliwie, zaczęłyśmy to otwierać.

Zmiłuj się Panie, a cóż te baby na głowach nosiły! Niby to wszystko było nam wiadomo, ale nie ma jak kontakt bezpośredni. Nie rozczarowało nas nic, przeciwnie, głos odbierało od wstrząsów, największe wrażenie robił kapelusz, na którym ze stada małych ptaszków wyrastały olbrzymie strusie pióra, kompletne ogony. Nie umywała się do niego nawet strzecha słomiana i cała winorośl z potężnymi gronami. Ogrody kwiatowe, papużki-nierozłączki, koronki, upierzenie wszelkiego autoramentu, gałązki uwite w formie gniazdka, owoce swojskie i egzotyczne, rajskie ptaki i pawie, nie mówiąc już o kokardach i wstążkach, którymi po rozwinięciu, dałoby się zapewne opasać kulę ziemską w okolicy równika, wszystko zapierało dech w piersiach. Woale usłały całą podłogę. Rzecz jasna były też te przerażające rury od piecyka, sterczące pół metra przed twarzą i krochmalone falbanki, wiązane pod brodą. Istna orgia!