Страница 22 из 39
Rozumu starczyło nam tylko na to, żeby zacząć metodycznie, od najstarszych sypialni. Pra-pra-pra-prababka Klementyna sypiała razem z mężem, rzecz jasna, dopóki żył, potem już sama, ale ich wspólny apartament od wieków stał odłogiem, nietknięty. Uroczyście i ze wzruszeniem zdjęłyśmy pokrowce z mebli.
– Jeżeli istniała w rodzinie, jak twierdzi babcia Ludwika, jakaś osoba skąpa i chciwa, musiała to być jednostka nieziemsko głupia – oświadczyłam, zaledwie przyjrzawszy się temu, co wyjrzało spod przyszarzałych nieco płacht. – Już przed wojną mogła na tym zrobić majątek. Słusznie wykopałyśmy Heastona.
– Bo co? – zaciekawiła się Krystyna. – Takie ce
– Autentyki absolutne, Ludwik XV, nawet szczątki czternastego. Obicia trochę przechodzone, ale spójrz na ten haft w różyczki! Przecież to ręczna robota! A drewno w doskonałym stanie, Kryśka, to są muzealne okazy!
– Weź pod uwagę, że przed wojną były młodsze o przeszło pół wieku. Cholera. Chciałam na czymś usiąść, ale teraz się waham. Może to nie wypada?
– Jest to niewątpliwie rodzaj świętokradztwa – zgodziłam się. – Ale i tak już w jadalni siadujesz na Henryku Czwartym, więc różnica niewielka. Tylko siadaj ostrożnie. Jak motylek.
– Idiotka. Jak koliberek ci nie wystarczy…?
Grzebałyśmy w resztkach dobytku przodków z dreszczem nieziemskiej rozkoszy. Duperele to były, bibeloty, puzderka, szkatułki, szale i pelerynki, łabędzim puchem obszyte, puch co prawda mocno wybrakowany, ale z daleka i w słabym świetle jeszcze efektowny. Zachwyciły nas ra
– Jak, na litość boską, oni mogli w tym spać? – zdumiewała się Krystyna z niesmakiem i zgrozą. – Słuchaj, przecież to grzeje w głowę! Przeszkadza cholerycznie! Mogłabyś…?
– A skąd! Zawsze mnie to dziwiło, ale może byli przyzwyczajeni. Tu są chyba rzeczy z czasów jeszcze dawniejszych, popatrz, to żabot. Sprzed Rewolucji.
Garderoba dostarczyła nam wrażeń upojnych, spróbowałyśmy wbić się w prababcine gorsety, Kryśka uparła się zasznurować mnie szczelnie, wyrwałam się jej z rąk, kiedy całkowicie zabrakło mi tchu.
– Dół i góra jeszcze jako tako, zostaje nawet trochę luzu, ale talię masz kompromitującą – skrytykowała. – Obawiam się, że ja też.
– Odplącz te sznurki, do diabła! Widać wyraźnie, dlaczego one nie mogły ubierać się same i musiały mieć osobiste pokojówki. Wszystkie haftki z tyłu!
– Kurtyzany, zdaje się, miały więcej rozumu, robiły sobie klamerki z przodu. Upiornie niewygodna epoka…
Czas przy tym zajęciu leciał z wizgiem, niechętnie zeszłyśmy na obiad, zjadłyśmy w pośpiechu, nie patrząc co, galopem wróciłyśmy na górę. Przy wachlarzach prababci przyszła mi wreszcie do głowy rozsądna myśl.
– Ja jestem młoda – powiadomiłam moją siostrę. – Nie wiem, jak ty.
– Wydaje mi się, że jestem dokładnie w tym samym wieku – odparła uprzejmie, acz nieco podejrzliwie. – Bo co?
– Jako jednostka młoda, na rozrywkach bez trudu spędzę całą noc, nie pierwszą w życiu. I mam nadzieję, że nie ostatnią.
– Ja też. I co z tego? A…! Rozumiem! Proponujesz, żeby nie marnować czasu na głupie wypoczynki, tylko siedzieć tu do rana?
– A przespać się w dzień. W ten sposób wyślizgamy włamywaczy i żadne alarmy nie będą potrzebne. A stwierdzam stanowczo, że szlag by mnie trafił, gdyby ktoś tu coś rąbnął. Zysku z tego nie będzie, bo wszystkie rupiecie bardzo stare, ale muzeum przecudne!
Kryśka zgodziła się ze mną i pochwaliła pomysł. Przyniosłyśmy sobie na górę kawę w termosie i wino, rezygnując z kolacji. Pokarm dla ducha w pełni zrekompensował nam brak pokarmu dla ciała.
Gdzieś nad ranem, wciąż pełne życia i zapału, zwróciłyśmy wreszcie uwagę na sekretarzyk prababki Klementyny. Ominęłyśmy go wcześniej, bo ciągnęła nas garderoba z kieckami, a tę konkurencję każdy mebel przegrywał w przedbiegach, teraz jednak, w pewnym stopniu zaspokojone, można powiedzieć, że wręcz przekarmione atłasami, aksamitami, jedwabiami i całą resztą tekstyliów, wróciłyśmy do niego.
Pełen był papierów i papierków, a zaraz w pierwszej szufladce pod papierkami leżał kolczyk z dużym szmaragdem, otoczonym brylancikami, w pełni sprawny, ale bez pary.
– Ciekawe, gdzie drugi – powiedziała smętnie Krystyna. – Pewnie prababcia zgubiła.
– W nieco późniejszym wieku, bo na portrecie ma jeszcze oba – przypomniałam jej.
– Na którym?
– Tym, co wisi w małym salonie. W samo południe słońce na niego pada i te kolczyki aż świecą, wskoczyły mi w oko. Szkoda, że nie ma drugiego, bo to już dużo warte. Zabytek. Osobiście uważam, że koniec baroku, pod rokoko podchodzi.
Krystyna machnęła ręką i zaczęła przeglądać papierki. Jakieś rachunki to były, jakieś notatki dla pamięci, jakieś spisy potraw, wyglądające na próby dyspozycji wystawnego obiadu, rozmaite liściki, zaproszenia, podziękowania, liczne karty wizytowe i mnóstwo uwag o koniach. Opisy gonitw, wykaz nagród, skrótowe informacje o samopoczuciu Rosaline i formie Torrenta, całe, porządne rodowody, opinie o staje
– Stadninę to pradziadek miał niezłą – zauważyłam z szacunkiem. – A dziwiłam się nawet trochę, że tak mało zapisków o koniach, tylko te rejestry w gabinecie.
– Tu były – odparła Krystyna. – Podziwiam konsekwencję prababci, popatrz, zwierzynę też leczyła ziołami. O, popatrz tutaj! Weterynarz przyznał jej rację. Zaczynam się do niej coraz bardziej przekonywać. Jeżeli Andrzej nie padnie mi do nóg…
– Nie padnie. Nie będzie miał czasu. Chwyci to wszystko i straci przytomność, o ile rzeczywiście ma takiego szmergla.
– Będę mu dawała po kawałku…
Skrytkę, rzecz jasna, znalazłam ja, znałam nieźle stare meble. Płaska obszerna szufladka pojawiła się w nieoczekiwanym miejscu, wywęszyłam ją i zdołałam otworzyć. Cała była wypchana prawie wyłącznie gazetami, niekompletnymi, wycinkami i pojedynczymi stronami, wyrwanymi z dzie
Już po minucie poczułam, że znów dostaję wypieków.
– Zdaje się, że nie musimy ani jechać do Calais, ani zatrzymywać się w Paryżu – powiedziałam z ulgą i wzruszeniem. – Prababcia była istną perłą! Nie wiem, czy nie tego właśnie szukał ten parszywy Heaston.
Krystyna oderwała się od przeglądu recept ziołowych natychmiast.
– Co…? O rany boskie! To ta prasa, którą miałyśmy przeszukiwać?!
– I nie tylko – odparłam uroczyście, sięgając w głąb gazetowego chłamu. – Coś mi się widzi, że są tu kopie protokołów policyjnych. Jakim cudem prababcia im to wyrwała?!
Krystyna wydarła mi z rąk część makulatury.
– Musiała dysponować dużą siłą perswazji. Tysiąc dziewięćset szósty rok, no, młoda już wtedy nie była, ale może ciągle piękna…?
– Była hrabiną i miała charakter – orzekłam stanowczo. – Wątpię, czy komisarz policji, bądź co bądź mężczyzna, zdołał się jej oprzeć. Czekaj, rozłóżmy to chronologicznie i przeczytajmy porządnie.
Zanim zdążyłyśmy usłać gazetami pół podłogi, wywlokłam z szufladki owo coś, co wyglądało na protokóły. Nie były to protokóły sensu stricto, raczej notatki z przesłuchań z osobistym komentarzem przesłuchującego.
Prababcię Klementynę odwiedził pan komisarz Simon we własnej personie, o czym świadczył mały liścik, przyczepiony do jednego z pozostałych pism. Zapowiadał w nim swój przyjazd i prosił o zezwolenie, którego prababcia bez wątpienia udzieliła mu chętnie. Przyjechał zatem i cały dalszy ciąg musiał być wynikiem tej wizyty.
Siedząc na podłodze, z zapałem czytałyśmy wszystko po kolei. Pan Simon, wezwany telefonicznie, znalazł się bardzo szybko na miejscu rzekomego przestępstwa, gdzie zastał nieżywego wicehrabiego de Pouzac i duży bałagan w pokoju. Pierwsze podejrzenia padły natychmiast na niejakiego Michela Trepona, pomocnika jubilera, który przed chwilą tam przybył i po chwili znikł tajemniczo, ale pan Simon, nie w ciemię bity, zbadał rzecz dokładnie. Dowodem obecności młodzieńca była leżąca na podłodze bransoletka, której przedtem nikt nie widział, a która wedle zeznań jubilera, została właśnie przysłana po wygrawerowaniu pamiątkowego napisu. Pomocnik ją przyniósł. Wedle zeznań lokaja, niósł ją chyba w niedużym żółtym sepeciku, bo zbliżając się do drzwi gabinetu wicehrabiego, sięgał w głąb sepeciku ręką, jakby coś stamtąd wyjmował. Dalszy ciąg odbył się w cztery oczy i stanowił tajemnicę, tyle że nie dla pana Simona.
Jego prywatnym zdaniem, wicehrabia siedział przy stoliku i oglądał wielką księgę, ce
Nader istotne znaczenie ma fakt, iż wicehrabia posiadał sztuczną szczękę, którą, jako człowiek jeszcze młody, stara
– Dlaczego, do diabła, przyniósł tę bransoletę w bibułce, a nie w eleganckim etui i nikomu nie wydało się to podejrzane? – spytała w tym miejscu Krystyna z nagłą irytacją.
– Nie mam pojęcia – odparłam nerwowo. – Ale przysięgnę, że pan Simon i to także wyjaśnił.
Moje słowa sprawdziły się zaraz w następnym kolejnym akapicie. Przedtem jeszcze pan Simon stwierdzał, że stolik był ośmiokątny i rogiem trafił wicehrabiego dodatkowo…