Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 34 из 43

Podporucznik Werbel noc sobie darował, od rana zaś z wielkim zapałem oddał się poszukiwaniu diabła. Czarną kozę znał już osobiście i wszystko o niej wiedział, Murzynka jednakże przysporzyła kłopotów. Zainterpelowany w tej kwestii projektant ze zdumieniem i oburzeniem wyparł się jakichkolwiek związków z rasą i

– Co to za firma i kogo tam w niej mają, to ja nie wiem -rzekł stanowczo. – Wszystko pły

Podporucznik Werbel uwierzył mu bez zastrzeżeń, instynkt śledczy bowiem powiadomił go, że facet mówi prawdę. Przez telefon dowiedział się, że żona siedzi przy mężu i pojechał do grójeckiego szpitala. Nie miał czasu wysyłać wezwań i czekać na przybycie świadka, szedł za ciosem w dużym pośpiechu.

Poszkodowany właściciel nieruchomości wracał już do zdrowia i nie wzbraniano mu rozmowy. W odniesieniu do urządzeń kuche

Żona siedziała obok i przerwała zwierzenia.

– A mówiłam, jechać wcześniej, jak tam jeszcze ludzie byli! Albo zapłacić chłopu za kozę i do rzeźni…

– Ale jakie do rzeźni, no coś ty, mówiłem sto razy, prędzej sam by poszedł do rzeźni…

Podporucznik wtrącił się w scysję małżeńską możliwie taktownie i delikatnie. Spytał o te urządzenia kuche

W tym miejscu podejrzliwym okiem łypnęła na męża. Podporucznik Werbel miał podobną myśl, więc spojrzał z zainteresowaniem. Pan Roszczykowski, z racji głowy, mógł być podatny na wzruszenia, ale żadnego zmieszania ani niepokoju nie okazał. Wzruszył ramionami, które miał nieuszkodzone.

– Ja blondynki lubię, panie poruczniku – wyjaśnił pobłażliwie. – Prawdziwe, takie jak moja żona. Na czarne nawet nie patrzę, a te utlenione rozpoznaję od pierwszego rzutu oka. Różnie mnie można oszukać, ale akurat nie tu.

Szczera prawda, bijąca ze szpitalnego łóżka, kazała podporucznikowi opuścić budowlę w takim samym pośpiechu, w jakim od niej przybył. Już wiedział, że tu żeru nie znajdzie, piekielnej Murzynki należało szukać gdzie indziej.

Podporucznik Jarzębski histerii się wyzbył, ale euforia mu pozostała. Wygrzebany z ogrodniczej ziemi łup obciążał wprawdzie głównie jedną osobę, jakiegoś Adama Grodziaka, na ile można było się zorientować, specjalistę od zdjęć, ale przy nim wychodziło jeszcze paru i

Adam Grodziak, postać nowa, najprawdopodobniej padł ofiarą szantażu, na co wskazywało podpisane przez niego smętne wyznanie na piśmie. Podskubywał z lekka pornografię w czasach, kiedy sama myśl o niej stanowiła przestępstwo straszliwe i ustrojowi grożące, bał się odpowiedzialności i w fałszerskiej imprezie uczestniczył w jakimś stopniu pod przymusem. Okoliczności łagodzących w jego wypadku można się było doszukać bez trudu, dzięki czemu urastał do roli koro

W pierwszej kolejności Jarzębski zajrzał do książki telefonicznej. Adam Grodziak, artysta fotografik, istniał, miał adres, ale jego telefon nie odpowiadał, a w domu nikogo nie było. Jarzębskiego oganiał dziki niepokój, dwóch bezce

Natchnienie spłynęło na Werbla, który w tym całym Pojednaniu odwalał właściwie robotę dla Jarzębskiego i nie podlegał emocjom. Odczepił się od Murzynki, uczynił minutę przerwy dla przestawienia się na własną działkę i myśl poszybowała mu swobodniej.

– Tam się ktoś czołgał – przypomniał. – Zostaw tego Grodziaka, bo ten czołgający może być lepszy. Co ci szkodzi popytać w pogotowiu i szpitalach? Skoro się czołgał, w dobrej formie nie był.

Bez słowa podporucznik Jarzębski wrócił do telefonu. Zaczął od pogotowia i już po pół godzinie udało mu się połączyć z informacją o wypadkach. Na pytanie, czy nie przywieziono wczoraj kogoś z uszkodzonymi nogami, otrzymał odpowiedź, że owszem, siedem osób. Poprosił o nazwiska.

– A o kogo panu chodzi? – spytała sucho informacja.,

– O Adama Grodziaka – odparł Jarzębski dość beznadziejnie, bo akurat nic i

Osoba z drugiej strony przez chwilę sprawdzała.

– Zgadza się – rzekła wreszcie. – Pęknięcie kości i stłuczenie. Odwieziony do szpitala na Cegłowskiej, chirurgia urazowa.

W Jarzębskim buchnął nowy ogień. Po następnej półgodzinie udało mu się dodzwonić do bielańskiego szpitala, gdzie wiadomość potwierdzono. Zgadza się, Adam Grodziak leży na chirurgii urazowej i więcej mu nie powiedzą, bo przez telefon informacji się nie udziela. Każdy się może podszyć pod policję.

Krócej jechał niż dzwonił. Legitymacja zrobiła swoje, przyodziany w biały chałat dotarł do właściwego pokoju, ściśle biorąc, pod drzwi właściwego pokoju, Grodziaka bowiem położono na korytarzu.

Łóżko na korytarzu istotnie stało, ale było puste.





Jarzębski przemaszerował przez cały oddział, wszystkich korytarzowych pacjentów pytając o nazwiska. Nikt nie ukrywał tożsamości i nikt nie był Adamem Grodziakiem. Udał się do dyżurki pielęgniarek.

– Zgadza się, Adam Grodziak, łóżko przy sali numer osiem – powiedziała obojętnie nagabnięta siostrzyczka. – Tam leży.

– Nie leży – zaprzeczył stanowczo Jarzębski.

– Jak to, nie leży? Musi leżeć!

– No to niech pani sama zobaczy. Ja przywidzeń nie miewam. Nie leży i niech mi wobec tego ktoś powie, gdzie jest. Policja.

Siostrzyczka sczerwieniała na twarzy i wybiegła z pokoju. Jarzębski pośpieszył za nią. Po chwili ramię przy ramieniu stali nad pustym łóżkiem.

– No i co? – wytknął Jarzębski gniewnie.

– To gdzie on się podział? – powiedziała pielęgniarka bezradnie i obejrzała kartę chorobową. – Nogi miał przecież… Może w toalecie…

Rychło okazało się, że Adama Grodziaka nie ma nigdzie. Nagłe zniknięcie pacjenta spowodowało lekkie zamieszanie, szczególnie że był to pacjent, któremu samodzielne marsze musiały przychodzić z dużym trudem. Jarzębski znów nabrał strasznych podejrzeń, bo Adam Grodziak był świadkiem bezce

– Pan im nie powie? – spytał szeptem, kiedy Jarzębski pochylił się ku niemu.

– Komu i czego?

– Tym konowałom tutaj. Panu bym się przyznał, ale im nie, boja tam nie wiem, może to nie wolno. Nie powie pan?

Jarzębski zaprzysiągł milczenie i dowiedział się, że facet pożyczył tamtemu zaginionemu swoje szwedki. Jedną nogę miał w gipsie, a na drugiej okłady, wysilał się okropnie, ale w końcu ja koś sobie poradził. Oddalił się, nie wrócił i w ten sposób także szwedki przepadły, a szpitalne były.

– Jak powiem, że salowa zabrała, to mi może dadzą drugie – zwierzał się świadek, ciągle szeptem. – Ja już całkiem nieźle chodzę, ale podpórka się przyda.

– W którą stronę się oddalił? – spytał chciwie Jarzębski.

– Do holu.

Jarzębski spojrzał w stronę holu. Z ostatniego pokoju wyszedł młody chłopak z ręką na wyciągu, rozejrzał się i niebacznie kiwnął głową. Jarzębski zrozumiał sygnał, poszedł za nim. Razem wyszli do holu.

– Jak pan da papierosa, to wszystko powiem – oznajmił chłopak. – Tylko tak, żeby nikt nie widział.

– Dam całą paczkę. O co chodzi?

– Usiądźmy, bo na warcie jeszcze mi się źle stoi. Usłyszałem, że tu polka i jakiś uciekł. Ja go podsłuchałem.

Mówił również głosem przyciszonym i Jarzębski poczuł się jak w jaskini wroga. Wyciągnął prawie całą paczkę papierosów i zręcznym ruchem wetknął chłopakowi do kieszeni od piżamy.

– Mów wszystko porządnie! – zażądał.

– Tu się schowałem, widzi pan. – Chłopak gestem brody wskazał kąt holu, gdzie stało samotne krzesło całkowicie zasłonięte bujną zielenią. Na ścianie tuż obok wisiał aparat telefoniczny. – Chciałem sobie zapalić jak człowiek, a w sraczu nie lubię. Przylazł, ten co zginął, miał żeton, zadzwonił. Żeby nie papieros, nawet bym mu pomógł, ale bałem się, że zobaczą, a miałem akurat ostatniego. Ledwo sobie dawał radę, połączył się w końcu i powiedział takie słowa: „Tu Adam. Szpital bielanski. Natychmiast. Od zaplecza. Duży wóz, bo mam kopyto w gipsie”. I tyle. Odwiesił słuchawkę, polazł do windy, wiem, bo popatrzyłem za nim, i zjechał na dół. Przyda się to panu na co?