Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 12 из 43

– Jedna z nich w każdym razie poleciała wczoraj do Kopenhagi – przypomniał podporucznik Jarzębski. – Z ewidencji wychodzi, że synowa, numer paszportu, data urodzenia…

– Ale ta tutaj paszportu mi nie pokazała – przerwał z lekką irytacją podporucznik Werbel. -Twierdziła, że nie ma. Tu mam nazwisko i adres facetki, u której podobno zostawiła wszystkie dokumenty, byłem tam przed chwilą, nie ma jej. W dodatku zaczynam się gubić, zdaje się, że szukamy właścicielki tej cholernej torby? No więc to nie ona. Ale mogłaby być ona, pokazała mi swoją, rany boskie, chłam identyczny w środku! I głowę daję, że mi łgała w kratkę, ale nie mogę się połapać, które jest które.

– Zaraz – powiedział z nadzieją kapitan Frelkowicz. – Jest tu coś więcej…

Wszystkie odciski palców z torby należały do tej samej osoby, z wyjątkiem jednego przedmiotu, mianowicie otwieracza do kapsli, na którym wyraźnie było widać większy tłok. Pod najświeższym i najwyraźniejszymi znajdowały się starsze, w pewnym stopniu zamazane i tylko drogą żmudnych wysiłków udało się je utrwalić i odczytać. Było ich dwa rodzaje. Jeden doskonale pasował do przyniesionych przez podporucznika Werbla.

– No więc jest dowód – stwierdził kapitan z satysfakcją. – Ona ma z tym związek i zełgała, że nic nie wie o torbie. Przycisnąć ją!

Podporucznik Werbel ogromnie się ucieszył.

– No proszę, mnie też się tak wydawało. Staremu bym się nie przyznał i w raporcie nie napiszę, ale rozpierają mnie przeczucia i gotów jestem iść za ciosem. Poza tym mam już adres tej Chmielewskiej synowej i rano tam lecę, jakieś odciski palców znajdę na pewno…

– Tu jeszcze są trzecie pod spodem – zwrócił uwagę podporucznik Jarząbski.

Bank odcisków palców istniał i dyżurował przez całą dobę na okrągło. Po dość krótkim przeglądzie danych poinformował, iż owe najstarsze i niezupełnie wyraźne ślady, dokładnie mówiąc jedna połówka i dwie ćwiartki odcisków palców, należą najprawdopodobniej do osoby o nazwisku Alicja Hansen i pobierane były 28 lat temu. Następnym źródłem wiedzy musiało być zatem archiwum.

Nazajutrz o dwunastej w południe wiadome już było wszystko. Odciski palców młodszej Chmielewskiej zgadzały się najdoskonalej z odciskami palców z torby. Z pobraniem materiału podporucznik Werbel nie miał najmniejszego kłopotu, wypełniony nim był cały zamieszkiwany przez nią pokój, a także duża część łazienki. A zatem stało się pewne, że to ona odwiedziła denata, zabiła go, po czym uciekła do Danii.

W Danii zaś mieszkała podsunięta przez komputer Alicja Hansen, od wieków posiadająca duńskie obywatelstwo. Jej nazwiskiem i adresem biuro paszportowe było zgoła zapchane, bo olbrzymia ilość osób jeździła do Danii na jej zaproszenie, względnie powoływała się na nią, w tym obie Chmielewskie. Adres od dwudziestu pięciu lat powtarzał się ciągle ten sam, istniała zatem szansa, że nadal nie uległ zmianie.

Podporucznik Jarzębski nagle jakby rozkwitł.

– Ja chcę tam jechać – oznajmił z zaciętością.

– Po co?

– Zaraz ci powiem. Ja to widzę tak: nie znalazłem u denata żadnych materiałów, które musiał mieć, musiał, rozumiesz? Ta dziewczyna coś od niego wyniosła i poleciała do Danii. Wmieszana w aferę, zabiła go, czy nie, ale zabrała te rzeczy ze sobą, nie spodziewa się mnie chyba, czuje się bezpieczna i może to jeszcze ma!

– I co, uważasz, że znajdziesz ją u tej Hansen?

– One się tam ciągle zatrzymują. Przynajmniej tak pisały w papierach. Może ona coś wie…

– Tam jest telefon. Możesz zadzwonić.

– Żeby ją ostrzec? Rozum ci odjęło? Jeśli to ma mieć bodaj cień sensu, trzeba z zaskoczenia. Jadę! Jak nie dostanę delegacji, jadę za własne! Nie kupię zamrażalnika!

Związek pomiędzy podróżą za granicę a zamrażalnikiem dla wszystkich był jasny i podporucznik Jarzębski niczego nie musiał tłumaczyć, wzbudził natomiast podziw rozmiarami poświęcenia. Dla kapitana Frelkowicza jego zamiary wchodziły w skład drugiej wersji dochodzenia i nawet stanowiły jej część zasadniczą, przystąpił zatem do załatwienia sprawy. Podpisując stosowny wniosek, zażądał udziału w wykorzystywaniu tego zamrażalnika do degustacji napojów z lodem, co podporucznik Jarzębski święcie przyobiecał.





– Angielski znam, w Danii byłem i umiem się tam zachować – rzekł stanowczo. – O osiemnastej jest samolot… A nie, to jutro, dziś był w południe… Dobra, lecę jutro o osiemnastej!

Jak postanowił, tak uczynił. Dokładnie w pięć minut po starcie samolotu do kapitana Frelkowicza dotarła nowa informacja.

Jesie

Bartek Wedelski dwa dni temu w godzinach popołudniowych tkwił w kamie

Osobnika widział także ich cioteczny brat, podkradający się do ofiary. Chwilę patrzył, bardziej zainteresowany pojazdem niż jednostką ludzką, trochę jednak zdołał zauważyć. Pojazd odjechał, on zaś spełnił zadanie i obezwładnił bladą twarz.

Rękawiczki przydały się potem do podkładania na ogień, ale nie były dobre, chroniły właściwie tylko przed zasmoleniem, izolacji termicznej nic stanowiły i zostały wywiadowcy kapitana oddane bez żalu. Dzień i godzinę ustalono błyskawicznie, po czym przystąpiono do szczegółowego opisu sceny i jej uczestników.

Dzieci okazały się inteligentne i spostrzegawcze. Samochód był dość wiekowym fiatem 125, nieco odrapanym, białym, z wgnieceniem na prawym tylnym błotniku. Od wgniecenia częściowo odprysnął lakier i wyglądało jak piegowate. Numer warczał. Wojownik indiański, nazwiskiem Tomek Szerczak, zapamiętał go właśnie z tego powodu, spodobało mu się to WRR, co do cyfr, głowy nie da, ale z pewnością były tam jakieś trójki i zero. Możliwe, że 1303, albo może 3013, albo coś podobnego. Reszty nie wie. Przeznaczona na ofiarę blada twarz, Kasia Wedelska, stwierdziła stanowczo, iż za kierownicą fiata ktoś siedział, ma wrażenie, ze wsiadł akurat, jak się wczołgiwała pod krzak porzeczek, i był duży. Wysoki i potężny, i prawdopodobnie miał brodę, czarną, ale to jej się może tylko wydawało, więc zaklinać się nie będzie. Drugi za to, który nadbiegł po chwili, po pierwsze rzucił coś na ich działkę, teraz wie, że rękawiczki, a po drugie był szczupły, wysoki, znacznie młodszy od ich ojca, chociaż też dość wiekowy. Miał co najmniej 25 lat i wąsy. I bardzo wyraźne brwi, śmiesznie wygięte. Najpierw zupełnie równe, a potem, na końcach, nagle zagięte ku dołowi. Włosy zwyczajne, trochę kręcone, nie czarne i nie jasne, takie średnie. Na nogach czarne adidasy, siedziała w kucki i widziała te adidasy pod samochodcm, jak wsiadał, a wsiadał na tylne siedzenie od strony ulicy. Odjechali natychmiast, po czym ona sama została złapana i oskalpowana. Zbyt długo się gapiła i podły Tomek to wykorzystał.

Pożałowawszy z całego serca wypchnięcia Jarzębskiego do Danii, kapitan pofatygował się do baby z wizjerem osobiście. Nie zastał jej w domu. Rozwścieczyło go to, bo już odgadywał, co tak stara

Z miejsca zarządził poszukiwanie fiata z warczącym numerem. Tablica rejestracyjna mogła być lipna, ale wielkim głosem przemawiała marka. Podobny Fiat, wedle opinii świadków, usiłował przejechać tego Torowskiego na Odyńca zjawiska nie należało lekceważyć. Przystąpiono do energicznego poszukiwania pojazdu. Służba Ruchu wysuwała denerwującą supozycję, iż w oliwili obecnej odrapany biały fiat jest już gładki i lśniący, nic wiadomo w jakim kolorze, a na tablicę rejestracyjną nawet patrzeć nie warto.

Przesłuchanie wszystkich lokatorów budynku nie dało kompletnie nic. Większość w chwili zbrodni nie wróciła jeszcze z pracy, o szesnastej znajdowali się zupełnie gdzie indziej, a nieliczne osoby starsze tkwiły w kuchni i nie pętały się po schodach. Nikt nic nie widział i nie słyszał, baba z wizjerem stała się postacią pierwszoplanową i kapitan zaczął warczeć nie gorzej niż numer upragnionego samochodu.

– Wiem, gdzie ona może być – powiadomił go podporucznik Werbel. – Facetka piętro niżej zeznała, że pewnie na działce.

– Na jakiej działce?

– Takiej pracowniczej. Narzekała bardzo, że działka w zaniedbaniu, bo ma za mało czasu. Pewnie, skoro cały dzień zajęta była gapieniem się na przeciwległe drzwi. Teraz już nie ma na co patrzeć, więc pojechała nadrabiać zaległości.

– Gdzie ta działka?

– Tego ta facetka nie wie. Ale wiekować tam nie będzie, nawet jeśli raz i drugi zanocuje. Podobno ma warunki. Wróci…

– Wysłać jej wezwanie. Pilne. I sprawdzać dwa razy dzie

Podporucznik Jarzębski rzeczywiście miał odrobinę pojęcia o Danii. Bez najmniejszego trudu dojechał autobusem z lotniska na dworzec główny, zajrzał do planu miasta, poczytał liczne napisy, nabył abonament na przejazdy i wsiadł w pociąg do Birkerod. Wysiadłszy po dwudziestu ośmiu minutach, wciąż z planem miasta w ręku, ruszył piechotą do owej Alicji Hansen. Trafił bardzo łatwo.