Страница 39 из 50
– Już tyle razy jechali i nic…
– Nie wiadomo, czy co miał. A teraz miał. Sfotografować… Tego faceta z Opla rozpoznacie?
Tereska i Okrętka, w przerażeniu wpatrzone w zegarki, wzdrygnęły się zgodnie.
– My nie… Myśmy nie chciały… Nie to – wyjęczała Okrętka.
– Myślałyśmy, że to jest coś nielegalnego… – jęknęła równocześnie przygnębiona Tereska. – Daję panu słowo honoru! Myśmy nie chciały kraść zegarków!
Dzielnicowy zdziwił się trochę.
– A co, naprawdę myślicie, że to jest legalne? Rąbnęłyście facetom całkiem niezły kawałek przemytu, teraz to już nie ma co ukrywać. Będziecie świadkami, nie da rady inaczej. Jeżeli was nikt nie widział, to coś mi się zdaje, że u nich tam jest teraz niezłe zamieszanie. Krzysiu, synku, to by trzeba wykorzystać. Dzwoń do majora, o tej porze jeszcze nie śpi. I pisz raport. I od razu protokół, szanowne panie podpiszą. Poznacie tego faceta z Opla czy nie?
Tereska zaczęła się orientować, że ich kradzież jest traktowana jakoś oryginalnie i że istnieje szansa na pójście jutro do szkoły.
– Tak, oczywiście! – powiedziała pośpiesznie. – Możemy go zaraz dokładnie opisać, póki pamiętamy.
– Ja nie pamiętam – powiedziała Okrętka z rozpaczą. – Mnie się myli z tym pięknym, od tej nachalnej dziwy.
– Owszem, pamiętasz! Skup się i wytęż umysł! Był stary.
– Aha, tak – zgodziła się Okrętka. – Miał co najmniej czterdzieści lat. I rękawiczki.
– Aha. I szary garnitur.
– I pewno spodnie… – mruknął dzielnicowy, notując ich spostrzeżenia.
– Co? Tak, spodnie. I włosy. To znaczy, nie był łysy. Uczesany na jeża. I taką miał plackowatą gębę. Nie żeby zupełnie płaską, bo nos mu, owszem, wystawał, ale plackowatą. I ten nos był chyba szeroki, co? Jak myślisz?
– Szeroki – przyświadczyła Okrętka, w zamyśleniu marszcząc brwi. – Miał ucho…
Dzielnicowy przestał pisać.
– Jedno? – spytał podejrzliwie. Okrętka kiwnęła głową.
– Jedno. To znaczy nie, dwa! Ale jedno miał jakieś takie…
– Jakie?
– No nie wiem. To tak trudno określić. Jakieś takie…
– Nic nie zauważyłam – powiedziała Tereska nieufnie i jakby z niezadowoleniem.
– Ale ja zauważyłam. Ty też, na pewno! Przypomnij sobie! To ucho od naszej strony miał takie jakieś… chyba czerwone i trochę bezkształtne. Takie też plackowate.
– Rzeczywiście, masz rację! – ożywiła się Tereska. – Rozklepane! I tylko jedno!
– Które?
– To od naszej strony. Zaraz. Jak zaglądał do samochodu… Z tej strony… Prawe!
– Prawe. Lewe miał zwyczajne.
– A te włosy na jeża to miał jakie? Czarne, blond?
– Dokładnie w kolorze garnituru. Też szare.
– Musiał być chyba szpakowaty – oświadczyła Okrętka. – Czarny i szpakowaty, to razem będzie szare. Inaczej byłoby niemożliwe mieć takie włosy.
– Coś jeszcze? Oczy, zęby?
Tereska potrząsnęła głową.
– Niech pan nie wymaga za wiele. Myśmy go oglądały w takim dość nędznym oświetleniu. Oczu nie było widać, a zębów nie szczerzył. Wysoki był, prawie taki, jak Skrze… jak ten pan, średnio gruby.
– Co to znaczy „średnio gruby”?
Tereska z uwagą obejrzała jeszcze raz Krzysztofa Cegnę.
– Od tego pana grubszy o jedną trzecią – oświadczyła stanowczo.
– O jedną czwartą – poprawiła krytycznie Okrętka.
– Myślisz?
– No popatrz. Jak weźmiesz jedną czwartą, tyle… i przyłożysz dookoła… Nie, masz rację, o jedną trzecią!
Krzysztof Cegna stał nieruchomo, pozwalając się dzielić na części. Okrętka zrezygnowała z oderwania mu jednego ramienia i wykonała coś w rodzaju cięcia wzdłuż klapy marynarki. Dzielnicowy przyglądał się temu z zainteresowaniem.
– Więcej nic ciekawego nie udało się wam zauważyć?
– Niestety, nic – odparła Tereska z żalem, a Okrętka smętnie pokręciła głową. Dzielnicowy, zacząwszy protokół od rysopisu faceta z Opla, pisał go dalej w dziwnej kolejności. Krzysztof Cegna przystąpił do pisania raportu. W pokoju panowała cisza, przerywana niekiedy krótkimi, uzupełniającymi pytaniami. Tereska i Okrętka, uspokojone na chwilę, znów zaczęły się czuć nieswojo, szczególnie, że złodziejski łup leżał przed oczami.
– Trzeba to policzyć – powiedział nagle dzielnicowy. – Krzysiu, chodź no tu, synu. Komisyjnie.
Zegarków było pięćset. Tereska dokonała pośpiesznego obliczenia. Po dwa tysiące sztuka, to razem milion…
– Chryste Panie! – szepnęła ze zgrozą przyduszonym głosem. – Rąbnęłyśmy milion złotych!
Okrętka spojrzała na nią wzrokiem skrzywdzonego bazyliszka. Dzielnicowy skończył pisać.
– Więcej – powiedział. – Część jest złotych. Dochodzą, zdaje się, do dziesięciu tysięcy sztuka. Szanowne panie to przeczytają, a potem podpiszą. To jest mocno streszczone, bo już was nie chciałem tyle trzymać… Tylko najważniejsze rzeczy. Będziecie jeszcze przesłuchiwane.
Tereska sięgnęła po protokół, Okrętka siedziała nadal jak przymocowana do krzesła.
– A kiedy… – spytała cichym, zdławionym głosem. – A kiedy nas pan… zaaresztuje?
Dzielnicowy spojrzał na nią jakoś dziwnie i uczynił zachęcający gest w stronę protokołu. Tereska podniosła głowę znad urzędowego dokumentu.
– Ale tu nie ma nic o tym… że myśmy ukradły… – bąknęła niepewnie.
– Ale to, co jest, to się zgadza?
– No, zgadza się.
– To podpiszcie. Nie żadne „ukradły”, wyście nic nie ukradły, tylko dostarczyły dowód rzeczowy.
Poczekał, aż obie złożyły podpisy, podniósł się, obciągnął mundur i odchrząknął. Krzysztof Cegna spojrzał na niego i podniósł się również. Tereska i Okrętka niepewnie poszły za ich przykładem.
– Dziękujemy wam w imieniu służby! – ryknął dzielnicowy potężnie i niezwykle uroczyście.
Krzysztof Cegna odruchowo stanął na baczność, trzaskając obcasami. Tereska i Okrętka zbaraniały całkowicie. Dzielnicowy wyszedł zza biurka i z godnością podał każdej z nich rękę, to samo uczynił Krzysztof Cegna.
– Dziękujemy bardzo – powiedziała Tereska bezradnie, nic nie rozumiejąc.
Dzielnicowy stracił swój uroczysty wygląd i wrócił do normalnego stanu.
– Oddałyście nam nadzwyczajną przysługę, a teraz, na litość boską, idźcie do domu jak ludzie i zostawcie w spokoju bandytów. I nie kradnijcie niczego więcej, bardzo was proszę. Dacie sobie chyba radę, co? Nie możemy was odprowadzić, bo tu zaraz przylecą nasze władze, a nie mam pod ręką żadnego radiowozu…
Dopiero w okolicy domu Okrętki udało się im nieco ochłonąć i przyjść do siebie.
Wydarzenia wieczoru były wstrząsające, a zdumiewające postępowanie dzielnicowego uczyniło na nich potężne wrażenie. Czuły się równocześnie dumne z siebie i nieco ogłuszone.
– A wyglądał tak przyzwoicie – powiedziała Tereska w zadumie. – Ten, który podrzucał zegarki. Wiedział chyba, co podrzuca?
– Ja już nikomu nie wierzę – odparła ponuro Okrętka. – I w ogóle więcej ci się nie dam wywlec z domu do takich rzeczy! Mogli nas zamordować.
– Ale coś ty, głupia jesteś, czy co? To są handlarze, a nie mordercy! Milicja mówi, że tacy unikają mokrej roboty. Pobić nas mogli najwyżej i nic więcej!
– Dziękuję bardzo, na pobiciu też mi specjalnie nie zależy. Co my w ogóle z tego mamy, po co ty się w to wtrącasz, co cię to obchodzi?! Co cię obchodzą obce bandziory i ich zegarki?!
Tereska zatrzymała się i spojrzała na Okrętkę z oburzeniem. Odpowiedź na ostatnie pytanie była dość skomplikowana. Przed samą sobą nie miała ochoty przyznawać się do niemiłej prawdy, że emocjonująca współpraca z Krzysztofem Skrzetuskim miała stanowić antidotum na Bogusia. Nie chciała o Bogusiu całkowicie zapomnieć, cóż znowu! Dzięki przeżytym wstrząsom czuła się otoczona nimbem tragicznego romantyzmu, którego istnienie podnosiło ją we własnych oczach. W gruncie rzeczy lubiła intensywne przeżycia, jeśli już miała cierpieć, to przynajmniej porządnie, a nie byle jak! Koniecznie jednak chciała uzyskać jakiś wpływ na swoje cierpienia, móc je niejako regulować, żeby nie zatruwały zbytnio egzystencji. Okropne uczucie dławiącego ciężaru gdzieś wewnątrz uniemożliwiało jej udział w życiu jako takim i było absolutnie nieznośne! Atrakcyjne i emocjonujące wydarzenia okazywały się doskonałym lekarstwem, zbyt trudno jednakże było wyjaśnić to Okrętce, która, nie widząc nic w Bogusiu, w ogóle nie pojmowała ogromu doznań na jego tle. A poza tym przestępcza afera sama w sobie, na taką skalę, to nie jest coś, obok czego można by przejść obojętnie! Co ją obchodzi, dobre sobie…
– A co ciebie obchodzą obce dzieci? – spytała z gniewem. – Twoje, czy co? Co cię obchodzi, czy mają co jeść, czy się poniewierają bez opieki?
Okrętka aż podskoczyła.
– To jest zupełnie co i
– Aha. Przyszłość narodu…
– Z opuszczonych dzieci wyrośnie zdegenerowane społeczeństwo! – wrzasnęła Okrętka.
– Co cię obchodzi społeczeństwo? – spytała Tereska bezlitośnie.
Przez chwilę Okrętka nie umiała znaleźć odpowiedzi. Obchodziło ją, ale dlaczego?
– Jak te dzieci urosną, to my będziemy jeszcze żyły, nie? – powiedziała trochę bezradnie. – Nie życzę sobie żyć w zdegenerowanym społeczeństwie. Szczególnie na starość.
– A w społeczeństwie złożonym z oszustów i bandytów życzysz sobie żyć?
– No dobrze. Ale od tego jest milicja…
– A od dzieci jest opieka społeczna i rodzice! Poza tym dzieci długo rosną! A tutaj, proszę, jeden wieczór i ile można zrobić! Lubię widzieć rezultaty tego, co robię, od razu, a nie za dwadzieścia lat!
Okrętka mgliście poczuła, że jest w tym jakiś sens.
– No dobrze – przyznała z wahaniem. – Ale to jest takie okropnie denerwujące!
– Lubię rzeczy denerwujące!
– Ty chyba jesteś nienormalna. Nikt i
– Odczep się – mruknęła Tereska ponuro i ruszyła w stronę domu Okrętki. – Nigdy w życiu już się w nikim nie zakocham. Mam tego dosyć.