Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 24 из 45

– I powiedziałaś? – zainteresowałam się.

– Powiedziałam w jakiś czas potem, ale tak dość ogólnie. Zły był na nią, chociaż udawał, że nie. Pani go znała, więc nie muszę dużo wyjaśniać. W dodatku wśród tych ministrów plątały się zbrodnicze mafie, takie bandziorskie, kompletny melanż.

Wydedukowałam sobie, że on się z nią zamierza spotkać i chyba spotkał, bo więcej do mnie nie przyszła. Ale czy pomieszkuje w jej domku, tego nie jestem pewna, ona była gotowa oddać mu domek, oddać mieszkanie i na klęczkach się za nim czołgać, więc możliwe, że tak. A w ogóle przypomniało mi się to wszystko przez tego ptaszka.

Kasia zamilkła na chwilę, więc spróbowałam sobie całość uporządkować. Zaraz, policja…

– Czekaj. I gliny cię o coś z tego pytały? – No właśnie. O co tylko się dało. I co wiem o Konstantym Ptaszyńskim. I wtedy właśnie skojarzyło mi się, pamięta pani? Kiedyś sama pani mówiła, że z tą karą śmierci to różnie bywa, i wymieniła pani Ptaszyńskiego. Dlatego dzwonię. Nie tylko, prawdę mówiąc, jestem ciekawa, ale przypomniało mi się coś jeszcze, już po wizycie tego policjanta. Pani wie, o co chodzi? – Średnio. Od razu ci powiem, że Ptaszyńskiego ktoś rąbnął i stąd dochodzenie.

Przy okazji rąbnęli jeszcze i drugiego, kiedyś nazywał się Trupski, a obecnie Lipczak…

– O Boże! – wykrzyknęła Kasia. – Trupski! Stefanek…? – Stefanek, może być.

– No więc ona mówiła o takim. Jakiś Stefanek Trupski… Napomykała i tak czkała kawałkami. Zrozumiałam, że ten Stefanek Trupski został wynajęty przez wujka do śledzenia ptaszka. Wujek miał chyba na niego jakiegoś haka. Bo ogólnie miał się zajmować jakimś Pyłkiem czy Płatkiem, ale informacje dostarczać wujkowi. No i to już koniec. Tyle wiem. Albo wydaje mi się, że wiem.

– I ja się miałam nie zajmować polityką – powiedziałam z rozgoryczeniem.

– Dziwię się, swoją drogą, że ten twój szanowny wujaszek jeszcze żyje. Pani Celinka też, jeśli tak trzaska dziobem na prawo i na lewo…

– Nie, ona chyba wyjątkowo tak straciła równowagę. I na końcu jeszcze zapowiedziała mściwie, że jak nie, to ona wszystko powie Kubiakowi. Bo to on prowadzi całą księgowość i wie, co kto komu jest winien. Tego już do reszty nie zrozumiałam, więc wyleciało mi z głowy.

– Jakiemu Kubiakowi? – Pojęcia nie mam. Pani coś wie? Westchnęłam i opowiedziałam jej o wydarzeniach, które były naszym udziałem. Kasi się to nawet dość spodobało, ale wgłębiać się w kryminał nie miała ochoty. Odłożyłam słuchawkę i spróbowałam pomyśleć.

Kiedy zgłosiła się Martusia, akcję zbrodniczą miałam już właściwie opracowaną. Nie chciała słuchać przez telefon, wolała omawiać sprawę z wydrukiem w ręku.

Umówiłyśmy się na wieczór.

Przyleciała z kopią pożaru zrobioną specjalnie dla mnie. Cezary Piękny zabrał swoje przedwczoraj późną nocą, bo, jak łatwo było odgadnąć, po moim telefonie podążył natychmiast do telewizji, ale nie pchał się do środka i nie wisiał im nad karkiem, tylko taktownie czekał przed bramą. Dostał jeden egzemplarz i fakt, że była to taśma robocza, a nie zmontowane widowisko, najwyraźniej w świecie uszczęśliwił go niebotycznie. Nie interesowały mnie chwilowo jego wnioski.

– No to siadaj i słuchaj – poleciłam Martusi srogo. – I we właściwych miejscach wprowadzaj korekty techniczne. Tu masz w punktach, tu masz streszczenie, a tu fragmenty gotowych scen. Patrz wszędzie naraz.

– Czy to mucha ma tak strasznie dużo oczu ze wszystkich stron głowy? – spytała Martusia żałośnie, usiłując rozmieścić wokół siebie olbrzymią ilość papieru. – Nie lata tu jakaś? Może by mi pomogła? – Nie zajmuj się insektami, tylko słuchaj. No więc, trochę zmieniłam, zaczynając od góry, Wredny Zbinio ma koło siebie Płucka jako zastępcę albo co, a w gruncie rzeczy takiego tajnego doradcę, który judzi, intryguje i szantażuje kogo trzeba. Płucek dostaje informacje od Słodkiego Kocia…

– Zwariowałaś! – zaprotestowała Martusia. – Przecież musimy ich jakoś inaczej ponazywać! – To potem. Wymyślimy im nazwiska. Słodki Kocio dostarcza wiedzy, ale zarazem trzyma ich za gardło też szantażem i dlatego muszą kupować te cholerne seriale argentyńskie, żeby nastarczyć pieniędzy sobie i jemu. Wredny Zbinio ma tego dosyć, nie zdaje sobie sprawy z przydatności Słodkiego Kocia, chce się go pozbyć. Jest piękny…

– Kto…?! – Wredny Zbinio.

– Joa

– Za dużo. O dwadzieścia.

Zastanawiałam się przez moment, przypominając sobie wydarzenia historyczne.

– No dobrze. O dwadzieścia dwa. Mężczyźni się mało zmieniają, o ile nie łysieją i nie zapuszczają siwych bród jak Sean Co





– Marek się go radzi, jak idiota…? – Otóż to…

– Ej, słuchaj! Czyś ty nie wepchnęła w Marka trochę za dużo Dominika? – A nawet jeśli, to cóż to szkodzi? Pasuje.

– Nie wygłupiaj się, wszyscy poznają! – W razie potrzeby nieco mu ujmiemy. Patrz dalej. Malwina wpada w szał i wyjawia Grocholskiemu tajemnice Wrednego Zbinia. Grocholski widzi przed sobą świetlaną przyszłość, pcha się do archiwum, okazuje się, że Agata z Jackiem zabrali materiały i mają gdzieś u siebie, Słodki Kocio, wynajęty przez Wrednego Zbinia, też dochodzi do podobnych wniosków, a co gorsza wie, że i dla niego archiwalne taśmy to klęska. Nie ma dostępu, bo nie pracuje w telewizji, próbuje złapać za gardło Tycia, ale na Tycia ma za mało, a Tycio za to ma rozum. Tylko Płucek mu bruździ, więc ostrzega Płucka z nadzieją, że zaszkodzi Wrednemu Zbiniowi. Płucek doznaje olśnienia, znajdzie antidotum na szantaże Słodkiego Kocia, sam wkracza do akcji. Tymczasem Słodki Kocio podstępem wdziera się do telewizji, grzebie w twoim pokoju, tam go zastaje Grocholski i wali w łeb. Zobacz na trzeciej stronie streszczenia… albo na siódmej fragmentów… Strasznie myśli, usunąć zwłoki czy siebie…

– Bardzo dobrze – pochwaliła Martusia z przejęciem. – Ale przecież miał nie znaleźć taśm, bo pijany Jacek schował je w wentylatorze…

– Może znaleźć nie wszystkie. Te znalezione już mu sprawią uciechę. Znajduje resztę w archiwum, zabiera do domu. Płucek widzi sam koniec tych poczynań, podpala mu dom… Zaraz, tu się nie upieram, podpala osobiście albo wynajmuje tego z kitką i z nosem…? – Chyba powinien podpalić osobiście – rzekła Martusia po namyśle. – Dlaczego my pracujemy na sucho…? Tego z kitką musi chyba wynająć ktoś i

– Nie skojarzył mi się, bo za chudy – powiedziałam stanowczo. – Ale czekaj, skocz dalej. No, zrobiłam tam przerwę na wątki prywatne, przez ten czas sensacja szaleje, Malwina też… Mam kłopot, bo powi

– Wykończenie Wrednego Zbicia, doprowadziłoby całą telewizję do szału szczęścia – powiedziała Martusia z przekonaniem. – Obojętne, państwową czy prywatną.

– Tak jak całą Kubę wykończenie Fidela Castro? – ucieszyłam się.

– Tego nie wiem. I osobiście nie mam zdania. On brodaty…

– Poderwij go i zrób mu coś złego. Judyta i Holofernes, pasuje ci?

Martusia w zadumie popijała piwo.

– Po Dominiku właściwie nic mi już nie straszne… Czy ja wiem…? Zaplanować reportaż…? – Tam jest muzeum Hemingwaya – przypomniałam jej zachęcająco.

– I mam robić za Karolinę Corday? Bo nie pamiętam, złapali ją od razu…? – Sama przyznała się dumnie i triumfująco. Ale strasznie wątpię, czy wpuszczą cię do łazienki tej brodatej małpy. Szkoda. Z drugiej strony wolę jednak, żebyś była żywa.

– Dziękuję ci bardzo…

– Nie ma za co. Więc teraz patrz dalej. Ciągle Wredny Zbinio, bo Grocholski własnego domu nie podpala…

– Czekaj! – ożywiła się nagle Martusia. – A może ten z kitką to w ogóle Płucek…? – A wiesz, że to jest myśl…! W życiu go nie widziałam i pojęcia nie mam, jak wyglądał, więc niech będzie z kitką. Przy okazji pożaru daje się zauważyć i nareszcie padają na niego grubsze podejrzenia…

Zasadniczy wątek kryminalny serialu ułożył nam się pierwszorzędnie. Wrednego Zbinia postanowiłyśmy postawić przed sądem nie za zbrodnie, tylko za zwykłe, no, powiedzmy nie całkiem zwykłe, nader potężne kanty. Usiadłam do komputera w celu uściślenia ostatnich scen, wypadających gdzieś tam, dobrze powyżej setki odcinków.

– Czekaj – powiedziała Martusia, wpatrzona w liczne teksty dookoła siebie.

– Z tym Słodkim Kociem, mimo wszystko, jest kłopot. Jak go wpuścić do telewizji? – Nie wiem. To ty musisz wymyślić. Ja ci mogę powiedzieć, jak wpuścić kogoś niepowołanego na budowę. Albo na teren stajni wyścigowych. Albo do biura projektów, to najłatwiejsze. Albo do muzeum w dniu, kiedy jest zamknięte. Albo do archiwum Urzędu Celnego. Albo do Komendy Głównej policji.

– Nie żartuj! Potrafiłabyś do policji…?! – W mgnieniu oka. Przypominam ci, że to nie oni powodują to bezprawie, które u nas szaleje, tylko prokuratury. Dlatego do prokuratury się nie pcham. Przy okazji mogę ci też powiedzieć, jak się wchodzi do szpitala bielańskiego wtedy, kiedy nie wolno.

Przez kostnicę. Do telewizji nie umiem.

Przez długą chwilę Martusia przyglądała mi się krytycznie.