Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 45

– Jak?! Powtórz! Powtórzyłam, bo znałam wypowiedź i doskonale ją pamiętałam. Publicznie nie wygłosiłabym jej za skarby świata, ale w cztery oczy mogłam Martusię uszczęśliwić.

Tekst spodobał się jej nadzwyczajnie, dostała ataku śmiechu, pochwaliła także jego skuteczność, bo ostateczny rezultat był taki, że teściowa jęła bić pokłony przed zięciem.

Nie zmartwiła się nawet wcale, że w tym wypadku tego rodzaju terapia w grę nie wchodzi, skoro Krzysiek jest synem, a nie córką.

– Pozwolisz, że jednak, mimo wszystko, z mamusią do Hiszpanii nie pojadę, co? Bartek mnie, owszem, interesuje. Ale Dominik gnębi…

Bóg raczy wiedzieć, która to była puszka piwa, zważywszy jednak brak pożywienia, wywarła chyba swój wpływ. Martusia dostała nagłe zaciętego amoku, musiała zadzwonić do Dominika natychmiast, szał ją opętał. Nie protestowałam zbyt gwałtownie, znajomość życia kazała mi się ugiąć, niech dzwoni, Bóg z nią, istnieje nadzieja, że Dominik ją do siebie ostatecznie zniechęci…

Niekoniecznie chyba był to Dominik osobiście. W nerwach strasznych upuściła komórkę, która wpadła pod moją kanapę. Jedna z nas powi

Zdenerwowana katastrofą Martusia uparła się to pozbierać. Umeblowanie przeszkodziło mi stworzyć przestrzeń, odepchnęłam tylko stół. Gdyby była bodaj o pięć kilo grubsza, w życiu by się tam nie zmieściła, na szczęście gabaryty pozwoliły jej na te parterowe ćwiczenia akrobatyczne. Odbierałam od niej kolejne opakowania, usiłując przy okazji zapamiętać, co tam miałam. Wielką foliową torbę z ciśnieniomierzem, kardiofonem, wydrukami z badań i Bóg wie czym jeszcze obie równocześnie zatrzymałyśmy w rękach.

– Co za cholera? – powiedziałam z irytacją. – Dlaczego to się tam nie mieści? Zawsze się mieściło!

– Masz tu jakoś dużo tego? – zauważyła równocześnie Martusia.

– No dużo… Co jest…? Zajrzałyśmy razem, lekko pukając się głowami. Prawie na wierzchu widoczne było coś niepodobne do urządzeń medycznych. Dwie kasety filmowe…

– No wiesz…! – powiedziała ze zgorszeniem Martusia, wyłażąc spod kanapy i rezygnując na razie z odnalezienia własnej komórki. – To te…? Skruszona średnio, pokiwałam głową. Westchnienie ulgi wydałyśmy z siebie równocześnie, akustycznie zabrzmiało doskonale, przypominało odgłos wydobywający się ze starego parowozu. Martusia przytuliła znalezisko do łona.

– Słuchaj, sprawdźmy! Niech ja mam pewność…! Sprawdziłyśmy, oczywiście, był to zaginiony pożar. Z miejsca ustrzelił nas problem, co z tym teraz zrobić. Przekopiować czym prędzej, to jasne, ale przecież nie u mnie w domu!

– Jadę do pracy – zdecydowała Marta. – Północ, nie północ, mam wszystko u siebie…

– Zaraz, spokojnie, nie leć tak na ślepo – ostrzegłam. – I gliny, i złoczyńca, to za dużo na jedną osobę. Jeszcze cię kto napadnie i wydrze ci pakunek, podmuchajmy na zimne, musisz jechać z eskortą.

– Z jaką eskortą? – Silnego chłopa nam potrzeba. Kogo łapiemy? Czaruś Piękny wygląda solidnie…

– Tylko nie Czaruś! Odbierze mi to. Czekaj, Dominik…

Zanim zdążyłam się skrzywić, sama okazała rozsądek.

– Nie, Dominik do kitu, coś mi mówi, że on się na goryla nie nadaje… Kajtek i Pawełek byliby najlepsi, razem, ale Kajtek mieszka w Aninie, zanim przyjedzie… A Pawełek ma dzisiaj jakieś rodzi

– Bartek…? – podsunęłam delikatnie.

– Chyba tylko – zgodziła się Martusia z odrobiną powątpiewania. – Ale to ty dzwoń do niego, bo mnie posądzi, że go podrywam.

– Oszalałaś? Po pierwsze, to on ciebie podrywa, a po drugie, mamy poważny powód…

– Ale rzecz w tym, że ja nie chcę go zachęcać. To znaczy, zachęciłabym go z przyjemnością, tylko Dominik mi w tym przeszkadza. Ja nie mogę gwarantować, że się wyrzeknę Dominika… No proszę, miałam do niego zadzwonić! Wlazła znów pod kanapę, nie słuchając mojego gadania, chociaż protestowałam energicznie. Truć sobie Dominikiem akurat teraz, kiedy znalazłyśmy taśmy! Gdzie sens, gdzie logika, nie czas na uczuciowe perturbacje, niech się kotłuje z Dominikiem ile chcąc, jak już zrobi kopie!

Po namyśle i długim wahaniu, z komórką w ręku, Martusia przyznała mi rację.





Wypukała numer i wetknęła mi słuchawkę.

Skutek był taki, że Bartek przyjechał po nią taksówką, wybrawszy sobie młodego i sprawnego fizycznie kierowcę. Nie przyszło nam jakoś do głowy, że najbardziej prawdopodobni przeciwnicy, z którymi miałby ewentualnie toczyć walkę, zaliczaliby się zapewne do funkcjonariuszy policji, co chyba nie zrobiłoby najlepszego wrażenia…

Praworządność jednak okazałam. Odczekawszy, ile było trzeba, zadzwoniłam do majora Cezarego pod ten jego prywatny numer i powiadomiłam go o znalezieniu kaset, jadących właśnie do telewizji w celu skopiowania. Jeśli akurat był we własnym domu i jeśli miał żonę, ta żona powi

Źródło wiedzy, wspomagającej nasze scenariuszowe wysiłki, trysnęło nagle z zupełnie nieoczekiwanej strony. A nawet z dwóch.

Zadzwoniła do mnie osoba, którą rzuciłam pięknemu Cezaremu na żer, głównie w celu zrobienia na złość Bożydarowi. Była to, ściśle biorąc, Kasia, jego cioteczno-cioteczna albo stryjeczno-cioteczna siostrzenica, a możliwe nawet, że wnuczka. Usiłowałam kiedyś dojść stopnia pokrewieństwa, jakie ich łączyło, ale nigdy nie osiągnęłam sukcesu, bo wprawdzie Kasia chętnie i bez oporu wymieniała swoich przodków, ze strony Bożydara jednak z trudem zdołałam uzyskać informację, że w ogóle miał rodziców. Do Kasi, jako takiej, przyznawał się i nawet protestował przeciwko jej małżeństwu z wybranym przez nią chłopakiem, z czego należało wnioskować, iż chłopak jest w porządku.

Bożydar miał wielki talent do oceniania jednostek ludzkich dokładnie odwrotnie niż na to zasługiwały, w tym zaś wypadku roztaczał, można powiedzieć, nad Kasią opiekuńcze skrzydła długofalowo, żeby we właściwej chwili wytknąć błędy, wady, a może i przestępstwa jej męża. Małżeństwo, chwalić Boga, trwało już szesnasty rok, uwieńczone było dwojgiem dzieci, Piotruś, mąż Kasi, uporczywie nie chciał okazać się nieodpowiedzialnym zwyrodnialcem, Bożydar twardo czyhał i dzięki temu wszystkiemu Kasia była jedyną osobą, znającą jego prawdziwe miejsce pobytu. Na Bożydara dawno już przestała być zła i traktowała go jak nieszkodliwego, a niekiedy nawet użytecznego półgłówka.

– Czy wujaszek rozpętał jakąś nową aferę? – spytała teraz podejrzliwie, chociaż z wyraźnym zainteresowaniem.

Świadoma własnego udziału w tym całym przedsięwzięciu, zainteresowałam się również.

– A co? Były u ciebie gliny? – To już pani coś wie…? Był taki jeden i o wujaszka właśnie pytał. Gdzie go znaleźć i gdzie go znaleźć. A skąd ja mam wiedzieć, gdzie go znaleźć! O co chodzi?

– Sama nie jestem pewna. Wyjawiłaś im tę jego kryjówkę w plenerach? – Wyjawiłam. A co? Źle zrobiłam? – Przeciwnie, bardzo dobrze…

– Wyjawiłam im nawet obie kryjówki, druga to jest, zdaje się, letni domek pani Celinki… Pani znała panią Celinkę? – Ze słyszenia.

– No, ale nie wiem, bo tam może nastąpiło zerwanie. Niech pani sobie wyobrazi, pani Celinka była u mnie parę lat temu.

Zdumiałam się.

– Jezus Mario, po co?! – Trudno określić. Chyba chciała, żebym namówiła wujka do ślubu z nią. Zdaje się, że specjalnie po to rozwiodła się ze swoim mężem, miała nadzieję, że wujaszek ją poślubi…

– Słusznie byłam zdania, że to idiotka – wtrąciłam z przekonaniem.

– I jeszcze jaka! O ten rozwód długo się starała, wreszcie jej dali, a wtedy okazało się, że z nowego ślubu nici, no i ona właśnie w rozpaczy u mnie szukała pomocy. Albo sama nie wiem czego. Na moje oko, nie traciła nadziei i w ogóle szału dostała, deklarowała różne tam takie, wierność do grobu albo przeciwnie, straszną zemstę, a tak naprawdę chyba chciała go łapać w tej jego stajni pod lasem. Niech pani sobie wyobrazi, nie miała pojęcia, gdzie to jest! – Co ty powiesz, nie powiedział jej? A on tam ciągle mieszka? – Mieszka. Ma taki azyl. Wodę i światło sobie zrobił. Kiedyś tam byłam, okropnie to dziwne. Ale domek letni pani Celinki ciągle użytkował, trzymał tam tajemnicze dokumenty, a pani Celinka nie wytrzymała i wdarła się w jego sekrety.

– I nie udusił jej? – zdziwiłam się bardzo.

– Chyba nie, skoro u mnie była żywa. Ale naprawdę musiała szału dostać, bo te sekrety zaczęła mi zdradzać. Siedziała ze trzy godziny, nie mogłam się jej pozbyć.

O jakiegoś ptaszka chodziło, tak to określała, i ten ptaszek miał zorganizować szajkę przestępczą, czy coś w tym rodzaju, i trzymać w ręku rozmaitych dostojników państwowych, pani pamięta, że wujaszek na tym tle miał fioła…? – Pamiętam. Ale głównie czepiał się dawnej elity partyjnej.

– Zgadza się. I UB. A teraz dla odmiany sfery rządowe. Z tym że już sama nie wiem, ptaszek czy wujek, pomyliło mi się. Ta idiotka wymieniała nazwiska i funkcje, całe szczęście, że ja nie mam pojęcia o polityce, więc ich nie znam, zapamiętałam tylko, że nie wchodzi w grę ani Wałęsa, ani Jaruzelski. Ale miała na myśli ministrów, posłów na sejm, któregoś dawnego prezydenta Warszawy, co najmniej dwóch wicepremierów…

Oni się tak zmieniają, że ja nie mogę za nimi nadążyć, chociaż Piotruś się interesuje…

Gadała i gadała, cała we łzach, a pomiędzy ministrami plątał się wujaszek, który powinien się z nią ożenić. Więc gdzie on jest i gdzie on jest, i niech ja mu powiem…