Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 26 из 49

Musiałam posłużyć się kalendarzem. Zapisała wszystko, co trzeba.

– Jeszcze nie wiem, jak wykosili Poręcza – wyznałam z niezadowoleniem. – Wajchenma

– Mówisz, że tam kamie

– A cholera go wie…

– Czekaj, a u tego… zaraz… drżączka to trawa dekoracyjna, ja zawodowo znam takie rośliny… Drżączek… co u niego znaleźli?

– Też odciski palców, liczne teksty w komputerze i mnóstwo papierów. Głównie fragmenty twórczości, ze trzy nowe scenariusze podobno sobie wymyślił, co jeden, to gorszy. I próby przerabiania na filmy paru książek, w tym jedną taką, którą wyjątkowo lubię i już za tę jedną sama bym go zabiła!

– Właściwie wcale się nie dziwię, że byłaś podejrzana – stwierdziła Lalka łaskawie. – Ewa też pasuje, dziki fart, że wyjechała. Nie ma jeszcze kogoś, kto tak samo albo podobnie został ściachany?

Prawie poczułam się obrażona, niejako w zastępstwie.

– Nie rozśmieszaj mnie, od Szekspira… co ja mówię, od Homera poczynając, do tej pory, co najmniej parę setek by się znalazło…

– Nie, tym nieżywym dajmy spokój, najwyżej straszyliby po nocach, bo w żadne klątwy mumii nie wierzę. Szczególnie taka na przykład Emilia Bronte, córka pastora, już ją widzę, jak w charakterze ducha łapie spluwę i wali. Czy ktoś w ogóle w to wnika?

Zastanowiłam się, zawahałam i zatroskałam.

– Otóż widzisz, nie jestem pewna. W obawie o Ewę Marsz unikałam wszelkich sugestii, w każdym razie starałam się unikać, ale boję się, że za późno. Z początku, w rozpędzie, ględziłam do nich na ten temat i nie pamiętam, co. Zlekceważyli mnie i nabrałam nadziei, że samodzielnie na tym tle nic im nie przyjdzie do głowy, oni preferują raczej motywy konkretne, rabunek, konkurencja, miłość – zazdrość – zemsta, te takie więcej życiowe. W literackie chyba mocno powątpiewają. Poza jednym, zdaje się, że jednemu na myśl przyszło… Ale skoro ona ma alibi, mogę im teraz żywiej podsunąć.

– Bardzo dobrze, podsuń, niech coś wykryją, bo sama jestem ciekawa. Czekaj, teraz prywatne…

Przerwałam jej, bo koty zaczynały promieniować tajemniczymi fluidami, wszystkie naraz i bardzo zgodnie. Wiedziałam, o co im chodzi, resztki z misek zostały dokładnie wylizane nie wiadomo, kiedy, nadszedł czas posiłku. Widziały mnie przez szybę i wywierały nacisk, jeszcze nieurażone, ale już lekko zdziwione opieszałością obsługi. Przeszkadzały mi te bodźce zewnętrzne, wolałam się ich pozbyć, szczególnie, że karmienie nie stanowiło wielkiej uciążliwości i wymagało ledwo paru minut.

Lalka przeczekała moje manipulacje z pełnym zrozumieniem i wręcz z przyjemnością. Jeśli się lubi koty, ich widok koi wszelkie uczucia i napełnia roztkliwieniem nawet najgorszą zołzę. O ile oczywiście zołza jest zdolna lubić koty…

– Coś ty! – zgorszyła się Lalka, kiedy wyjawiłam jej swoją wątpliwość. – Lubić koty, dla zołzy to zbyt szlachetne uczucie. A propos, wyraźnie ona mi tego nie powiedziała, tylko takie strzępeczki z niej wylatywały, ale połapałam się, że chyba o matce chciałaby się czegoś dowiedzieć. O tatusiu mniej…

– O tatusiu, jak sądzę, chętnie by usłyszała, że wpadł pod tramwaj – przerwałam jej zimno. – Do niego to podobne, żeby jeszcze i motorniczemu miły żarcik wywinąć. Z tym, że na śmierć, bo jako paralityk wykończyłby cały obóz przetrwania. Mamusia przydeptana koncertowo, o czym Ewa zapewne świetnie wie, trwa to bez zmian, teraz opiekuje się małżonkiem w sanatorium, zdrowa, o żadnej chorobie sąsiadka nie napomykała, sanatorium zresztą, jak wywęszyłam, też takie lipne, więcej dla przyjemności niż z potrzeby. O, proszę, poluj tylko z potrzeby, nie dla przyjemności, Kipling też spieprzony!

– Kipling trudny.

– Trzeba było się nie brać. Czego kto nie potrafi, niech się za to nie łapie.

– Zwariowałaś, rząd by w tym kraju nie istniał…

– Tylko nie zaczynaj o polityce!

Lalka przestraszyła się samą wizją tematu i czym prędzej dolała nam wina. Uświadomiłam sobie, że czegoś mi tu brakuje. Tak samo jak Ewa Marsz byłam spragniona informacji.

– Facet Ewy ma na imię Henryk, chcę nazwisko i adres, dowiedz się od niej, nie wiem, po co mi to potrzebne, ale chcę, może na wszelki wypadek. Jak się nazywa chłopak Miśki? Znasz go chyba, skoro widziałaś, że się dusił?

– Znam. Głupio. Piotr Peter.

– Proszę…?





– No i co ci poradzę, tak go ochrzcili. I nie uwierzysz, kto w tym palce maczał, wielce szanowny pan Wystrzyk. Tatuś Ewy.

Z ulgą przypomniałam sobie, że mam więcej wina, możemy sobie pozwalać, na trzeźwo człowiek takich dziwolągów nie zniesie.

– Jakim cudem…?!

– No co, życia nie znasz? – zdenerwowała się Lalka. – Poprzednie pokolenie też składało się ze znajomych, krewnych i przyjaciół, bardziej niż nasze. Jeszcze się po nich kołatały szczątki przedwoje

– Lubię historię – powiedziałam żałośnie – ale teraz akurat trochę mi wchodzi w paradę, za dużo supłów współczesnych, pomijając to, że kuzynki synów szwagrów panów ministrów nic nie straciły na aktualności…

– O, ja też nie wiem, kto tam się, z kim znał, tyle, że Miśkę też zdziwiło i zapytała, a ten Piotrek nawet nie ma pretensji do swoich starych, trochę zły, ale śmiał się, że chrzestny tatuś osobliwe poczucie humoru posiadał. Jakaś tam znajomość po dziadkach się plątała i pan Wystrzyk sam się zaofiarował, chciał nawet z hukiem, bo to przecież był jeszcze tamten ustrój, więc żeby na przekór. Konsekwentny, to mu trzeba przyznać, wszystkiemu na złość. Piotrka matki przy chrzcie nie było, leżała jeszcze, a ojciec zbaraniał. Tyle wiem od Miśki, a na temat tatusia Ewy słowem się wtedy nie odezwałam, bo mi mowę odjęło. I skąd, u diabła, miałam wcześniej wiedzieć, że chrześniak tego cholernego grzmota skojarzy się z moją siostrą, skoro ona w ogóle miała wtedy i

No dobrze, wygrzebałam się spod oszołomienia. Żadna z nas nie należała do królewskiego rodu, w którym kwestia rodziców chrzestnych nabierała wagi państwowej, a w ogóle bywało ich po trzy pary, nasza wiedza w tej dziedzinie pałętała się blisko zera, uświadomiłam sobie, że mój starszy syn swojego chrzestnego ojca zna wyłącznie z fotografii, ja swojego również, zaś chrzestna matka w całym moim otoczeniu plącze się tylko jedna, przez chrzestną córkę odwiedzana głównie, dlatego, że jest z zawodu księgową i genialnie wypełnia zeznania podatkowe.

– No dobrze, niech się nazywa jak chce, co robi? Podobno siedzi w branży telewizyjnej, Miśka tak mi dała do zrozumienia, i podobno mnie lubi.

– To możliwe. Nie ma zakazu, nawet w telewizji. Z głosem coś robi.

– Własnym…?

– Nie, cudzymi. Osobiście milczy. Rozumiesz, pilnuje, przy montażu jak sądzę, żeby nie było głupot. Dziecko ciągnie kota za ogon i mówi „ach, jak ślićnie pachnie”, bo im się minęło z papką jarzynową. Gwałtownie przeszukałam pamięć.

– A…! Kiedyś to się nazywało synchronizacja głosu, teraz podobno postsynchrony, przy dubbingach zazwyczaj, teraz jest lektor, ale nawet i lektor nie może pytać „czy chcesz ją pojąć za żonę”, kiedy pan młody padł już trupem po strzale, a pa

– W drzwiach się z nią minęłam. Bo co?

– Bo to on, ten Piotruś Pan, ostrzegał mnie przez Miśkę, że jakiś Jaworczyk świnię mi podkłada, i miałam nadzieję, że, też przez Miśkę, dowiem się dokładniej, kto to jest Jaworczyk i co ja mu złego zrobiłam, bo tego z plotek nie odgadłam. Mało ważne, tylko z pustej ciekawości chciałabym wiedzieć.

– Skorzystaj, że Miśka taka zadowolona ze swojej ręki i popytaj ją – poradziła mi Lalka z lekkim rozgoryczeniem. – Bo ten Piotrek bezpośrednio może ci nie dać rady, chyba, że się z nim spotkasz natychmiast po kąpieli i w szmatach prosto z pralni. Za dużo kotów masz na sobie.

– O, rzeczywiście, jaka mimoza! – rozgniewałam się. – One zewnętrzne, na kolanach mi nie leżą, mogę z nim gadać na odległość i pod wiatr.

– Możesz. Może wytrzyma. Czekaj, a te, jak im tam, te osławione mikroślady? Co to podobno zbrodniarz westchnie, a komputer z tego jego datę urodzenia wydedukuje?

Też westchnęłam.

– Głowę daję, że nazbierali tego do diabła i trochę, znana postać na wstępie padła, nie pożałują sobie. Dla byle, kogo by się im nie opłacało, ale i tak nic nie wiem, ani tych ofiar osobiście nie znałam, ani nie jestem dostatecznie silnie podejrzana. Nikt mnie o niczym nie informuje, ledwo odrobinę, tyle, co ci mówiłam, że buty, że narzędzie… Szczęście, że chociaż ma człowiek te trochę znajomych i przyjaciół. Możliwe, że przy Martusi na coś się załapię, bo w końcu jej idylla z Poręczem rozgrywała się prawie na moim łonie, przez telefon, co prawda, ale zawsze… O, a u Drżączka miał być podobno któryś z naszych mafiozów albo dostojników, teraz to się trochę myli, którzy są, którzy, ale i tak ich nie znasz, więc nie będę się wdawać w zgadywanki. Zresztą, też ich nie znam i mylę, a oni sami, nie ma obawy, załatwią to między sobą, jeden na drugiego doniesie i cześć. Bardziej mnie niepokoi Martusia.

– Jeśli czegoś się dowiesz, zadzwoń natychmiast!

– I wzajemnie. Chcę wiedzieć, co Ewa Marsz powie, więc sama rozumiesz…

Bez wątpienia przeżywałam chwilę jasnowidzenia, kiedy powiedziałam Lalce, że na prywatne donosy mogę mieć nadzieję. Zgadłam świetnie.