Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 49

Spróbowałam wyobrazić sobie, jaka też atmosfera musi panować w telewizji, skoro Magda snuje tak cudowne prognozy, ale wyobraźnia odwróciła się do mnie plecami i wypięła częścią poniżej. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że zna bardziej atrakcyjne tematy.

Z przyjemnością wysłuchałam jeszcze, kto dokładnie, oprócz Poręcza, nie ma alibi, z motywami poszło nam nieco trudniej i w rezultacie z całego grona potencjalnych sprawców został tylko ten jeden. Owszem, mile widziany…

Już wychodząc, Magda jakby sobie nagle przypomniała.

– Adam Ostrowski powinien dużo wiedzieć. On tu u ciebie często bywa?

– Nie bardzo, ledwo parę razy. Ale lubię go, w zawodzie należy do nielicznej grupy, tych sensownych i odważnych można na palcach jednej ręki policzyć, zdaje się, że on wchodzi w to grono.

– Jesteś z nim zaprzyjaźniona?

– Mam wrażenie, że chyba zaczynam być. A co…?

– Nie, nic. Tak sobie pytam… Powi

Nie wiadomo, dlaczego, kiedy już znalazła się za furtką, przypomniał mi się nagle jej desperado, o którym, dziwna rzecz, nie padło ani jedno słowo…

– Pani, o ile wiem, zna doskonale Martę Formal? – powiedział drewnianym głosem Górski, złożywszy mi znów wizytę nazajutrz wczesnym popołudniem.

Jego widok przy furtce nawet mnie nie zdziwił, tylko częściowo uszczęśliwił, a częściowo zaniepokoił. Z wielką radością zamierzałam przekazać mu informacje uzyskane wczoraj od Magdy, zarazem jednak doskonale rozumiałam, że nie po to przychodzi, żeby mi przyjemność sprawić, i stąd brał się niepokój.

Za to jego pytanie zdumiało mnie śmiertelnie.

– Zdawało mi się, że pan ją zna prawie równie dobrze?

Górski westchnął, bez oporu wszedł do salonu i pozwolił mi usiąść, wiedząc od dawna, że na stojąco nie wydusi ze mnie ani jednego sensownego słowa. Zastanowił się i też usiadł.

– Okazuje się, że niedostatecznie i chyba zdołała mnie zaskoczyć. Pani wczoraj wieczorem nie opuszczała Warszawy?

– Nie opuszczałam także własnego domu, chyba, że opuszczeniem nazwie pan wyjście do śmietnika. Siedziałam tu i zdobywałam informacje dla pana.

– To miło. O informacjach za chwilę. Jaki jest stosunek pani Formal do pana Poręcza?

O masz ci los, jasnowidzenie mnie tknęło…? Cóż za tempo, krecia robota Poręcza zdążyła przeskoczyć z Warszawy do Krakowa i dopaść Martusi!

– Negatywny – powiadomiłam Górskiego życzliwie. – Nawet powiedziałabym, bardzo silnie negatywny. I jakieś takie mam wrażenie, że dopiero, co mówiłam panu o tym!

– Nie szkodzi. Chętnie posłucham ponownie. I dlaczego to tak?

Do niepokoju domieszały mi się potężne podejrzenia, z tym, że na poczekaniu nie zdołałam ich sobie uściślić. Ciekawe, co się mogło stać…

Zastanowiłam się.

– W dwóch słowach nie da rady. Ale spróbuję trzymać się głównych punktów programu. Pan zna tego Poręcza osobiście? Widział go pan kiedykolwiek?

– Na zdjęciu. Niezbyt korzystnym.

– No to muszę panu wyjaśnić porządnie. To przystojny facet i umie robić dobre wrażenie, Martusia się na niego narwała i wśród swoich wszystkich szwindli zdołał i ją wyrolować. Nie starczy panu?

– Wolałbym więcej szczegółów…

– O rany… Przez doskonałe wrażenie i wdzięk każda baba się na niego łapie. Faceci, niektórzy, nie wszyscy, też się łapią, ale na coś i

Górski zawahał się.

– No, skoro pani, to i ja…

– A prawda wygląda tak – ciągnęłam, wracając z kuchni – że zdolny jest do absolutnie każdego świństwa dla własnej korzyści. I jeszcze bardziej do każdego łgarstwa. Martusi wywinął numer podwójny, życiowo – służbowy. Najpierw ją oczarował, symulując wielkie uczucia, ona jedna na świecie i całe życie na nią czekał, potem dał się wprowadzić w świat krakowskiej telewizji, niczym wsiowy chłopczyk w cuda techniki, potem się okazało, że doskonale zna świat warszawskiej telewizji, więc Kraków dla niego żadne dziwo, potem błyskawicznie pozawierał rozmaite znajomości i poderwał niejaką panią Izę, której w ogóle nie znam i zapomniałam, jakie stanowisko piastuje, ale stołek ma wysoki. Zgarnąwszy to wszystko na kupę… zaraz, jeśli potrzebne jest panu jeszcze więcej szczegółów, będzie pan musiał pogadać z Martusia, bo ja o ludzkich uczuciach mam niezłe pojęcie, ale o telewizji jako instytucji żadnego.

Urwałam pytająco. Górski pokręcił głową.

– Nie, mnie właśnie bardziej zależy na uczuciach.

– To ładnie z pańskiej strony – pochwaliłam i podjęłam temat. – Martusia miała okazję wejść w filmy fabularne, zapewniono jej stanowisko drugiego reżysera, po czym nagle… i tu detale techniczne są mi obce, rozumiem tylko ogólnie… okazało się, że kochający amant wygryzł ją potajemnie i podstępnie. Możliwe, że oszkalował. Przedtem pożyczył od niej ileś tam pieniędzy, oczywiście nie oddał…

– Moment. On od niej pożyczył i pozostał winien? Nie ona od niego?





– Co też pan? To nie ten kierunek ruchu!

– No dobrze, i co dalej?

– …po czym, wciąż symulując wielką miłość, puścił ją w trąbę. Panią Izę zresztą też puścił w trąbę, ale Martusia dodatkowo świeciła za niego oczami przed ludźmi, których zrobił w konia, niejako, można powiedzieć, z jej poręki. No to trudno się dziwić, że szlag ją trafił i teraz go bardzo lubi.

– Rozumiem. A… nie próbowała się mścić?

– Tyle jeszcze miała oleju w głowie i tak mało czasu, że nie. Musiała nadrabiać straty. Poza tym on napaskudził w Krakowie i zmył się z powrotem do Warszawy.

Górski w zadumie oglądał dwa koty, siedzące na tarasie i wylizujące się wzajemnie.

– O ile pamiętam, pani Formal to ostra dziewczyna, nie żadna…

– Rozlazła niedojda – podsunęłam uczy

– No właśnie. Gdyby tak jej wszedł pod rękę…

– O, już wchodził parę razy. Bywa przecież w Krakowie, ona bywa w Warszawie, instytucja jest w zasadzie ciągle ta sama, wspólni znajomi i tak dalej. Ona na jego widok odwraca się tyłem, a on usiłuje symulować zranione uczucia, co mu wychodzi jak krew z nosa. To tyle. Streściłam panu, jak mogłam. Bo co?

– Proszę…?

– Bo co, pytam. Na plaster panu te poglądy Martusi na Poręcza? Mógł pan spytać o moje, wyszłoby podobnie.

– Pani też mu się dała oczarować?

– A, nie. Ja nie. Mówiłam panu, do licha…! Ja już kiedyś miałam taki egzemplarz przy boku i jestem uodporniona. I niech mi pan przypadkiem nie wpiera, że z racji mojego wieku on się marnie starał i stąd moja powściągliwość.

– Cóż znowu! Taka myśl przez usta by mi nie przeszła – zapewnił mnie Górski z galanterią i lekkim roztargnieniem.

– To, na co to panu było?

– Momencik. A te informacje, które pani wczoraj dla mnie zbierała, to, co to takiego?

– Plotki telewizyjne. O dochodzeniu nic nie wiem, wy mnie omijacie szerokim łukiem, policję mam na myśli, a jestem pewna, że technicznie już macie z górki…

Urwałam pytająco. Górski się skrzywił.

– Same schody – mruknął z niechęcią.

Wspaniałomyślnie zdecydowałam się zaakceptować własne pierwszeństwo.

– No dobrze, omijacie mnie, więc co mi pozostaje, jak nie ludzkie plotki? Wam tego nie powiedzą. Poręcz je rozpuszcza podobno, a sam nie ma alibi, wybielali go kłamliwie, bo powywęszał rozmaite przekręty. Jakiś Wołek tam siedzi… nie, zaraz… Wypłosz…? Włochacz…? A, już wiem, Wojłok. Przekręty finansowe, mówiąc wprost, zwyczajne złodziejstwa, a Poręcz podobno ma na niego haka. Za to reszta całym ogniem zionie na Poręcza i już stwierdzili, że każdy denat mu się naraził i teraz łajdak się mści. Podwójnie, nie, nawet potrójnie. Jednego wroga won, na lepszy świat, drugiego obciążyć podejrzeniami, a przy okazji trzecia korzyść, usunąć konkurencję. Trochę się boję o Łapińskiego, doskonały reżyser i przyzwoity facet, wykopał Poręcza, więc już mi majaczy w roli kolejnej ofiary. Może trzeba go chronić?

– Może…

– Ale! – przypomniałam sobie. – Tam kopyto było w robocie, i to dwa razy. Macie tę spluwę? Coś o niej wiecie?

– Tyle mogę pani powiedzieć. Nie mamy, ale wiemy.

– I skąd ona? Czyja?

– Nieboszczyka.

– O, mój Boże. Z grobu strzelał? Co za nieboszczyk?

Górski westchnął i uchylił rąbka tajemnicy służbowej. Dopiero nieco później odgadłam, skąd mu się wzięła ta odrobina szczerości.

Ćwierć wieku temu średnio zasłużony funkcjonariusz MO na dzień przed przejściem na emeryturę wplątał się w zadymę w Rembertowie. Przypadkowo i niepotrzebnie, tuż po służbie był, nie musiał, ale jakoś tak nieszczęśliwie trafił, że dostał w głowę kamieniem, nie wiadomo, przez kogo rzuconym. Padł trupem na miejscu, kilkunastu uczestników bitwy jeszcze po nim deptało, wieczór był, ciemno, nie widzieli, po kim depczą, szczególnie, że w charakterze podłoża występował nie on jeden. Kiedy nadjechały siły porządkowe, dzielne wojska prywatne uległy rozproszeniu, świadkowie uciekli jeszcze szybciej, a nieżywy milicjant nie miał spluwy. Pusta kabura mu została, zapasowy magazynek też przepadł. Połapano sprawców zajścia, nawet świadków udało się dogonić, ale o milicyjnym kopycie nikt nic nie wiedział i stara

Pozostała po niej jednakże pełna wiedza, bo wcześniej w użyciu bywała wielokrotnie i pociski wydobyte obecnie z Wajchenma