Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 49

Z przejścia do numeru sześć przez osiem, które miałam dokładnie pod nosem, wyszedł nagle facet, z którym przed chwilą odbyłam konwersację w uchylonych drzwiach. Nie miał już anginy, na co wskazywał brak kompresu na szyi, nie miał też włochatego szlafroka, tylko jesie

Zajęłam je natychmiast. Spojrzałam jeszcze tylko za cudownym ozdrowieńcem, mercedes, numer rejestracyjny… Na wszelki wypadek zapisałam go natychmiast, zanim udało mi się zapomnieć, i nawet nie dotarła do mnie niezwykłość faktu, że pod ręką, na fotelu pasażera, leżał długopis i coś, na czym dawało się pisać. Co prawda był to katalog sieci Campanilli z zeszłego roku, ale to już niezwykłości nie stanowiło, z reguły woziłam ze sobą, co i

Na murze przy drzwiach wejściowych widniała malutka tabliczka „Krystyna Godlewska, dermatolog”, no proszę, dobrze mi się wydawało, że ona ma jakąś specjalność i prawo do prowadzenia praktyki prywatnej, nie musiałam wymyślać żadnych sztuk, zadzwoniłam zwyczajnie.

– Joasiu! Jak się cieszę…!

O, blada twarz garbatej kury, niech ja pierzem porosnę… Już parę razy przy różnych spotkaniach i promocjach rzucała mi się na szyję facetka, którą wiedziałam, że powi

Krysia szalała ze szczęścia.

– Jakiż cud cię sprowadza, nie jesteś chyba na nic chora? Czekaj, niech popatrzę… Nie, wyglądasz zdrowo… O Boże, za godzinę mam pacjentów!

Pacjenci byli mi nawet na rękę, przypomniałam sobie, że lubię Krysię, spędziłybyśmy zapewne razem całe popołudnie i wieczór, ale nie miałam na to czasu. Jeśli i ona zajęta, nie będzie problemu.

– To i lepiej, ja do ciebie mam krótkie i nagłe, niegrzecznie walnę wprost, mogę?

– Wal, napijesz się czegoś? Kawy? Herbaty? Mam sok z selera, bardzo dobrze robi na skórę…

Zgodziłam się, czym prędzej na sok z selera, skoro go ma, nie zajmie się przyrządzaniem i nie zmarnujemy czasu. Ruszyłam temat.

– Szukam twoich sąsiadów z tego domu obok, spod sześć przez osiem, nikogo i

– Ależ zawracaj, zawracaj, ile chcesz!

– Jeśli sama nie wiesz, przynajmniej powiesz, kogo pytać. Siedlak. Znasz takie nazwisko? Podobno to lekarz.

Krysia odwróciła się, zdumiona, już ze szklankami soku w rękach.

– No jak to…? Oczywiście! Kuba Siedlak, jasne, że go znam! Razem byliśmy na studiach, potem tak trochę straciłam go z oczu, ale wiem, że zrobił specjalizację z ortopedii i wyjechał do Szwajcarii. Z synem. A co…?

– No właśnie mieszka w domu obok…

– A skąd! Nigdy nie mieszkał w żadnym domu obok mnie. A ja tu mieszkam już przeszło dwadzieścia lat – zastanowiła się i postawiła szklanki na stole. – Tym bardziej teraz nie mieszka, skoro siedzi w Szwajcarii, a że siedzi, to wiem.

Spróbowałam soku, wymieszany z jakimiś dodatkami był całkiem niezły.

– Dostałam taki adres. Osoba nazwiskiem Siedlak…

– Niejeden Siedlak na świecie – zauważyła filozoficznie Krysia i też usiadła przy stole. – Może jakaś rodzina. Zaraz, czy Kuba miał rodzinę? No miał, oczywiście!

Zaryzykowałam delikatnie.

– Może żona…?

– Jaka żona? A, żona! Rzeczywiście, ożenił się chyba już dawno, ale jakoś na krótko… Do licha, co ja mówię, musiał mieć żonę, skoro miał syna, sam go sobie przecież nie urodził. Myślisz, że żona zachowała nazwisko i teraz tutaj mieszka?

– Właśnie nie wiem i chciałabym się dowiedzieć. Z tego wynika, że ty tej żony nie znałaś?

– Nie, kompletnie. Ożenił się już po studiach, specjalizacje nam się rozeszły i kontakty osłabły. Raz go spotkałam później i pogadaliśmy trochę, jak już się wybierał do tej Szwajcarii, tam był kłopot z dzieckiem właśnie ortopedyczny, staw biodrowy, staw kolanowy, miał nadzieję chłopaka wyleczyć. Tak mi jakoś wyszło, że już był rozwiedziony, bo nie wyglądał na wdowca. To, co z tą żoną?

Nie zamierzałam kopać dołków pod Ewą Marsz. Skoro się nie reklamuje, proszę bardzo, niech jej będzie.

– Nic, ona z branży, słowo pisane, scenariusze, telewizja. Potrzebna mi. Masz może adres tego Siedlaka w Szwajcarii?

– Mam, oczywiście. I telefon. Dam ci, jak chcesz, on się nie ukrywa, legalnie tam siedzi. Nostryfikował dyplom, pozatwierdzał, co trzeba, doktorat i tak dalej, ordynuje, ma powodzenie, nawet ktoś ze znajomych specjalnie jeździł z nogą do niego. Trochę on może za bardzo zasadniczy, ale doskonały lekarz i porządny człowiek. A ta żona, co? Mieszka tu w końcu czy nie? Jak jej w ogóle na imię?

– Ewa. Rzecz w tym, że nie wiem, czy mieszka, pod tym adresem nikogo nie zastałam. Ty znasz z parę osób w najbliższej okolicy?

O Ewie nic, w porządku, to znaczy nie w porządku, ale trudno, Siedlaka od Krysi dostanę, może przez niego… Ciekawe jednak, czy ten cały Poręcz na pewno tu mieszka i czy to od niego wyszedł ów cudownie uzdrowiony z anginą. Zaśmierdziała mi tam atmosfera przekrętem, oj, zaśmierdziała!





– A jak? – roześmiała się Krysia na moje pytanie. – Dermatolog pod nosem i nikt by nie skorzystał? Nie chwaląc się, jestem całkiem niezła, gdybyś coś na sobie znalazła, masz mnie do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy!

– A słyszałaś może nazwisko Florian Poręcz?

– Florian…! Oczywiście! Jak to, przecież on znany, to wielka szycha w filmie, w telewizji…

Musiałam zaniedbać kwestię wyrazu twarzy, bo Krysia nagle urwała i przyjrzała mi się uważnie.

– A co? – spytała z wahaniem. – Reklamiarz…? Sam mi dawał do zrozumienia… Jako pacjent był u mnie, gdybym była młodsza i głupsza, jak nic złapałabym przynętę! Atrakcyjny chłopiec, nawet i bez tego owocu drzew iglastych…

Poręcz…! Szycha…! Chciałabym widzieć, jak Martusia to słyszy…

– Nooo – powiedziałam subtelnie – tak znowu w każde jego słowo nie musisz granitowo wierzyć. Siłę przebicia to on ma, zdaje się, ogromną, ale co do i

Rozczarowanie Krysi zawirowało w powietrzu.

– Szkoda – westchnęła. – Miło wierzyć, że taki telewizyjny gieroj awanse czyni. Jesteś pewna, że przesadzał?

– Jak trzech ogrodników razem wziętych wiosną i jesienią. Mieszka tam? Pod mieszkania dwadzieścia osiem?

– Dwadzieścia osiem…? Zaraz… Tak, oczywiście, dwadzieścia osiem, adres pisałam na recepcie.

Nie bardzo był do siebie podobny zarówno we drzwiach, jak i na ulicy. Ciekawe, co tam się do tego Poręcza zakradło, gość czy włamywacz? No nic, do diabła z Poręczem na razie, ważniejsze są skrzynki listowe i w ogóle poczta. A przede wszystkim Siedlak w Szwajcarii.

Adres i telefon pana doktora ortopedy Krysia znalazła błyskawicznie. Okazało się, że nazwiska nie zmieniał, Bóg raczy wiedzieć jak go tam wymawiali i przekręcali, ale na piśmie wciąż nazywał się Jakub Siedlak. Był dostępny bez trudu, a nie zabraniał chyba synowi korespondować z matką.

Siedlakowa żona jednakże Krysię korciła. Chciała się dowiedzieć, jaka ona, jak wygląda, dlaczego się rozwiedli, pożałowała, że nic o niej nie wiedziała wcześniej i nie wypytała Kuby przy ostatnim spotkaniu. Wyznałam, że osobiście się z nią nie zetknęłam, ale wiem, że bardzo ładna i uzdolniona, w kwestii rozwodu zaś wysunęłam supozycję, że nastąpił przez Szwajcarię. Ewa nie chciała zapewne porzucać ojczystego kraju, bo pracuje w oparciu o polski język, tylko techniczne zawody są międzynarodowe. Zrobiłam, co mogłam, żeby nie zełgać i prawdy nie powiedzieć.

Wyszłam w końcu, w drzwiach mijając się z pierwszym pacjentem Krysi. Skrzynka listowa numer dwadzieścia osiem ziała pustką, i to nawet nieco przykurzoną, na ile zdołałam dojrzeć przez małe otworki.

Przez całe życie niecierpliwość pchała mnie do najrozmaitszych głupot. Zadzwoniłam do Lalki, w jej domu nikogo nie było, komórka powiadomiła mnie, że abonent jest chwilowo niedostępny, zadzwoniłam do Miśki, żeby spytać gdzie Lalka, w domu to samo, też nikogo, komórka wyłączona, zadzwoniłam do Martusi w celu naplotkowania o Poręczu, brak zasięgu, dokąd ją diabli zanieśli…? No i oczywiście niecierpliwość strzeliła mi kopa.

Zadzwoniłam do Szwajcarii, do miejsca zamieszkania ortopedy Siedlaka, który o tej porze w zasadzie powinien jeszcze być w pracy.

Słuchając sygnału, gorączkowo zastanawiałam się, jak właściwie należałoby się przedstawić. Podszyć się pod Lalkę? Rozwinąć cały łańcuch szkolnego koleżeństwa? Udawać podejrzaną…?

Z tamtej strony włączyła się sekretarka, nagrana dźwięcznym chłopięcym głosem. Po francusku. Udało mi się zrozumieć, że tu apartament pana doktora Jakuba Siedlaka…

Syn, niewątpliwie. Imię i nazwisko wymówione po polsku bez najmniejszego zniekształcenia, a pewnie, dziecko doskonale nauczywszy się francuskiego, nie zapomniało ojczystego języka.

Przy mojej furtce brzęknął gong.

…po odezwaniu się sygnału proszę zostawić wiadomość…

Przez oszklone drzwi zobaczyłam, kto dzwoni. Rany boskie, Robert Górski…!!!

…piiiiii…

– Och, cholera… – powiedziałam z jękiem do słuchawki i rozłączyłam się.

Wyglądało na to, że zostawiłam tym Siedlakom wiadomość nadzwyczaj dokładną. Otworzyłam Górskiemu furtkę i drzwi, zachwycona jego wizytą, gotowa niemal paść mu już w progu na szyję. Nie padłam tylko, dlatego, że dawno się nie widzieliśmy i nie chciałam straszyć go na samym wstępie.

Inspektor Robert Górski stara

– Przepraszam, że nie zadzwoniłem przedtem – usprawiedliwił się – ale dość nagle znalazłem się w tej okolicy i przypadkowo złapałem wolną chwilę. A u pani wszystkie telefony były ciągle zajęte.

– Były, fakt – przyświadczyłam radośnie. – Jestem podejrzana?

– Właśnie nie wiem. To znaczy nie wiem, czy nie powi