Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 58 из 70

Gaston…! Dech mi ze szczęścia zaparło i nie przerywałam mu ani jednym słowem, kiedy wyjaśniał, że teraz dopiero skądś tam do Paryża wrócił i do biura wstąpił, swoją komórkę zabrać. Notatkę z moimi numerami telefonów na biurku zastał, nareszcie, czemuż nie zadzwoniłam natychmiast po przyjeździe, niepokoił się śmiertelnie, znikłam na prawie trzy dni, pani Łęska już dzwoniła do niego z pytaniami o mnie, sam już nie wiedział, co ma o tym myśleć! Kocha mnie. Nic na to nie może poradzić. Dopiero teraz, kiedy mnie nie ma, zdał sobie sprawę, w jakim stopniu jestem mu potrzebna, żywa, prawdziwa i blisko!

Wybuch to był, nietypowy dla niego. Musiał rzeczywiście trudne chwile przeżywać, skoro aż tak na chwilę opanowanie stracił. Słuchałam w upojeniu, aż uspokoił się i przeprosił, że nie dopuszcza mnie do głosu. Niechże powiem, co się ze mną dzieje!

– Możesz tak nie dopuszczać mnie do głosu nawet przez całą noc – powiedziałam bez namysłu. – Słucham.

– Wiem. Próbowałem przez informację, ale zabrakło mi czasu, a zdaje się, że cały świat tak próbował…

– Już się unormowało i moja komórka też działa, ma zasięg wszędzie. Roman załatwił.

– Ten twój Roman to diament czystej wody. A propos diament, kochanie, ja dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie dostałaś ode mnie pierścionka!

– Mam nadzieję, że to nic straconego? – rzekłam wdzięcznie i nareszcie te wszystkie zgryzoty spłynęły ze mnie niczym woda z tłustej gęsi.

Zobowiązał się jeszcze te moje numery telefonów dać wszystkim właściwym osobom, po czym odłożyłam słuchawkę i poczułam się jak nie ta sama. Boże mój, a cóż to za wynalazek cudowny! Ileż bym niegdyś natruła się, nadenerwowała, nagryzła, nim wiadomość listowna od niego by przyszła…!

Wieczór zapadł, ale wcale mi się spać nie chciało. Własny dom postanowiłam spokojnie i dokładnie obejrzeć, spokojna, że nikt mnie przy tej penetracji nie zaskoczy i mojej niewiedzy o nim się nie zdziwi. Zuzia już poszła do domu, Siwińska również, tyle że do niej miałam blisko, domek mały widziałam przez gałęzie, piętrowy i nie wiem skąd, ale wiedziałam, że na pięterku Roman mieszka. Przypomniało mi się, że dzwonek mi pokazywał, który tam się rozlega, odnalazłam go, ale używać nie chciałam.

Pierwszy raz w życiu znalazłam się sama we własnym domu, kompletnie bez służby i bez i

Spodobał mi się ten dom. Niewielki był, oprócz kuchni miał zaledwie dziewięć pokoi, z czego dwa gości

No i proszę, pałac przepadł bez śladu, a portrety i sekretarzyk się uratowały, ciekawe jakim sposobem.

Do biblioteki z zaciekawieniem się rzuciłam, całej zapchanej książkami i rocznikami czasopism rozmaitych, bo tam przeczuwałam źródło wiedzy o czasach, jakich nie udało mi sil: osobiście przeżyć. Zbyt mało zdążyłam przeczytać w Trouville. Tu wreszcie, znalazłszy się u siebie, mogłam spokojnie podjąć naukę o przeszłości, o wydarzeniach, jakie zaszły pomiędzy mną dawną i mną obecną, i o zmianach, jakie stopniowo następowały na świecie.

n, z pewnością o żadnych wczesnych spacerach nie mogło być mowy, skoro czytałam do czwartej nad ranem…

– No, moje dziecko, dobrze, że cię wreszcie słyszę! – wykrzyknęła w telefonie pani Łęska. – Od twojego Gastona numer dostałam, mam ci mnóstwo do powiedzenia i uważam, że powi

Na całe szczęście, zdążyłam się już obudzić, umyć i zejść na śniadanie, chociaż żadna służba kawy mi do łóżka nie przyniosła. Zuzia na górze porządki w sypialni robiła, Roman na zewnątrz mył samochód, przez okno widziałam, jak Siwiński, któremu przyjrzałam się z ciekawością, jakieś zabiegi koło roślin czyni. Ze słuchawką przy uchu usiadłam przy stole.

– Słyszę, pani Patrycjo, oczywiście – odparłam, ucieszona. – Byłabym zaraz do pani dzwoniła…

– Już nie musisz. Pierwsza rzecz i najważniejsza. Słuchaj, Armand Guillaume znikł. Zaraz, u ciebie wszystko w porządku? – Najzupełniejszym…

– No to dobrze. Więc Guillaume znikł.

Ledwo trochę kawy zdążyłam wypić i omal się nią nie zakrztusiłam. Armand jakoś wyleciał mi z głowy, może przez te ustalenia z panem Jurkiewiczem, już się go nie bałam i nie obchodził mnie zbytnio. Niemniej jednak poczułam się odrobinę oszołomiona.

– Jak to, znikł? I co…?

– I nie podoba mi się to wcale. Podobno wyjechał, nie wiadomo dokąd. Słuchaj, czy już podpisałaś testament na korzyść kościoła?

– Podpisuję dziś o drugiej. Wczoraj uzgodniłam wszystko z notariuszem…

– Bądź uprzejma do tej drugiej zachować ostrożność. Mam okropne przeczucie, że on pojechał za tobą. A do ciebie, o ile pamiętam, całkiem łatwo trafić, chyba że się coś zmieniło? Jest ten skręt bezpośrednio z krakowskiej szosy czy może zagrodzili jakimiś budynkami?





No i tu mnie dobiła od razu, bo skąd miałam wiedzieć, gdzie jest jaki skręt z którejkolwiek szosy i gdzie jakie budynki stoją? Tyle widziałam, co w tej wyprawie z Romanem do sklepu. Budynki różne stały, ale wydało mi się, że istotnie, do mojego domu trafić dość łatwo, żadnych skomplikowanych dróg nie zauważyłam.

– Chyba nie – rzekłam niepewnie. – To znaczy trafić można… – To lepiej wyjrzyj przez okno, czy on się tam gdzieś nie plącze. Czekasz na notariusza? Czy jedziesz do niego?

– Jadę do niego – tu popatrzyłam na zegar na ścianie – za półtorej godziny.

– Lepiej nie zwlekaj i jedź od razu. Jeśli przyjedziesz za wcześnie, poczekaj w jakiejś kawiarni. Nie będę cię tu trzymać przy słuchawce, jedź zaraz!

– Ale czy na pewno Armand tu, do mnie…?

– Może pojechał na biegun północny. Osobiście wątpię Na wszelki wypadek, co ci szkodzi, wynoś się z domu. Romana masz pod ręką?

– Tak, przez okno go widzę…

– On ma więcej rozumu niż ty. Powiedz mu, co ja mówię, i jedź do notariusza!

Tym okrzykiem pani Łęska zakończyła konwersację i rozłączyła się pozostawiając mnie w stanie osłupienia doskonałego. Dobry Boże, czy ja się od tego Armanda już nigdy w życiu nie odczepię?

Na wszelki wypadek poszłam za jej radą, korzystając z czasu, żeby obejrzeć nowoczesną Warszawę. Roman mnie obwiózł po całym mieście, które chwilami wydawało mi się nawet dość znajome, a chwilami całkowicie obce. Zaintrygowała mnie budowla ogromna, w samym środku wzniesiona, niepodobna do niczego, ani do dawnych pałaców, ani do nowych wieżowców, wielce ozdobna i nader dziwaczna. Roman mnie objaśnił, że jest to najsły

Nader pouczającą wycieczkę odbywszy, podpisałam wreszcie ten przeklęty testament. Oryginał został u pana Jurkiewicza, a ze sobą zabrałam kopię. Z ulgą wielką i obfitymi zakupami wróciłam do domu.

Dziwiło mnie trochę, że nie widzę gości. Czyżbym nie miała tu żadnych znajomych i przyjaciół? Pamiętałam, że przed stu piętnastu laty opadli mnie już pierwszego dnia, cóż za umiar teraz okazują?

Roman wyjaśnił mi to zjawisko.

– Wszyscy pracują, proszę jaśnie pani, albo interesy robią i nikt nie ma czasu. Tak sobie wpaść z wizytą, a szczególnie do nas, do Sękocina, to rzadko kto sobie może pozwolić. Ja bym radził… ośmielam się… żeby jaśnie pani swój notes przejrzała.

Prawda, miałam notes! Chwyciłam go z wielkim zaciekawieniem i jęłam przeglądać, po większej części na obce nazwiska się natykając. Ale także Porajskich znalazłam, Wąsowiczów, Burzyckich, Tańskich… Najwidoczniej nie wszystkie rodziny przez ten miniony czas wyginęły i doprawdy, przydałaby mi się jakaś osoba o plotkarskich skło

Późne popołudnie już było, zatem tak sobie, z pustej ciekawości, na chybił-trafił wybrawszy, zadzwoniłam do Moniki Tańskiej. Dawna, znana mi, baronowa Tańska jakoś najbardziej mi pasowała, z tym że tamta, sprzed wieku, miała na imię Klara. Linia męska musiałaby się uchować, żeby nazwisko pozostało…

– Katarzyna Lichnicka – przedstawiłam się, niewieści głos usłyszawszy, i więcej nic nie zdążyłam powiedzieć.

– Kaśka! – ucieszyła się moja rozmówczyni. – No wiesz…! Wreszcie jesteś! Gdzieś ty się podziewała, na tydzień wyjechałaś, a nie ma cię przeszło miesiąc! Kiedy wróciłaś?

– Wczoraj – odparłam, pełna nadziei, że z Moniką Tańską rozmawiam i bardzo jej ciekawa. – Tak mi wypadło, że zostałam dłużej, ale już dzwonię.

– Natychmiast musimy się zobaczyć! Przyjedziesz do mnie…? Nie, czekaj, to ja wpadnę do ciebie, u mnie wszyscy będą przeszkadzać, a może nowe ciuchy przywiozłaś?

– Tyle co kot napłakał. Bardzo dobrze, kiedy przyjedziesz? – Dziś nie dam rady, ale jutro. Chcesz? Koło piątej, urwę się z roboty.

– Doskonale – powiedziałam całkiem szczerze. – To do jutra…

I wcale to nie był koniec rozmowy. Nowa Monika Tańska wylała z siebie mnóstwo tak upragnionych przeze mnie plotek, dowiedziałam się, że jakaś Anita ma nowego gacha, że Burzyccy znów się zaczęli rozwodzić, że jakiś Tomasz zdecydował się kupić ten cały teren na Mazurach, że jakaś Agata nareszcie jest w ciąży i będzie rodzić, że jakaś Marzena przez miesiąc schudła o pięć i pół kilo i że mała Wąsowiczówna wdała się w narkotyki, kompromitując strasznie Dominika. Pomyślałam, że trzeba będzie ją, tę Monikę, namówić na jakieś obszerniejsze przyjęcie, żebym mogła u niej poznać tych wszystkich moich znajomych.